„Dzieci muszą mieć dzieciństwo” – powtarzali politycy, uzasadniając likwidację prac domowych. Miało być mniej stresu, więcej radości, więcej „dobrostanu”. I rzeczywiście, stres zmalał, ale wraz z nim – także motywacja, samodzielność i odpowiedzialność. Polska szkoła znów stała się poligonem eksperymentu ideologicznego, w którym to nie dziecko ma się rozwijać, lecz system ma dobrze wyglądać w sondażach.
Źle wprowadzony projekt – czyli źle rozumiane dzieciństwo
„Źle wprowadzony projekt” – tak Joanna Mucha, wiceszefowa Polski 2050, skomentowała na antenie jednej z komercyjnych radiostacji pomysł Barbary Nowackiej o likwidacji prac domowych. To eufemistyczne stwierdzenie. Bo nie był to projekt źle wprowadzony – był po prostu zły w swojej istocie. Oparty na fałszywym założeniu, że dziecko trzeba chronić przed wysiłkiem, że nauka jest opresją, a obowiązek – krzywdą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Tymczasem dzieciństwo nie jest azylem przed światem. Jest przygotowaniem do dorosłości. Jeśli w tym okresie nie nauczymy dziecka systematyczności, odpowiedzialności, samodzielności i cierpliwego wysiłku – nie oczekujmy, że nagle nabędzie je jako dorosły. Bo przecież szkoła nie istnieje po to, by zapewniać uczniowi wieczny spokój. Dyscyplina, obowiązki, stres przed klasówką czy trema przed wystąpieniem – to nie są przeszkody, lecz naturalne elementy wychowania, które kształtują charakter i hart ducha. Rodzina, szkoła, praca zawodowa – wszystkie one w jakimś sensie „naruszają dobrostan”, ale w zamian dają coś więcej: rozwój, dojrzałość, zdolność do poświęceń.
Szkoła bez prac domowych to jak dom bez fundamentów – stoi chwilę, aż przyjdzie pierwszy deszcz, a wtedy widać, że cała konstrukcja była tylko dekoracją, nie domem. Szkoła bez prac domowych to jak dom bez fundamentów – wygląda nowocześnie, pachnie świeżą farbą, ale pierwsza wichura zmienia ją w ruinę dobrych intencji.
Raport, który mówi pół prawdy
Instytut Badań Edukacyjnych ogłosił raport, z którego wynika, że uczniowie są mniej zestresowani i mają więcej czasu wolnego. Brzmi dobrze – dopóki nie przeczytamy końcówki: „...ponad dwie trzecie nauczycieli dostrzegło spadek motywacji uczniów do odrabiania prac”.
Cóż za eufemizm! Spadek motywacji to w rzeczywistości „zanik nawyku uczenia się". Uczniowie przestali sięgać po podręcznik, jeśli nie towarzyszy temu konsekwencja oceny. Przestali powtarzać materiał, jeśli nie jest to wymagane. Nauka stała się jednorazowym „doświadczeniem na lekcji”, a nie procesem kształtowania charakteru. To nie sukces, lecz cicha kapitulacja szkoły przed kulturą natychmiastowej przyjemności.
Lotofagowie naszych czasów
Reklama
Homer pisał o Lotofagach – ludach, które żyły w błogim spokoju, karmiąc się kwiatami lotosu. Kto je spożył, zapominał o celu podróży i o domu. Dziś w polskiej szkole ten lotos to „dobrostan ucznia”, rozumiany jako brak stresu, obowiązków i wysiłku. Ale szkoła nie jest sanatorium. Ma wychowywać, nie usypiać. Każdy nauczyciel wie, że rozwój wymaga napięcia, że wysiłek jest źródłem wzrostu. Bez zmagania nie ma postępu. Bez pracy domowej nie ma pracy nad sobą.
A jeśli uczeń nie nauczy się pracy – ktoś inny będzie za niego decydował.
Reforma, która uderza w wychowawcę
Decyzja MEN o zniesieniu obowiązkowych zadań była nie tylko błędem merytorycznym – była uderzeniem w autorytet nauczyciela. W praktyce odebrała mu narzędzie motywacji i wychowania. Skoro nauczyciel nie może ocenić pracy ucznia, to znaczy, że jego słowo straciło moc. Zamiast wspierać relację mistrz–uczeń, MEN wprowadziło atmosferę pozornego partnerstwa, w której to dziecko decyduje, czy chce się uczyć.
To odwrócenie porządku. W imię rzekomej wolności ucznia niszczy się sens wychowania – bo wychowanie zakłada prowadzenie, a nie tylko towarzyszenie.
Powrót do normalności
Nie dziwi więc, że – jak pokazują sondaże – dwie trzecie Polaków chce powrotu obowiązkowych prac domowych. Rodzice widzą, że dzieci się cofają. Nauczyciele mówią wprost: uczniowie zapominają, jak się uczyć.
Powrót zadań jest koniecznością – ale nie w formie biurokratycznych limitów czy „dla chętnych”.
Potrzebny jest powrót do sensu wychowania: że wiedza wymaga trudu, a trud przynosi radość.I tu docieramy do pedagogiki personalistycznej. To ona pokazuje, kim jest nauczyciel i kim ma być uczeń. Wychowanie personalistyczne rodzi się z realistycznej filozofii człowieka – z pytania: kim jest człowiek, ku czemu wzrasta, jaką ma wartość. To wychowanie mistrza i ucznia – nie kolektywu i jednostki bez twarzy. To spotkanie osób, w którym nauczyciel nie tylko przekazuje wiedzę, ale sam staje się świadkiem wartości.
Kiedy państwo mówi dziecku: „nie musisz”, ono szybko nauczy się mówić to samo światu.
Jeśli dziś zabieraliśmy mu obowiązek pracy domowej, jutro odbieramy mu zdolność do ofiary, służby, poświęcenia. A wtedy żadne reformy nie pomogą – bo wychowanie przestaje się dokonywać.
Niech szkoła przestanie być krainą lotosu i znów stanie się miejscem, gdzie uczymy się wiosłować – jak Odyseusz ze swymi towarzyszami – ku domowi, ku prawdzie, ku dojrzałości.
