Reklama

Historia

W cieniu złotych kopuł

Sobór św. Aleksandra Newskiego na dzisiejszym pl. Piłsudskiego w Warszawie? Był taki czas, że stał, ale mało kto o tym wie, mało kto pamięta. A pamiętać trzeba – choćby ku przestrodze.

Niedziela Ogólnopolska 4/2024, str. 28-29

[ TEMATY ]

historia

pl.wikipedia.org

Pocztówka z widokiem soboru św. Aleksandra Newskiego na pl. Saskim w Warszawie

Pocztówka z widokiem soboru św. Aleksandra Newskiego na pl. Saskim w Warszawie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dominujące nad wieloma polskimi miastami dawnego Królestwa Polskiego złote kopuły cerkwi i soborów prawosławnych, powstałe w II połowie XIX i na początku XX wieku, były symbolami rosyjskiego panowania na ziemiach polskich, dlatego budowle te stawiano w prestiżowych lokalizacjach, na głównych placach lub przy głównych ulicach miast. Po 1918 r., w ramach tzw. odmaskwiania, znikały z tych miejsc lub zmieniano ich przeznaczenie.

Warto pamiętać o kontekście, w którym powstawały. W tym roku mijają 150. rocznica krwawych represji rosyjskich wobec unitów na Podlasiu oraz 100. rocznica początku burzenia soborów prawosławnych w Warszawie i Lublinie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Co łączy te rocznice?

Te historie łączy imperialna logika, zgodnie z którą carat wykorzystywał prawosławie jako jedno z najważniejszych narzędzi swojej mocarstwowej polityki. Po powstaniu styczniowym bezwzględnemu niszczeniu Kościoła katolickiego towarzyszyły przypadki przejmowania przez Rosjan przemocą kościołów oraz budowania na dużą skalę nowych cerkwi i kaplic. Przekonującą ilustracją tych wydarzeń, widzianą oczyma polskiego dziecka, mogą być wspomnienia Stefana Wyszyńskiego, wówczas 11-letniego ucznia. Późniejszy prymas Polski był świadkiem kończącej się budowy soboru na pl. Saskim (dzisiejszy pl. Piłsudskiego). Tak po latach wspominał: „Ta cerkiew (...) miała być dla Polaków po wieczne czasy znakiem, że tu rządzi imperium, car. Przy budowie usypano pryzmę żwiru. My, polscy uczniowie, usiłowaliśmy tę górę zdobyć. Naprzeciw stali synowie oficerów i żołnierzy zaborczego garnizonu rosyjskiego. Za każdym razem walczyliśmy zapamiętale. Raz Ruscy oberwali mi rękaw i ciotka mnie skrzyczała, bo musiała go przyszywać”.

Krew wiernych unitów

Szczególną ofiarą rosyjskiego prawosławia na ziemiach polskich mieli być odszczepieńcy religijni – unici, którzy uznawali władzę papieża, co w oczach prawosławnych Rosjan było drogą do ich polonizacji.

Bolesnym prologiem likwidacji unii w Królestwie były dramatyczne wydarzenia, które miały miejsce na początku 1874 r. Władze carskie siłą próbowały narzucać unitom obrządek prawosławny, co spotkało się z czynnym oporem wiernych. Ksiądz Edward Likowski, który dokumentował te wydarzenia, na podstawie świadectw żyjących jeszcze świadków tak opisał kulminacyjny moment dramatu w Drelowie z dnia 17 stycznia: „Lud widząc, że po tym pierwszym wystrzale nikt nie padł, wysłał do Beka (rosyjskiego oficera – przyp. B.K.) z pośród siebie najbardziej poważanego w całej gminie gospodarza, który mu oświadczył: «Strzelaj na prawdę, jeśli masz władzę, jesteśmy wszyscy gotowi zginąć, słodko jest umierać na wiarę». Jakoż świsnęły kule na lud klęczący i śpiewający pieśni pobożne i pięciu wieśniaków padło trupem na miejscu (...), prócz kilkudziesięciu ciężej i lżej rannych”. Tydzień później w Pratulinie zginęło trzynastu unitów. Byli to wierni świeccy, których Jan Paweł II wyniósł na ołtarze w 1996 r. Oto relacja z wydarzeń w Pratulinie: „Komendant (...) rozkazał wojsku atak przypuścić do ludu. Lud się bronił kijami i kamieniami i nieoledwie nie zadał wojsku porażki. Zmiarkowawszy to Stein (dowódca sotni kozackiej – przyp. red.) zakomenderował ogień plutonowy. Natenczas wszystek lud zaprzestał obrony i przyklęknąwszy zaczął śpiewać: «Święty Boże» i «Kto się w opiekę». Strzały trwały kilkanaście minut i przez cały ten czas śpiew nie ustawał, mimo że liczne padały ofiary w zabitych i rannych. Z ust rannych nie wyszedł podobno żaden jęk wrogom złorzeczący (...)”. Mimo prześladowań ponad pięćdziesiąt parafii unickich (na 270) przetrwało w oporze aż do 1905 r., do wymuszonej rewolucją zmiany polityki wyznaniowej caratu.

Reklama

Imperialne symbole w budowlach

Rosja, uznająca prawosławie za jedyne „prawdziwe chrześcijaństwo”, uważała Polaków jako katolików i buntowników za zdrajców Słowiańszczyzny oraz heretyków. Po pacyfikacji powstania styczniowego w miastach powiatowych powstawały cerkwie, a w większych ośrodkach miejskich – sobory, jako ważna część strategii mającej prowadzić do rusyfikacji Priwislanskiego Kraju. Miały one mieć charakter „podobny do wojskowej chorągwi (...), wprowadzając swobodną pewność, że tam, gdzie wzniesiony jest prawosławny rosyjski sobór, rosyjska władza i naród nie ustąpią ani maleńkiej piędzi ziemi”.

Reklama

Pomysł budowy soboru w sercu Warszawy – na pl. Saskim zrodził się w głowie generał-gubernatora Josifa Hurki, znanego rusyfikatora. W liście do cara Aleksandra III stwierdził on, że 42 tys. prawosławnych mieszkańców stolicy pilnie potrzebuje miejsc modlitwy, gdyż istniejące cerkwie nie są w stanie obsłużyć wiernych i „nasuwają ( ...) myśl, iż należą do wyznania ledwie znoszonego, bynajmniej nie panującego i państwowego”. W podobnym duchu na prośbę Hurki odpowiedział Świątobliwy Synod Rządzący Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego w słowach: „Rosyjska prawosławna świątynia (...) wzniesiona na najwidoczniejszym miejscu Warszawy jest koniecznością nie tylko dla potrzeby religijnej, ale jest konieczna jako symbol rosyjskiej państwowości w tym kraju, symbol prawosławnej Rosji, której nierozłączną część stanowi Królestwo Polskie”. Sobór św. Aleksandra Newskiego powstawał w latach 1894 – 1912, a jego dzwonnica, licząca 70 m, była jednym z najwyższych budynków w stolicy.

Rozbiórka niechcianej przeszłości

W 1914 r. na ziemiach polskich funkcjonowało 630 cerkwi prawosławnych w obiektach przejętych od unitów i 240 przejętych od katolików obrządku łacińskiego. Podczas I wojny światowej, kiedy w 1915 r. byłą Kongresówkę zajęły wojska niemieckie, wiele z tych obiektów zmieniło przeznaczenie, a spora część stała opuszczona. Na początku lat 20. XX wieku część została rozebrana, nierzadko po dyskusji, zwłaszcza sobory w większych miastach; inne cerkwie w ramach rewindykacji przebudowano, by oddać je w ręce katolików obrządku łacińskiego. Część powróciła do unitów na obszarach włączonych do II RP.

Reklama

O losie soboru w stolicy zdecydowały władze miejskie już w 1919 r. Wsparte zostały ekspertyzą uczonych z Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, wydaną 1 marca 1920 r., a więc w czasie wojny z bolszewikami, w której sugerowano jego rozbiórkę jako „symbolu jarzma” oraz jako „obelgi” wobec narodu polskiego, „w imię godności narodowej i w jej obronie”. Sobór w Warszawie zaczęto burzyć latem 1921 r. Zaczęło się od rozbiórki dzwonnicy. Likwidacja samego budynku rozpoczęła się 6 lutego 1924 r. Większość wysokiej jakości marmuru posłużyła jako ozdoba innych warszawskich gmachów. Materiały z rozebranego soboru wykorzystano także do budowy kilku pomników.

W taki sposób pokolenie Niepodległej niedługo po zwycięstwie nad bolszewikami rozwiązywało dylemat, czy te budowle to artefakty, znaki skomplikowanej historii warte ocalenia, czy też znienawidzone symbole przemocy, których należy się pozbyć. W 2013 r. podczas remontu pl. Piłsudskiego natrafiono na fundamenty soboru. Pozostałości świątyni zostały ponownie zasypane.

Aktualne memento

Historie z okresu rosyjskiego panowania na ziemiach polskich w okresie zaborów odsłaniają niebezpieczny nawyk rosyjskich elit do nadużywania religii i Cerkwi do celów mających niewiele wspólnego z „jedynie prawdziwą religią”, za jaką Rosjanie uważali i nadal uważają prawosławie. Tak zmanipulowana narracja tożsamościowa i historyczna, która i dziś płynie z Kremla, utrwala niebezpieczne mity, np. Trzeciego Rzymu czy ruskiego miru. Jak pokazuje ideologiczne tło wojny narzuconej Ukrainie, są one wciąż żywe nie tylko w rosyjskich elitach i legitymizują brutalną przemoc oraz dezawuują autorytet rosyjskiej Cerkwi. To bardzo niebezpieczna i kosztowna pułapka, za którą kiedyś przyjdzie zapłacić rosyjskiemu państwu i Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.

2024-01-23 14:19

Oceń: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Krzyż z Małopolskiej „Solidarności”

Wisiał w naszym pokoju jak w każdym innym. Po prostu był. Nie zastanawiałam się, od kiedy. Traktowałyśmy go jak stały element wyposażenia miejsca pracy. Tylko gdy ktoś z zewnątrz przychodził, zwracał na niego uwagę. - Jak dobrze, że znów jest na ścianie - inicjował rozmowę odwiedzający nas przynajmniej raz w tygodniu pewien Łemko, który usiłował tłumaczyć wszystkim, że Łemkowie to Rusini i z Ukraińcami nie mają nic wspólnego. Ta potrzeba ciągłego przyznawania się niemłodego już mężczyzny do nieznanej nam bliżej narodowości wywoływała w nas, wtedy młodych dziewczynach, skrywany uśmiech. Tragiczną historię bieszczadzkich połonin i jej mieszkańców zrozumiałam wiele lat później, wędrując śladami zarośniętych bujną roślinnością wsi i usytuowanych na wzgórzu ruin cerkwi oraz fragmentów cmentarzy z połamanymi żelaznymi krzyżami na zrujnowanych nagrobkach.
A nasz krzyż był nowiutki, jeszcze pachniał świeżo ściętym drzewem. Szybka, masowa robota zauważalna była przede wszystkim w metalowej postaci Ukrzyżowanego. Widać było, że forma była stara lub prymitywnie wykonana. Odwiedzający nas pan Krzysztof, szef sprzymierzonych związków rzemieślników, o którym wiedziałyśmy, że został wyrzucony z uniwersytetu w 1968 r. i nigdy tam nie wrócił, syn sławnego krakowskiego malarza i - jak sądziłyśmy - na pewno znający się na sztuce, z politowaniem kiwał głową nad jego estetyką. Tylko pan Józef ze sprzymierzonego związku rolników traktował go jak chleb powszedni. Tuż po wejściu do naszego pokoju całował przybite gwoździem stopy Chrystusa, nabożnie się żegnając. Gdy zwoływał nas w grudniu na strajk rolników do Rzeszowa, coraz bardziej nieobecny i roztargniony, jego wzrok skierowany na Ukrzyżowanego mówił więcej niż niejeden apel.

Po 13 grudnia 1981 r. nie myśleliśmy o nim. Trzeba się było ukryć i najlepiej nie mieszkać tam, gdzie było się zameldowanym. SB to zbiurokratyzowana machina. Szukali tam, gdzie mieli zapisane. Najbliższe tygodnie i miesiące poświęciliśmy na odtwarzanie struktur związku i organizowanie podziemnej poligrafii. Ci, których nie aresztowano w nocy 13 grudnia, początkowo się ukrywali, później, wzywani do „białego domku”, albo go opuszczali po przesłuchaniu, albo dzielili los internowanych. Po kilku miesiącach dostaliśmy wezwania do zabrania prywatnych rzeczy z budynku Regionu Małopolskiej „Solidarności” i zostały rozwiązane umowy o pracę.
Wchodziliśmy tam z ciężkim sercem. Powitał nas nieopisany bałagan. Na podłogach walały się sterty papierów i teczek, z pootwieranych szaf i szuflad biurek wystawały pojedyncze dokumenty. W kącie na krześle z tekturowego pudła dawały się zauważyć chaotycznie wrzucone niechlujną ręką małe krzyżyki, przygotowane do przekazania nowo powstającym siedzibom Związku. Wszystko wyglądało tak, jakby przed chwilą skończyła się tu rewizja.
Pozwolono nam zabrać prywatne rzeczy. Spojrzeliśmy po sobie. Tego, co najważniejsze - dokumentacji Związku już nie było. Gdy opuszczaliśmy budynek, ściągnęliśmy ze ścian krzyże, obawiając się, że zostaną zbezczeszczone. Pilnujący nas panowie przyglądali się tym czynnościom w milczeniu, bez jednego komentarza. Pudełko z krzyżami, które stało samotne w kącie pokoju, wynieśliśmy bezpiecznie poza budynek. Opuszczając siedzibę Małopolskiej „Solidarności”, obejrzeliśmy się za siebie, zamykając w ten sposób kawał ważnego okresu życia. Każdy z nas wyjmował z pudełka jeden krzyż i chował go do kieszeni. Po powrocie do domu znajdował dla niego godne miejsce. W następnych latach jeszcze wiele razy zmienialiśmy miejsce zamieszkania, jednak drewniany krzyżyk z Regionu wędrował zawsze z nami. Dziś, po 30 latach, gdy odwiedzam znajomych z tamtego okresu, rozpoznaję go natychmiast.

Taki krzyż jest u Ewy, której ojciec - kapitan Ludowego Wojska Polskiego - w pierwszych dniach stanu wojennego w krakowskim „białym domku” Służby Bezpieczeństwa na zastrzeżonej wojskowej linii rugał wyrodną córkę, by wreszcie dała sobie spokój z tymi wolnościowymi bzdurami i pomyślała, w jakiej sytuacji stawia go wobec przełożonych, a mąż - aresztowany w 1986 r. za druk nielegalnych wydawnictw, po serii przesłuchań na Montelupich nigdy już się nie pozbierał, sama musiała wychowywać troje maleńkich dzieci.
Jest u Agnieszki i Kajtka, którzy wydawali najdłużej ukazujące się pismo podziemnej „Solidarności” Małopolskiej „13”, a w każdą rocznicę „Wujka” jeździli na Śląsk i będą jeździć - jak mówią - dopóki winni zbrodni na górnikach nie zostaną ukarani.
Jest i u Włodka, który po kilkunastu latach emigracji politycznej we Francji wrócił do Polski z rodziną, ale nie może się tu odnaleźć.

Jest u Leny, której mądra przyjaźń towarzyszyła w najtrudniejszych momentach naszej młodej dorosłości, przy narodzinach naszych dzieci, w chorobach, braku domu i tułaczkach po cudzych kątach.
Jest także w moim domu. Przy kolejnych przeprowadzkach był jako pierwszy pakowany do pudeł i jako pierwszego wyjmowaliśmy go z mężem i wieszaliśmy na ścianie. Pewnego dnia córka zapytała, dlaczego właśnie ten krzyż traktuję z taką atencją. Wtedy trudno mi było znaleźć właściwe słowa, aby wyjaśnić to małemu człowiekowi. Dziś, gdy spoglądam na krzyż, widzę młodych z tamtych lat - dumnych, odważnych, pełnych nadziei, wrażliwości, pomysłów, wiary, która góry przenosi, i rozumiem pełnię chrześcijańskiej symboliki.

CZYTAJ DALEJ

Papież: najubożsi płacą najwyższą cenę za zmiany klimatyczne

2024-05-16 16:55

[ TEMATY ]

bieda

papież Franciszek

zmiany klimatyczne

www.vaticannews.va/pl

Papieska audiencja dla uczestników kongresu pt. Od kryzysu klimatycznego do odporności klimatycznej

Papieska audiencja dla uczestników kongresu pt. Od kryzysu klimatycznego do odporności klimatycznej

Papież Franciszek przyjął na audiencji uczestników międzynarodowego kongresu pt. „Od kryzysu klimatycznego do odporności klimatycznej”. Został on zorganizowany w Watykanie przez Papieskie Akademie Nauk. W spotkaniu wzięli udział naukowcy, politycy i burmistrzowie z całego świata.

W czasie audiencji Papież wskazał na pilne wyzwanie, jakim jest troska o ochronę życia i pomoc najuboższym, którzy płacą najwyższą cenę za zmiany klimatyczne. Zauważył, że najbiedniejsze narody muszą otrzymać większe wsparcie. Ojciec Święty przypomniał też o tym, że to od naszych obecnych działań zależy przyszłość dzieci i młodzieży. „To na nas spoczywa obowiązek podjęcia takich działań, które nie zanegują ich przyszłości” – mówił Franciszek.

CZYTAJ DALEJ

Warszawa: pokaz słynnego filmu Krzysztofa Żurowskiego "Duszochwat" o św. Andrzeju Boboli

2024-05-16 19:24

[ TEMATY ]

film

Warszawa

św. Andrzej Bobola

Karol Porwich/Niedziela

św. Andrzej Bobola

św. Andrzej Bobola

Pokaz znanego filmu "Duszochwat", w reżyserii Krzysztofa Żurowskiego, ukazującego niezwykłe dzieje i męczeństwo św. Andrzeja Boboli SJ, odbędzie się 19 maja o godz. 19.00 w Kinie Duchowym Carmelitanum w klasztorze karmelitów bosych przy ul. Solec 51 w Warszawie. Po projekcji filmu odbędzie się spotkanie z reżyserem.

Film Krzysztofa Żurowskiego ma charakter poetyckiej impresji na temat życia świętego i dziejów jego kultu.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję