Studniówka - któż z nas nie wspomina jej z rozrzewnieniem. Tym większym, im więcej lat dzieli nas od tego niepowtarzalnego wieczoru. Od tej naszej, 50- czy 40-latków studniówki wiele się zmieniło. I tak
być musi. Zmieniają się wszak zwyczaje, ludzie, style muzyki i wiele innych rzeczy. Inny problem, czy zmiany te idą w lepszym kierunku niż wówczas to było. Jeszcze jako katecheta liceum bojkotowałem owe
zabawy obiecując, że owszem, przyjdę, ale do szkoły. Postulowałem, by ten jedyny w swoim rodzaju dzień wspólnoty szkolnej odbywał się w gronie licealistów. Były to już jednak samotne podróże Don Kichota.
Najpierw zatem zaczęły się szaleństwa strojów. Wiem, że tu i ówdzie zdarzyło się, że niektórzy z uczniów, a zwłaszcza niektóre uczennice nie mogły wziąć udziału w tej radości z powodu ubóstwa rodziców,
a pora Kopciuszków zda się w mentalności nowobogackich dawno minęła.
Jeszcze trwała oficjalnie nakazana abstynencja. Ale czas nie znosi stagnacji. Powoli zaczęły się rozluźniać dyrektorów i wychowawców zakazy. Doszło do tego, że któregoś roku trzeba było przerwać tzw.
półmetek trzecioklasistów ze względu na widoczne upojenie nastolatków.
Sale restauracyjne, hale sportowe to miejsca zabaw. Obok strojów doszedł dla wielu kolejny dylemat - partner. Jeśli nie było się w związku uczuciowym trzeba było znaleźć kogoś. Jakże często byli to
przypadkowi ludzie. Bo tak wypadało.
Teraz dowiaduję się od przerażonego rodzica, że ostatnia studniówka zaowocowała już formalnym balem ludzi biznesu. Uczniowie - maturzyści wynajęli pokoje hotelowe, na stole uczniów i nauczycieli pojawił
się obok szampana kosztowny alkohol. Epilog radosnej zabawy kończył się scenami, które trudno opisać. Pedagodzy odprowadzani z "braku siły" do samochodów i to przez swoich uczniów, rodzice nie kontrolujący
zabawy i młodzi, niektórzy niecierpliwie czekający zakończenia balu, by spożytkować wydane na wynajęte pokoje hotelowe pieniądze.
Pewnie to starcza przesada. A jednak marzy się powrót do zabaw w gronie własnej szkoły. Zabaw, gdzie polonez rozpoczynałby swoisty karnawał podsumowania mijających lat. Byłoby miejsce na żarty, dykteryjki.
Uczniowie może po raz pierwszy po tych czterech latach mogliby spotkać się ze swoimi profesorami i porozmawiać o życiu, powspominać spieszne, czasem trudne historie.
Przeżyłem taki bal na KUL. Trzeci rocznik polonistyki postanowił w podziemiach uczelni, w maleńkiej kawiarence, zorganizować półmetek. Organizatorzy - studenci tegoż roku postawili zasadniczy warunek
- żadnych ludzi z zewnątrz. Trochę się to nie podobało, bo na roku było już parę zaawansowanych narzeczeństw. Ale przeboleli to jakoś i stawiliśmy się w gronie rocznika. Przyszło sporo wykładowców, asystentów
i rozpoczęła się feeria zabawy. Tańców było nie za wiele. Jedzenia tyle, na ile mogła pozwolić studencka kieszeń. Najwięcej było łez, łez radości i śmiechu. Jak na dokumentalnym filmie oglądali się w
skeczach nasi profesorowie, ale w końcu i oni (wiadomo, poloniści) weszli w rolę artystów i ujawnili nam jak nas postrzegają. Poznaliśmy wtedy jak są mądrzy, kiedy pokazywali kto ma wiedzę, ale i wielkiego
stracha i takich, którzy jednym nazwiskiem pozytywizmu zasiali cały obszar literatury z tupetem i obfitością słów. Zrozumieliśmy, że dokładnie odczytują nasze duchowe i intelektualne stany, ale z przymrużeniem
oka czasem to traktują. Świt zmagał się już z nocnymi mrokami, a nam nie chciało się opuszczać naszej Kul-owskiej kawiarni.
I tak sobie myślę, nie zazdroszcząc bynajmniej młodym, a nawet ich zachęcając. Niech studniówka nie stanie się jeszcze jedną imprezą suto zakrapianą alkoholem, produkującą z każdą godziną coraz słabszych
"tancerzy". Niech to będzie radość rodziny, której przyszło przeżyć razem cztery czy pięć lat i za 100 dni zmierzy się z trudem stresu, który nie zawsze pozwala uwydatnić całą wiedzę.
Ale to już pewnie w bajki włożyć, bo czy da się wrócić czas? Przyszłorocznym uczestnikom studniówek nie życzę wracania czasu, ale powrotu radości, która będzie osłodą ich dni kolejnych, które po tym
balu nadejdą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu