Reklama

Wiadomości

Brak debaty o braku debaty

Trudno nie zauważyć, że w dzisiejszej Polsce zanika chęć do debatowania, zwłaszcza o sprawach dla kraju najważniejszych. Dlaczego? – pytają ci, którzy są tym zjawiskiem społecznym naprawdę zaniepokojeni

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dlaczego akurat w warunkach demokracji III RP Polacy tak łatwo rezygnują z wykorzystywania tej podstawowej możliwości, którą jest debata o kształcie własnej przyszłości? Dlaczego taka debata – nawet na najniższym szczeblu, czyli we własnych domach – staje się coraz bardziej niemożliwa? A przecież, historycznie biorąc, jesteśmy ponoć narodem o przesadnej skłonności do toczenia sporów wszędzie i na każdy temat.

Dziś historycy czasem przypominają, że sposobem istnienia Polaków jako wspólnoty narodowej w przeszłości było debatowanie, właściwe dla Rzeczypospolitej szlacheckiej i polskiej tradycji republikańskiej. Czy dzisiejsza niechęć do debat to tylko wina przeszłości PRL-owskiej, która wyrobiła, przynajmniej w starszym pokoleniu, nawyk do jedynie fasadowych dyskusji oraz brak zaufania do jakichkolwiek ich efektów dla dobra wspólnego? Faktem pozostaje, że w tamtych czasach konspiracyjnie, lecz bardzo merytorycznie, debatowano właśnie przede wszystkim w zaciszach domowych.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Skąd zatem ten obecny odwrót od poważnych debat społecznych, który w istocie może znamionować odwrót od wolności, dobrowolne zrzeczenie się praw obywatelskich? Niewiele już pozostało z republikańskiej tradycji „do wolności”, a to dlatego, że III RP opanowały zniewalające społeczną aktywność tendencje liberalne, tak skutecznie propagowane przez media tzw. głównego nurtu. Jak widać, udało się już wmówić Polakom, że powinni zajmować się wyłącznie prywatnymi sprawami, bo od podejmowania ważnych dla nich spraw są profesjonaliści.

W Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie odbyła się niedawno bardzo interesująca debata o debacie publicznej w polskich mediach – a w istocie o przyczynach braku publicznej debaty – przeznaczona głównie dla studentów dziennikarstwa tej szkoły. Debatowano pod wiele mówiącym hasłem: „Między gajem Akademosa a jarmarkiem, czyli o debacie publicznej w polskich mediach”. Niewątpliwie „wzorcownią” i niemal jedynym forum współczesnej debaty publicznej są media, które bynajmniej nie są gajem Akademosa, a przypominają raczej jarmark. Do takiego wniosku doszli biorący udział w panelu dyskusyjnym znani i doświadczeni dziennikarze. Dziennikarska młodzież wybrała – znaczące w kontekście tematu – milczenie.

Reklama

Marzenia dziennikarzy o dobrej debacie

My, ludzie mediów, tęsknimy za idealną debatą – mówiła Dorota Gawryluk z Polsatu – taką, w której spotykają się ludzie mający coś ciekawego do powiedzenia, którzy merytorycznie się do niej przygotowują, którym w tej debacie nie zależy wyłącznie na pokazaniu siebie, ale na pozyskaniu umysłów i serc.

Dziennikarze wspominają dawny ideał: debatę Wałęsa – Miodowicz z 1988 r. I sami siebie pytają: Co się takiego zmieniło, że dzisiaj takiej superdebaty nie da się już powtórzyć?

Przede wszystkim nie ma już takich postaci, które chciałyby się ze sobą skonfrontować w jednym miejscu. Wszyscy czują się na tyle ważni, że z kimś innym nie będą toczyć debaty, np. prof. Balcerowicz nie będzie debatował z prof. Hausnerem... A ponadto nastąpiła dewaluacja debaty publicznej, którą rozmieniono na zbyt wiele nieistotnych rozmów, rozmówek, mało ważnych dyskusji, powierzchownych starć. W mediach mamy więc albo widowiskową, chaotyczną bitwę, albo nudne monologi udające debatę.

– Debata jest najbardziej szlachetnym z gatunków w demokratycznych mediach – mówi Piotr Legutko, publicysta i wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – zwłaszcza że obecnie żyjemy w „rzeczywistości bąbelkowej”: poszczególne środowiska zamykają się w bąbelkach, nie tyle debatują między sobą, ile nawzajem podkręcają swoje odosobnienia.

Dziennikarze starają się dziś dociec, dlaczego debata Wałęsa – Miodowicz była taka ciekawa. Dlaczego w tamtym gorącym już czasie ci dwaj panowie „z różnych bajek” spokojnie rozmawiali przez 40 min, nie przerywając sobie nawzajem? Jeden drugiemu nie ulegał, ale słuchali się nawzajem i starali się wejść ze sobą w realny spór. To dlatego, że przed debatującymi i całą Polską stały ważne rozstrzygnięcia. Dzięki tej debacie rządzący przekonali się, że z adwersarzami należy się liczyć, że trzeba rozmawiać, debatować, porozumiewać się. Mimo zgrzebności formy była to więc prawdziwa, poruszająca serca i umysły debata. Następnego dnia dyskutowano o niej na uczelniach, w szkołach, w polskich domach i na podwórkach.

Reklama

Czy dziś istnieje potrzeba debaty tego rodzaju i tego kalibru? Tego już nikt nie wie, zwłaszcza klasa rządząca stara się omijać to pytanie. Ugruntowuje się raczej przekonanie, że ludziom nie powinno się zawracać głowy problemami państwa; niech spokojnie grillują, bawią się, przypinają kotyliony, niech będą szczęśliwi, oglądając liczne mecze i kabarety. Na tym ma polegać nowoczesny patriotyzm, a nie na ciągłym zamartwianiu się o los kraju. W realizacji tego modelu społecznej aktywności od 25 lat bierze udział znakomita większość mediów i większość dziennikarzy. Media i ich masowi odbiorcy stworzyli samonapędzający się mechanizm przerabiający i przetrawiający informacyjną sieczkę. A każda poważniejsza debata staje się kamyczkiem w trybach tego mechanizmu, uniemożliwia zarabianie jarmarcznych pieniędzy.

Tak więc istotne dla biegu spraw w naszym kraju tematy nie przechodzą przez media, nie mieszczą się w przyjętych formatach. Już w pierwszych latach III RP ówcześni dysponenci wolnych mediów oraz bezpośredni ich wydawcy przekonywali, że media powinny nabrać lekkości i w żadnym razie nie powinny uprawiać edukacjonizmu. Z zapałem przyjmowano zachodnie formaty medialne, ale przede wszystkim te bardziej jarmarczne. Musiało więc dojść do tego, że w końcu zabraknie miejsca na poważną, inspirującą debatę publiczną. Dziś nie są takim miejscem nawet polskie media publiczne, w przeciwieństwie do ich zachodnich odpowiedników.

Reklama

O czym się nie debatuje?

Dziś w Polsce debatuje się właściwie już tylko w sposób wymuszony (patrz: debaty wyborcze). Tymczasem dobra codzienna debata mogłaby i powinna służyć wyrównaniu poziomu wiedzy, istotnej dla funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego. Aby podejmować racjonalne decyzje, trzeba mieć odpowiednią wiedzę, trafne argumenty; temu właśnie powinny służyć debaty publiczne. – Tymczasem my żyjemy tylko w iluzji, że debatujemy – gorzko stwierdza doświadczona dziennikarka Dorota Gawryluk, autorka nielicznych w Polsce udanych, dobrych debat publicznych.

Tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy w przestrzeni publicznej przemknęło co najmniej kilkanaście tematów zasługujących na wnikliwszą uwagę i refleksję społeczną. Na dogłębną i wszechstronną debatę z jakichś powodów jednak nie zasłużyły.

I tak – odbiorcy mediów niewiele dowiedzieli się np. o problemach zbrojeniowych Polski, co najwyżej tyle, że być może doszło do jakichś przekrętów. Sednem tej iluzorycznej debaty było wyłącznie napiętnowanie politycznego przeciwnika.

Nie zanosi się na ogólnonarodową debatę o marnym stanie edukacji – a taka w normalnym demokratycznym kraju wydaje się nieodzowna.

Na prawdziwą debatę nie zasłużyła nawet obraźliwa wypowiedź szefa amerykańskiej FBI, obciążająca Polskę winą za Holokaust. Nie po raz pierwszy tego rodzaju incydent wywołuje jedynie powierzchowne, chwilowe oburzenie. A przecież już dawno to właśnie w Polsce powinno dojść do pogłębionej i naprawdę szerokokontekstowej debaty na ten temat; można by podyskutować, w jakiej mierze Amerykanie byli współodpowiedzialni za Holokaust i jaka była odpowiedzialność samych Żydów... Taka debata mogłaby się odbić echem w szerokim świecie i naprawdę skorygować myślenie o naszym kraju.

Kolejny zaniechany temat to wprowadzenie do polskich aptek pigułki „dzień po”, której dostępność ogranicza jedynie dość wysoka cena. Do świadomości publicznej nie przebiły się nawet ostrzeżenia ekspertów o niebezpiecznym wpływie tej pigułki na zdrowie młodych kobiet. A była to przecież znacząca decyzja kulturowa, cywilizacyjna, obyczajowa. – Dlaczego nie stała się tematem ważnej debaty? – pyta Piotr Legutko. Jego zdaniem, przy tej okazji pojawia się powód do generalnej debaty o tym, w jakim stopniu musimy się podporządkowywać prawu unijnemu i czy czasem ten „unijny bicz” nie bywa nadużywany przez rządzących dziś Polską.

Reklama

Wiele szumu wywołała niedawno wielka pseudodebata na temat ratyfikowania tzw. konwencji antyprzemocowej. Pojawiały się uproszczone i wyrwane z kontekstu opinie oraz mnóstwo oskarżeń o ciemnogród, jeśli tylko ktoś ważył się oponować. W zarodku została zduszona szersza dyskusja o tym, na ile bezpieczne dla społeczeństwa są pewne zapisy tej konwencji.

Studenci dziennikarstwa w SWPS przyznają, że rzadko oglądają telewizję, że ich środowiskiem medialnym jest prawie wyłącznie Internet. A to znaczy, że najwyższy czas na debatę o nowych mediach, o ich wpływie na społeczeństwo. Na taką jednak również się nie zanosi...

Rozmaite interesy grupowe, polityczne i biznesowe uniemożliwiają w Polsce jakąkolwiek sensowną debatę publiczną na wielkie i małe tematy. Dlaczego np. nie można na serio publicznie rozmawiać o samochodach, o tym, które są naprawdę dobre, a które złe? Dlatego, że nie pozwalają na to sponsorzy i reklamodawcy? Można też przypuszczać, że największy wpływ na treść medialnego przekazu mają dziś w Polsce firmy farmaceutyczne.

Tylko ring, tylko widowisko

Wśród medialnych decydentów niezmiennie pokutuje opinia, że publiczność jest bardziej zainteresowana widowiskową agresją niż rzeczową rozmową. A nowoczesne media wolą – we własnym interesie – raczej schlebiać niewyszukanym gustom, niż je kształtować. I tak współczesna polska debata – a raczej pseudodebata – jest widowiskiem rozrywkowym, o ile nie ringiem bokserskim. Toczy się w trybie „za i przeciw”, a nie „w ważnej sprawie”. Jako taka nie dostarcza niezbędnej obywatelskiej wiedzy, której deficyt coraz bardziej doskwiera III RP.

Reklama

Niektórzy publicyści ośmielają się zauważać, że coraz częściej Polacy domagają się rzeczowej debaty o otaczającej ich rzeczywistości. Na próżno jednak oczekują tego od mediów.

Niemożność sensownego debatowania w mediach tkwi w sposobie ich finansowania. O ile media komercyjne, utrzymujące się wyłącznie z wpływów z reklam, muszą dbać o słupki oglądalności, a zatem oferować przede wszystkim tzw. karczemne kłótnie zamiast poważnych debat, bo wtedy rośnie oglądalność, o tyle nie powinno to dotyczyć mediów publicznych finansowanych z abonamentu. Okazuje się jednak, że dotyczy.

Warto postawić wreszcie pytanie: czy ryzyko zorganizowania prawdziwie sensownej wymiany poglądów na ważne tematy mogłoby zostać docenione przez odbiorców i przełożyło się na słupki oglądalności? Dorota Gawryluk twierdzi, że tak. A świadczy o tym powodzenie obecnie najdłuższej w polskich mediach debaty – półtoragodzinnej! – programu „Premierzy” w prywatnej telewizji Polsat News. Warto tu przywołać również wyczerpujące merytorycznie „Rozmowy niedokończone” w Radiu Maryja i Telewizji Trwam. To jednak wciąż tylko kropla w oceanie pseudodebat.

Wydaje się, że dziś w Polsce potrzebna jest przede wszystkim metadebata, czyli debata o debacie. O tym, co zrobić, aby była pożyteczna przede wszystkim dla odbiorców, aby otrzymali porcję wiedzy istotną w momencie podejmowania ważnych decyzji. Największym problemem dzisiejszej Polski jest to, że ludzie nieświadomie dokonują ważnych dla swej przyszłości wyborów. Dlatego unikanie debaty jest głupie, a jej niszczenie – nieuczciwe.

2015-05-19 13:51

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dziewczynkom grozi śmierć. Pomóżmy im!

Reportażu o chorych dziewczynkach potrzebujących pilnie pomocy finansowej.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Biblia nauczycielką miłości bliźniego

2024-04-24 11:24

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

Kolejnym przystankiem na trasie peregrynacji relikwii bł. Rodziny Ulmów była bazylika katedralna w Sandomierzu. Na wspólnej modlitwie zgromadzili się kapłani oraz wierni z rejonu sandomierskiego.

Uroczystego wprowadzenia relikwii do świątyni dokonał ks. Jacek Marchewka. Następnie wierni uczestniczyli w modlitwie różańcowej w intencji rodzin oraz mieli możliwość wysłuchania wykładu ks. dr. Michała Powęski pt. „Biblia w rodzinie Ulmów”. Prelegent podkreślał, że Pismo Święte w życiu Rodziny Ulmów miało bardzo ważne znaczenie.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję