Reklama

Zdrowie

Serce potrzebuje optymizmu

Prof. dr hab. n. med. Marian Zembala - kardiochirurg i transplantolog. Urodzony w 1950 r. w Krzepicach k. Częstochowy. Studia na Wydziale Lekarskim ukończył z wyróżnieniem („Primus Inter Pares”) w 1974 r. w Akademii Medycznej we Wrocławiu. Od 1993 r. dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Od 1985 r. współpracownik prof. Zbigniewa Religi, od 2009 r. jego następca w kierowaniu zabrzańską kardiochirurgią i transplantologią, gdzie wykonuje się rocznie 2500 operacji serca u dorosłych i dzieci, w tym pełny zakres zabiegów kardiochirurgicznych małoinwazyjnych, transplantacje serca oraz płuc. Autor ponad 500 publikacji naukowych w czasopismach zagranicznych i krajowych i 22 rozdziałów w podręcznikach. W latach 2010-12 prezydent Europejskiego Towarzystwa Chirurgii Serca i Naczyń. Konsultant Krajowy w dziedzinie kardiochirurgii i założyciel (2006) oraz redaktor naczelny „Kardiochirurgii i Torakochirurgii Polskiej”. Inicjator „Polen Project” i międzynarodowej współpracy szkoleniowej z krajami rozwijającymi się w nowoczesnej kardiochirurgii i kardiologii. Wyróżniony m.in. papieskim odznaczeniem „Bene Merenti”, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Orderem Uśmiechu. Członek wielu europejskich, amerykańskich, rosyjskich i międzynarodowych towarzystw naukowych.

ANNA WYSZYŃSKA: - W książeczce „Rejs dla Serca. Dziękujemy, Holandio!” wspomina Pan rozmowę z jednym z pacjentów operowanych przed 30 laty w Utrechcie. Operacja ciężkiej wady serca u 4-letniego wówczas Szymona w Szpitalu im. Królowej Wilhelminy uratowała mu życie. Ta rozmowa dała impuls do zorganizowania rejsu i spotkania z Holendrami, którzy 30 lat temu rozpoczęli akcję ratowania polskich dzieci. Jak wyglądało spotkanie po latach?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

PROF. DR HAB. N. MED. MARIAN ZEMBALA: - Intencją „Rejsu dla Serca” było przypomnienie o tym, co wydarzyło się 30 lat temu, i dlatego do wcześniej zaplanowanego rejsu naszej kardiologicznej i kardiochirurgicznej prawie 100-osobowej reprezentacji żaglowcem „Dar Młodzieży” do Amsterdamu na Kongres Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego dołączyłem ideę „Dziękujemy, Holandio!”. Było to podziękowanie społeczeństwu Holandii za wielki i szlachetny program współczesnego miłosierdzia i bezinteresowności, dzięki któremu w Szpitalu Uniwersyteckim im. Królowej Wilhelminy w Utrechcie zoperowano w latach 1983 - 2002 aż 427 polskich dzieci ze złożonymi wadami serca oraz wyszkolono dużą grupę polskich lekarzy, pielęgniarek i perfuzjonistów. Spotkanie na pokładzie pięknego polskiego żaglowca najpierw w Gdyni, z udziałem marszałek Sejmu Ewy Kopacz, a 6 dni później, po dopłynięciu do Amsterdamu, wręczenie odznaczeń państwowych Ministra Spraw Zagranicznych dla liderów projektu „Polen Project”, oraz koncert z udziałem ambasadora RP w Holandii dr. Jana Borkowskiego, wiceministra zdrowia dr. Krzysztofa Chlebusa i liderów polskiej i holenderskiej kardiologii i kardiochirurgii oraz władz Amsterdamu były ważnym gestem wobec wielkiej, bezinteresownej pomocy, którą okazało nam wtedy wiele osób i instytucji z Holandii. Ten dar pomocy medycznej dla Polski był największy w powojennej historii i wyjątkowo potrzebny, bo gdyby nie pomoc Holandii w tamtym, bardzo trudnym okresie dzieci tych nie zdołalibyśmy uratować. „Rejs dla Serca” był też znakomitą okazją do promocji nowoczesnej Polski, jej osiągnięć, a jednocześnie dał możliwość pokazania w Amsterdamie, w obecności prawie 35 tys. uczestników kongresu z całego świata, w jaki sposób my, Polacy, spłacamy moralny dług, pomagając innym potrzebującym krajom w rozwoju medycyny sercowo-naczyniowej.

- Jak powstał pomysł zorganizowania akcji pomocowej?

- Od 1980 r. pracowałem w szpitalu akademickim w Utrechcie, na oddziale nowoczesnej kardiochirurgii. Rok wcześniej, na zaproszenie, odbyłem czteromiesięczny staż na Uniwersytecie Katolickim w Leuven (Belgia) i ten staż oraz mocna rekomendacja, jaką otrzymałem, otworzyły mi drogę do bardzo dobrego ośrodka holenderskiego. Chcąc się jak najwięcej nauczyć, poprosiłem o zgodę na dyżurowanie, w dni wolne od pracy, także w dziecięcym szpitalu kardiochirurgicznym im. Królowej Wilhelminy w Utrechcie. Pracował tam wtedy znakomity zespół lekarzy z Kapsztadu pod kierunkiem prof. François Hitchcocka, ucznia dr. Christiaana Barnarda z Kapsztadu w Republice Południowej Afryki, który dokonał pierwszej w świecie pomyślnej transplantacji serca. W tym szpitalu operowano również dzieci z byłych kolonii holenderskich, z Indonezji, Antyli itd. Kiedyś zdarzyło się, że jedna, a potem druga grupa dzieci nie dotarła do Utrechtu, co było dla szpitala sporą komplikacją. W jakiejś rozmowie zaproponowałem: a może zainteresujecie się dziećmi z Polski. Po miesiącu poinformowano mnie, że sprawa została przemyślana, a uniwersytet jest w stanie podjąć taki program i znaleźć środki dla pierwszych 20 dzieci. To, oczywiście, wymagało akceptacji strony polskiej i organizacji całego przedsięwzięcia: kwalifikacji pacjentów, przyjazdów, opieki. Tutaj po stronie polskiej zaczęły się niezrozumiałe trudności i schody, zwłaszcza za sprawą ówczesnych władz mojej macierzystej uczelni - Akademii Medycznej we Wrocławiu, bo jej ówczesnym władzom ten projekt się nie spodobał. Na szczęście dzięki mojej zdecydowanej postawie i życzliwości ministra zdrowia prof. Stanisława Mlekodaja doszło jednak do podpisania umowy z Holendrami. Jako ogólnopolskich koordynatorów tego ważnego programu wybrano Instytut Kardiologii w Warszawie pod kierunkiem prof. Marii Hoffman i prof. Witolda Rużyłły oraz Centrum Zdrowia Dziecka pod kierunkiem prof. Krystyny Kubickiej. Program miał wsparcie i pomoc prymasa kard. Józefa Glempa. Przedstawiciele Holandii, w warunkach ówczesnego stanu wojennego, nie bardzo chcieli spotykać się na terenie instytucji rządowych. Ksiądz Prymas zaprosił Holendrów i przedstawicieli ministerstwa do swojej siedziby na Miodową i tutaj odbywały się pierwsze robocze rozmowy. Pomagał nam również kard. Franciszek Macharski, który odwiedzał polskie dzieci w szpitalu w Utrechcie. Formalnie program zakończył się w 1990 r., ale ostatnie dziecko w ramach tego programu zoperowano jeszcze w 2002 r. Największy ciężar tego programu, zarówno medyczny, ekonomiczny, jak i organizacyjny, ponieśli oczywiście Holendrzy i zrobili to bezinteresownie, bezpłatnie.

- Jakich środków finansowych wymagał program?

- Bardzo dużych. Koszt jednej operacji serca wynosił wtedy 25-30 tys. guldenów, a gulden stanowił prawie równowartość marki zachodnioniemieckiej. Jeżeli pomnożymy to przez liczbę leczonych w Holandii i uratowanych polskich dzieci, to otrzymamy bardzo wysoką kwotę - ponad 13 mln guldenów. Gromadzeniem środków pochodzących od całego społeczeństwa holenderskiego zajęła się organizacja charytatywna „Terre des Hommes”. Ta akcja miała szerszy wymiar, bo obejmowała również szkolenie polskich ekip kardiologicznych i kardiochirurgicznych, by zapewnić w przyszłości możliwość operowania trudnych wad serca dzieci w kraju. Z perspektywy czasu jeszcze lepiej widać, jak ważny był dla nas ten program. Nasze podziękowania, wręczenie polskich odznaczeń państwowych Ministra Spraw Zagranicznych m.in. prof. Janowi Walterowi Stoopowi - dyrektorowi szpitala, prof. François Hitchcockowi - kardiochirurgowi dziecięcemu, dr Marianne Nijsen-Karelse - anestezjolog dziecięcej było wyrazem wdzięczności za to, co otrzymaliśmy. Ponieważ byłem inicjatorem tego programu i w latach 1980-85 po stronie holenderskiej jako kardiochirurg także współrealizatorem, dlatego przez całe moje życie zawodowe będę dłużnikiem tamtych działań i tamtej wielkiej pomocy świadczonej przez inny kraj dla nas, Polaków. Teraz staramy się spłacać dług, pomagając innym. Mieliśmy np. program pomocy dla dzieci z wadami serca z Kosowa - najpierw lekarze stamtąd szkolili się u nas, potem, nasz 3-osobowy zespół na miejscu, w Kosowie, pomagał diagnozować wady serca u dzieci, by je w odpowiednim czasie operować. Następnie podjęliśmy duży, trwający do dziś, program pomocy w zakresie leczenia zawału serca dla Ukrainy, wymienię choćby: Łuck, Równe, Zaporoże, Kijów, Lwów - tam tworzyliśmy ośrodki, wyszkoliliśmy kadrę i daliśmy sprzęt. W sumie w 22 ośrodkach ukraińskich pracują nasi ukraińscy wychowankowie. Szkolili się u nas także Gruzini, Białorusini, Mołdawianie, Litwini, Azerowie, Słowacy. Warto podkreślić, że w Zabrzu rozwijamy dobrą współpracę zarówno z krajami Europy Zachodniej, jak i z Rosją, Japonią, USA i Kanadą, w myśl zasady, że tylko wzajemnie korzystna współpraca i pokój gwarantują rozwój i postęp, pozwalają zapominać o starych historycznych urazach.

- W kardiologii i kardiochirurgii 30 lat, które minęły, to lata świetlne w odniesieniu do możliwości leczenia pacjentów z chorobami serca.

- Każdy okres ma swój postęp, prawdopodobnie za 30 czy 50 lat nasi następcy będą mówić w podobny sposób. Kiedy w 1980 r. wyjeżdżałem do Holandii, w Polsce było wielu znakomitych specjalistów: prof. Jan Moll w Łodzi, prof. Leon Manteuffel w Warszawie, mój wspaniały nauczyciel prof. Wiktor Bross we Wrocławiu, którzy pokonywali, z sukcesem, ówczesne bariery na miarę ówczesnych możliwości. Ale każdy, kto wtedy wyjechał do ośrodka medycznego w Holandii, USA, Francji czy Wielkiej Brytanii, dostrzegał, jak duża przestrzeń dzieliła nasze kraje, zresztą nie tylko w medycynie. Do 1992 r. mieliśmy ogromną śmiertelność w zakresie zawału serca - byliśmy w ogonie Europy. Uważam, że największy postęp w obszarze kardiologii i kardiochirurgii dotyczy leczenia zawału serca, który dziś nazywamy ostrym zespołem wieńcowym. Ten postęp dokonał się dzięki temu, że podjęliśmy - właśnie w Zabrzu - jako pierwszy ośrodek w Polsce, a drugi w Europie, po francuskiej Tuluzie - inwazyjne leczenie zawału poprzez wczesną angioplastykę. Tę metodę wprowadził w 1985 r. prof. Stanisław Pasyk, który zorganizował w Zabrzu pracownię hemodynamiczną czynną całą dobę. Okazało się, że bardzo wielu chorych można uratować, jeżeli w odpowiednio krótkim czasie od zablokowania przez skrzeplinę naczynia wieńcowego wykona się zabieg angioplastyki, czyli udrożnienie tego naczynia. Zabrzański model został wprowadzony w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Gdańsku, Opolu, Katowicach, Szczecinie, a później także w Kaliszu, Legnicy, Częstochowie, Rzeszowie, Lublinie, Tarnowie, Suwałkach, Olsztynie, Białymstoku i innych miastach. Dziś jest modelem obowiązującym, modelem najbardziej skutecznym i bezpiecznym.

- O ile wiem, dziś w Polsce mamy ponad 140 pracowni hemodynamiki...

- Bogu i ludziom dzięki, że tak jest. Rzeczywiście, obecnie w kraju mamy wystarczającą liczbę i rozmieszczenie pracowni hemodynamicznych, aby właściwie zabezpieczyć potrzeby pacjentów, i od roku 2013 nie trzeba tworzyć kolejnych. Dzięki tym pracowniom i ciężkiej pracy środowiska kardiologicznego i kardiochirurgicznego, a także internistów, diabetologów, lekarzy rodzinnych, geriatrów, znacznie zmalała w Polsce śmiertelność okołozawałowa. Jest ona obecnie na poziomie Danii, Holandii, czyli niska, co oznacza co roku uratowanie tysięcy chorych, a ci, którzy przeżywają zawał serca, nie mają ciężkiego uszkodzenia pozawałowego i nie stają się inwalidami, jeśli tylko dbają o siebie i przestrzegają wyznaczonych zasad postępowania. Również innych osiągnięć, które możemy nazwać kamieniami milowymi - jest bardzo wiele. Proszę pamiętać, jak groźne i zagrażające życiu są arytmie - dziś stymulatory są powszechnie dostępne, kardiowertery chroniące chorego przed nagłym zgonem dużo bardziej dostępne. To wszystko stanowi kolejne opanowane przestrzenie - i to są tylko niektóre przykłady. O przeszczepach na razie nie mówię, może będziemy mieli okazję porozmawiać o tym w przyszłości. Ale chcę powiedzieć o czymś niezmiernie istotnym, choć niepopularnym. Postęp ma swoją cenę. Populacja naszych pacjentów zmienia się, dziś operujemy 70-80-letnich i jeszcze starszych chorych. Bogu dzięki, kiedyś nie mieliby takiej możliwości. Teraz, chcąc im pomóc skutecznie, musimy sięgnąć po nowoczesne rozwiązania, z wykorzystaniem nowych technologii, małoinwazyjnych technik zabiegu. W Polsce wykonujemy rocznie prawie 200 tys. koronarografii, z tego 30 tys. w ostrym zawale, kardiochirurdzy przeprowadzają rocznie 23 tys. operacji. To musi kosztować. I to powoduje poszukiwanie metod racjonalizacji wydatków na opiekę medyczną, wprowadzanie oszczędności w wielu krajach. Przykład: bogata Katalonia w Hiszpanii 1 marca 2012 r. wprowadziła drastyczną redukcję środków przeznaczonych na ochronę zdrowia, podobnie Grecja, kłopoty zaczyna miewać także zasobna Francja, ale konieczność racjonalnego gospodarowania ograniczonymi środkami w ochronie zdrowia jest wyzwaniem nawet w najbogatszych krajach, gdzie koszty ubezpieczeń rosną.
I jeszcze dopowiedzenie w kwestii postępu w medycynie. Mówimy teraz o medycynie sercowo-naczyniowej, ale ten postęp dokonał się także w onkologii, która ma dziś imponujące wyniki, a do niedawna nowotwór złośliwy kojarzył się z nieodwracalnością i brakiem skutecznego leczenia. Postęp dokonał się też w wielu innych dziedzinach medycyny. Ale to sprawia, że medycyna staje się coraz droższa i w każdym kraju wydatki na ochronę zdrowia będą rosły.

- Mimo postępu śmiertelność z powodu chorób serca stanowi pierwszą przyczynę zgonów, zresztą nie tylko w Polsce. Co Pan Profesor sądzi o profilaktyce?

Reklama

- Uważam, że medycyna prewencyjna, która daje duże efekty za nieduże środki, jest u nas wciąż za mało doceniana. Znacznie łatwiej i taniej nie dopuścić do pożaru niż ratować zgliszcza, a zbyt często w codziennym życiu o tym zapominamy. Nie chciałbym powtarzać, że chorobom serca można zapobiec przez odpowiednią dietę, aktywność ruchową, utrzymanie prawidłowej wagi i ciśnienia tętniczego, zaprzestanie palenia - te informacje są dostępne wszędzie. Chodzi o coś innego: o bierność polskiego pacjenta, o niedobre przyzwyczajenie, że o moje zdrowie ma się troszczyć mój lekarz, a w przypadku panów - zawsze kochana żona. Tłumaczę moim pacjentom, odwołując się do aspektów zdrowotnych, obyczajowych, etycznych i innych: kochany, ty sam musisz dbać o swoje zdrowie, musisz być zdyscyplinowany i mierzyć ciśnienie dwa razy dziennie, kontrolować poziom cukru, ćwiczyć, nie przejadać się. Taki franciszkański skromny styl życia zawsze wychodzi na zdrowie, pamiętajmy o tym, jak tylko skończymy 60. rok życia. Wtedy musimy jeść mniej, jeśli rzeczywiście chcemy długo i zdrowo żyć. Niestety, brak dyscypliny i konfliktowość znacznie różnią naszego pacjenta od pacjenta holenderskiego, niemieckiego czy skandynawskiego. Już u naszych sąsiadów Czechów jest pod tym względem znacznie lepiej.

- Słyszałam, jak na jednym ze spotkań podkreślał Pan Profesor duchowe aspekty naszego zdrowia.

- Sprawa, o której mówi się zbyt mało, to nasza postawa wobec innych: wieczne poczucie niezadowolenia, agresja, nadmiernie wybujałe ja, kiedy nie potrafię zaakceptować drugiego z jego poglądami... Nie tylko twoje serce, ale cały twój organizm potrzebuje energii, która wynika z optymizmu, z pozytywnego spojrzenia na drugiego człowieka, szacunku do niego. W trosce o nasze zdrowie trzeba także znaleźć ten nadrzędny sens; biegam nie dla samego biegania, ale po to, by być zdrowym i cieszyć się rodziną, lepiej służyć bliźniemu, innym. Niestety, my jako społeczeństwo ciągle wolimy brać niż dawać, a pojęcie obowiązku służenia innym zanika.

- Można przywołać tutaj franciszkańską zasadę: Pokój i Dobro...

- Ma Pani rację. Pokój i Dobro to nieprzemijająca i najważniejsza uniwersalna maksyma na każdy czas, nie tylko dla nas, wierzących. Jej realizacja uwolniłaby czasy i świat od wojen, a ludzi od nadmiaru niepotrzebnych konfliktów i waśni. Dodałbym jeszcze poczucie wdzięczności wobec innych. Zawsze z dumą podkreślam dobre wychowanie i otwartość na ludzi potrzebujących, jakie otrzymałem od moich rodziców i nauczycieli. Pamiętam z lat szkolnych w moich rodzinnych Krzepicach ks. Wiktora Tomzika, opiekuna ministrantów, który organizował nam rajdy rowerowe i często nas, młodych, prowokował: Co, nie przejedziecie w ciągu jednego dnia 60 km? Dacie radę, trzeba tylko więcej chcieć. Jeździliśmy z nim na Święty Krzyż i do ks. Włodzimierza Sedlaka, który mówił wspaniale o Bogu, filozofii, poznaniu, a o szanowaniu drugiego człowieka wręcz obsesyjnie. Wielka postać ten ks. Sedlak... Mógłbym przytoczyć długą listę moich mistrzów i mentorów, którym na różnych etapach życia mam bardzo wiele do zawdzięczenia. Jeden z nich to słynny polski żeglarz, obecnie mój przyjaciel - kpt. Adam Jasser, którego poznałem przypadkowo. Ale to on uczył nas przed 40 laty, kiedy tworzył Bractwo Żelaznej Szekli, że żeglarstwo wspaniale sprawdza się w szlifowaniu charakteru młodych ludzi. To dzięki niemu pracowaliśmy przez wiele lat społecznie z wychowankami domów dziecka i domów poprawczych w ramach wychowania na morzu. Nie żyjemy w próżni i zawsze mamy sporo do zawdzięczenia Bogu i innym ludziom, trzeba tylko chcieć to zauważyć i stale o tym pamiętać...

2013-10-22 12:47

Ocena: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Sezon na grypę, sezon na szczepienia

Nie ma stuprocentowej ochrony przed wirusem grypy. Ale szczepiąc się przeciwko grypie, możemy uniknąć powikłań i sprawić, że choroba będzie miała lżejszy przebieg - argumentują lekarze będący zwolennikami szczepień. Tym bardziej że - jak podkreślają - „na oko” grypy od zwykłego przeziębienia odróżnić się nie da

Zdaniem lekarzy, szczepienia profilaktyczne są najskuteczniejszą i najtańszą metodą uniknięcia zachorowania. Większość preparatów zabezpiecza przed dwoma najczęściej spotykanymi wirusami typu A (H3N2 i H1N1). Bardzo wielu specjalistów uważa, że nie ma minusów szczepienia. Lekarze podkreślają jednocześnie, iż warunkiem skuteczności szczepienia przeciw grypie jest kupno „aktualnej” szczepionki. Co roku dochodzi do mutacji wirusa, dlatego szczepionki muszą być aktualizowane. Z tego powodu każdego roku laboratoria pobierają wymazy z gardła chorych i badają znalezione tam wirusy grypy. Na tej podstawie naukowcy przygotowują szczepionkę na rok następny. Te z zeszłego roku, jako nieskuteczne, wycofywane są z aptek na początku każdego sezonu. Teoretycznie małe jest zatem prawdopodobieństwo nabycia w aptece ubiegłorocznej szczepionki, ale przed jej kupnem warto się zawsze upewnić. Lepiej też z racji bezpieczeństwa kupować szczepionki, których producenci są znani na rynku farmaceutycznym.

CZYTAJ DALEJ

Dziś Wielki Piątek - patrzymy na krzyż

[ TEMATY ]

Wielki Piątek

Karol Porwich/Niedziela

Wielki Piątek jest dramatycznym dniem sądu, męki i śmierci Chrystusa. Jest to dzień, kiedy nie jest sprawowana Msza św. W kościołach odprawiana jest natomiast Liturgia Męki Pańskiej, a na ulicach wielu miast sprawowana jest publicznie Droga Krzyżowa. Jest to dzień postu ścisłego.

Piątek jest w zasadzie pierwszym dniem Triduum Paschalnego. Dni najważniejszych Świąt Kościoła są bowiem liczone zgodnie z tradycją żydowską, od zachodu słońca.

CZYTAJ DALEJ

Fenomen kalwarii – przegląd polskich Golgot

2024-03-29 13:00

[ TEMATY ]

kalwaria

Wojciech Dudkiewicz

Kalwaria Pacławska. Tu ładuje się akumulatory

Kalwaria Pacławska. Tu ładuje się akumulatory

- Jeśli widzimy jakiś spadek wiernych w kościołach, to przy kalwariach go nie ma - o fenomenie polskich kalwarii, mówi KAI gwardian, o. Jonasz Pyka. Dzięki takim miejscom, ludzie, którzy nie mogą nawiedzić Ziemi Świętej, korzystają z łaski duchowego uczestnictwa w Męce Jezusa Chrystusa i przeżywania w ten sposób tajemnicy odkupienia rodzaju ludzkiego. - To złota nić, która łączy wszystkie kalwarie w Polsce - podkreśla profesor Wydziału Teologicznego UMK w Toruniu, o. Mieczysław Celestyn Paczkowski. Wielki Piątek, to drugi dzień Triduum Paschalnego, podczas którego w Kościele katolickim odprawiana jest liturgia Męki Pańskiej, upamiętniająca cierpienia i śmierć Chrystusa na krzyżu. Jest to jedyny dzień w roku, w którym nie jest sprawowana Eucharystia.

Kalwaria - Golgota

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję