Turyści zatrzymujący się w Amsterdamie – na ogół w drodze do innych europejskich stolic – mylą się, uznając miasto za typowo holenderskie. Żeby naprawdę poznać ten kraj i mentalność jego mieszkańców, trzeba pojechać na prowincję, najlepiej na wieś. Redbad Klijnstra poleca holenderskie wyspy na Morzu Północnym: był tam w ostatnich tygodniach i na pewno będzie wracał.
– Jest pięknie. Nawet latem nie jest gorąco, czyli w sam raz dla Polaków, którzy nie przywykli do upałów – mówi. – Dla każdego jest coś miłego. Niezłe hotele, hoteliki, kempingi i gospodarstwa agroturystyczne z nie najgorszą kuchnią. Warto też spojrzeć w górę – zachęca reżyser. Nietrudno zachwycić się niebem w kolorze błękitu i dość zróżnicowanym klimatem. Gdy nie odpowiada ci pogoda, pada deszcz albo jest za ciepło – po prostu chwilę zaczekaj – mówią Holendrzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Waleczne serca
Redbad Klijnstra, który urodził się w Amsterdamie, ale większość życia spędza w Polsce, nie miał wcześniej okazji być na Wyspach Fryzyjskich. Ale co się odwlecze... W tym roku był po raz pierwszy i jest urzeczony. Klimaty są jak z pustych fragmentów polskiego Wybrzeża, gdzieś z okolic Mrzeżyna czy Dźwirzyna. Ale jednak jest trochę inaczej, bo to i wyspy, a nie stały ląd, i Morze Północne, a nie Bałtyckie. I dostać się tam można głównie promami.
Reklama
– Po większości wysp można poruszać się tylko na rowerze albo piechotą – mówi Klijnstra. – Wszystkie Wyspy Fryzyjskie są ciekawe i różnią się od siebie. Jedne są bardzo małe, niemal bezludne, na niektórych jest jedna wioska lub dwie czy trzy, ale z agroturystyką. Można się na nich zatrzymać, ale trzeba rezerwować miejsce z dużym wyprzedzeniem – tak robią Holendrzy, bo nie lubią jechać w ciemno. A jak nie agroturystyka, to kempingi: są dobrze utrzymane, prawie na każdą kieszeń.
Wyspy Fryzyjskie, Fryzja w ogóle, są bliskie sercu reżysera, a jeszcze bardziej jego ojca, który zawsze podkreśla, że jest Fryzem, a jeszcze bardziej patriotą fryzyjskim, a nie Holendrem. Fryzja była kiedyś niezależna, miała króla, dziś jest w granicach Danii, Niemiec i Holandii. Waleczny naród kiedyś powstrzymał Rzymian idących na Anglię.
Mieszanka holenderska
Jeśli ktoś zdecyduje się na opuszczenie tętniących życiem i cywilizacją Amsterdamu, Rotterdamu, Hagi czy Utrechtu i pobyt w mało znanej, leżącej na północy kraju Fryzji, nie pożałuje decyzji – uważa Redbad Klijnstra. Najlepszą nagrodą będą piękne krajobrazy, dzika – wbrew pozorom – przyroda i kontakt z jej gościnnymi i skromnymi mieszkańcami.
Fryzowie wiodą życie spokojne, zupełnie inne niż zabiegani mieszkańcy wielkich metropolii z południa Holandii. Tu przyjeżdża się na weekendy i – najczęściej – rodzinne wakacje. Można się tu osłuchać z niemal obcym językiem fryzyjskim, podobnym tyleż do holenderskiego, co angielskiego. Miejscowi posługują się fryzyjskim przede wszystkim w domach, holenderskim – w urzędach i w pracy. Na ulicach dominuje język mieszany, holendersko-fryzyjski.
Reklama
Wyspy Fryzyjskie to archipelag rozciągający się wzdłuż wybrzeża i dzielący się na zachodni, wschodni i północnofryzyjski, powstały przed wiekami w wyniku wdarcia się morza w głąb lądu. Redbad Klijnstra był na nich w tym roku po raz pierwszy, wcześniej jakoś nie było okazji. Był ich ciekaw – i nie zawiódł się.
Prawie suchą stopą
Kilkunastotysięczne Harlingen, z ważnym dla okolicy portem, od Wysp Fryzyjskich dzieli Waddenzee (Morze Wadden, czyli „Błotniste Morze”). To pierwszy przystanek dla turystów wjeżdżających do Fryzji z Amsterdamu. Droga wiedzie przez 30-kilometrową groblę o szerokości prawie 100 m.
– Kiedy jest odpływ, między wyspami a stałym lądem można przejść na piechotę – mówi Klijnstra. – Spacer jest rewelacyjny, daje mnóstwo wrażeń, bo przecież idzie się po dnie morza bez wody. Przejścia są ostatnio limitowane, koniecznie trzeba to robić z miejscowym przewodnikiem.
Gdy przychodzi odpływ, ustępująca woda odsłania równiny i błota, a Fryzowie, którzy ponoć zamieniają każde zajęcie w sport, wymyślili „chód po błocie”. Co roku setki ludzi biorą udział w wielokilometrowych wędrówkach z lądu na wyspy. Wędrówki cieszą się zainteresowaniem wśród ornitologów amatorów: na morskich błotach żeruje wiele rzadkich gatunków ptaków.
Korki rowerowe
Redbad Klijnstra wrócił z wysp urzeczony. – Są przepiękne. Są naturalne, choć wiele z nich jest, oczywiście, wzmocnionych holenderską wiedzą melioracyjną – zaznacza. – Wielu przyciąga tam to, że na niektórych wyspach można przemieszczać się tylko rowerem. A to jest dodatkowa atrakcja.
Reklama
Na największych wyspach – Terschelling i Texel – utworzono trasy rowerowe wzdłuż i wszerz. Wszystko wydaje się dostosowane do roweru. Dla ludzi w nieco starszym wieku ważne jest szczególnie to, że nie ma pagórków, podjazdów, są tylko płaskie, długie trasy.
– Ja też zjeździłem te trasy. Roweru nie brałem, oczywiście, ze sobą z Polski, wypożyczyłem go. Są tam wypożyczalnie z nowoczesnymi rowerami, można też kupić rower – mówi Redbad Klijnstra. Niesamowitym, choć niekoniecznie przyjemnym przeżyciem są... korki rowerowe. – Pierwszy raz widziałem, a nawet przeżyłem taki korek. Trasa rowerowa była zapchana. Ludzie musieli zatrzymywać się na rowerze, stać i czekać na swoją kolej do przejazdu.
Plaża bez szaleństw
A co oprócz roweru? – Plaża i pływanie, choć bez szaleństwa, bo woda nawet latem bywa chłodna – mówi Redbad Klijnstra. Nie bez kozery przecież morze nazywa się Północnym. Poza tym można spacerować wśród przyrody, chronionej na wyspach rezerwatami. Można też jeździć rowerami, jest to jednak utrudnione, bo drogi i dróżki nie są utwardzone.
Czy pobyt na Wyspach Fryzyjskich to dobra propozycja dla Polaków? Biura podróży nie organizują tam wczasów czy wycieczek, trzeba zrobić to samemu. Można je rezerwować telefonicznie i przez Internet. – Turystów akurat z Polski nie spotkałem, ale można – i warto! – tam pojechać – mówi Redbad Klijnstra. – Kempingi nie są drogie, a są dobrze utrzymane, o wysokim standardzie – dodaje. – Cena jedzenia nie jest wygórowana. Podróż też nie jest skomplikowana. Wyjazd, wakacje w Holandii dla Polaków nie są już niczym nieosiągalnym i szczególnie drogim. Polacy jeżdżą znacznie dalej i płacą dużo więcej.
Dzieła mistrzów
A gdyby znudziły nam się fryzyjskie wyspy, zawsze można wrócić „na kontynent” i odwiedzić Amsterdam – największe i najbardziej znane miasto Holandii, którego wizytówką są kanały, mosty, muzea, w tym Rijksmuseum z największymi dziełami malarstwa niderlandzkiego i Muzeum Van Gogha z najsłynniejszymi pracami tego artysty. Potem Rotterdam – jeden z największych portów morskich na świecie – i Hagę – administracyjną stolicę Holandii, znaną ze wspaniałej architektury i ciekawych zabytków. Wreszcie Delft – urokliwe miasto z zabytkowym centrum. W muzeum miejskim można podziwiać obrazy Jana Vermeera van Delft, który urodził się w tym mieście.