Reklama

Czas na pracę u podstaw

O niedostatku misyjności i trudnej drodze tworzenia świeckich mediów prawicowo-konserwatywnych ze Sławomirem Siwkiem rozmawia Wiesława Lewandowska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Należy Pan do tych polityków nurtu konserwatywnego III RP, którzy nigdy nie bagatelizowali formacyjnej i misyjnej roli mediów w kształtowaniu nowej rzeczywistości po 1989 r.; próbował Pan takie media tworzyć. Czy mógłby Pan dziś odpowiedzieć na pytanie, dlaczego większość inicjatyw medialnych po stronie prawicowo-konserwatywnej kończyła się fiaskiem? Dlaczego było tak trudno?

SŁAWOMIR SIWEK: – Jak dziś sądzę, po pierwsze dlatego, że nie można było przecież tego tworzenia nowych mediów wyłączyć z bezwzględnie obowiązującego mechanizmu finansowego, a my nie zawsze w owym czasie mieliśmy wyobrażenie o skali kosztów nawet najdrobniejszych przedsięwzięć medialnych. Nie zawsze też tego rodzaju inicjatywy miały mocne oparcie polityczne, odpowiednio szerokie środowisko ideowe i intelektualne. Po drugie – zbyt potężne wówczas siły, także dawnej policji politycznej, wszystkimi sposobami starały się nie dopuścić do powstania prawicowej silnej formacji politycznej, a co za tym idzie – jej domu medialnego.

– Mimo to politycznych motywacji do tworzenia „swoich” mediów chyba nie brakowało?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– To prawda, chociaż trzeba zaznaczyć, że wcale nie chodziło nam o tworzenie tzw. organów jakiejkolwiek partii na wzór „Trybuny Ludu”, bo tego nienawidziliśmy. Wręcz przeciwnie – marzyły się nam naprawdę wolne media, ale takie, w których również prawicowo-konserwatywny głos mógłby też być słyszalny.

– Dlaczego to się nie udawało, podczas gdy inni rośli w siłę?

– Inicjatyw politycznych po stronie konserwatywnej, chrześcijańsko-demokratycznej po 1989 r. było tak wiele, że wszystkie razem były słabe, ale też każda z osobna próbowała, bezskutecznie, szczęścia z jakimiś własnymi mediami, co jednak wciąż przypominało raczej wydawnictwa podziemne... Tragicznie brakowało pieniędzy. Ja osobiście po raz pierwszy na przełomie 1989/90 potknąłem się o ten właśnie problem, gdy dostałem propozycję, a właściwie zostałem oddelegowany przez abp. Bronisława Dąbrowskiego – w latach 80. byłem pracownikiem Biura Prasowego Episkopatu Polski – do stworzenia pisma dla reaktywowanej po Okrągłym Stole „Solidarności” Rolników Indywidualnych.

– I nie udało się!

– Udało się na dożynki 3 września 1989 r. wypuścić tygodnik, ale od samego początku wiedziałem, że długo nie pociągniemy. „Solidarność” RI po prostu nie miała pieniędzy; wzięliśmy kredyt. Aby go spłacić, powinniśmy wydawać 100 tys. egzemplarzy, co wówczas wydawało się teoretycznie możliwe, jako że był jeszcze popyt na prasę solidarnościową, a ponadto od początku miałem wsparcie krajowego duszpasterza rolników bp. Romana Andrzejewskiego – z którym później, aż do jego śmierci, miałem szczęście współpracować – a więc uruchomione były duszpasterstwa w całej Polsce, dzięki nim mógł się odbywać kolportaż, bo na sprzedaż przez kioski nie można było liczyć. Okazało się jednak, że zainteresowanie czytelników było coraz mniejsze...

– Dlaczego?

– Chyba przede wszystkim dlatego, że z biegiem miesięcy i ciężkich reform Balcerowicza, za które w dużym stopniu płaciła wieś, hasło „solidarność” traciło społeczne zaufanie. Dzisiaj to wiemy, wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. A poza tym pojawiała się już ta bardziej kolorowa konkurencja, a my z braku pieniędzy nie mogliśmy sprostać oczekiwaniom.

– Inni sobie jakoś radzili...

– A my tylko naiwnie liczyliśmy na wsparcie z funduszy na rozwój demokracji w krajach byłego imperium sowieckiego, stworzonych w Stanach Zjednoczonych m.in. dla całej polskiej prasy solidarnościowej... Te pieniądze wpłynęły do Polski. Przedstawicielka tego funduszu, którą gościłem w naszym tygodniku, powiedziała mi wprost, że wszystkie otrzymał Adam Michnik i to on je dzielił. Niestety, szefowie „Solidarności” RI odeszli z kwitkiem ze spotkania z panem Michnikiem. Próbowaliśmy więc sami jakoś ratować sytuację, stworzyliśmy Fundację „Solidarna Wieś”, aby łatwiej organizować fundusze, zaproponowaliśmy Związkowi przejęcie tytułu, ale wkrótce doszło do zawirowań personalnych w „Solidarności” RI i nowy jej szef Gabriel Janowski nie zaakceptował naszych propozycji. „Tygodnik Rolników «Solidarność»” upadł. Fundacja wydała wówczas „Tygodnik Rolników «Obserwator»” – pismo skierowane wprost do duszpasterstwa rolników. Z jego sprzedaży do Fundacji Prasowej napłynęły pierwsze pieniądze. Tygodnik udało się utrzymać przez prawie 20 lat! Zawiesiliśmy jego wydawanie po śmierci bp. Romana Andrzejewskiego. Dzisiaj ukazuje się okazjonalnie.

– Ale już na początku lat 90. ubiegłego wieku powstał pomysł znalezienia szerszej platformy współpracy, czyli utworzenia Fundacji Prasowej „Solidarność”, co też nie do końca się udało.

– Wspólnie ze śp. bp. Andrzejewskim wyobraziliśmy sobie, że można by stworzyć naprawdę silną fundację, która będzie organizowała pomoc finansową dla dwóch poważnych solidarnościowych tytułów – dla „Tygodnika Rolników «Solidarność»” i dla „Tygodnika «Solidarność»”. Z tym pomysłem poszedłem do Jarosława Kaczyńskiego – byłem członkiem Porozumienia Centrum – który również miał już swoją koncepcję powołania tego rodzaju fundacji. Później jednak musiało dojść do rozdzielenia obu tych pomysłów, głównie dlatego, że w naszym chodziło o to, by wydawane przez fundację pisma realizowały przede wszystkim pracę formacyjną, a nie polityczną. Wtedy z Fundacji Prasowej „Solidarność” wyodrębniła się Fundacja „Nowe Państwo”, która wydawała tygodnik polityczny o tym samym tytule, ja zaś pozostałem przy Fundacji „Solidarna Wieś” i przy „Obserwatorze”. Fundacja Prasowa godna jest osobnego opisania, bo to historia trudnego czasu po 1989 r. Może kiedyś to zrobię...

– I takie to właśnie były losy – ustawiczne rozchodzenie się i rozsypywanie, niemożność zjednoczenia potencjału – bodaj wszystkich ówczesnych inicjatyw medialnych po konserwatywnej stronie Solidarności?

– Powiedziałbym nawet, że jeszcze smutniejsze. Naliczyłem ok. 15 rozmaitych inicjatyw odtwarzania czy też tworzenia chrześcijańskiej demokracji po 1989 r.; wszystkie te ugrupowania miały ambicje wydawania gazet. Na przeszkodzie zawsze stawały: słabość polityczna, brak pieniędzy, działania agentury... W przypadku wspomnianych tygodników rolniczych mieliśmy przynajmniej duchowe wsparcie i błogosławieństwo Episkopatu Polski... Natomiast prawdą jest, że nawet te nieco silniejsze prawicowe formacje zawsze były na jakby z góry przegranych pozycjach. Nawet wtedy, gdy w 1990 r. zaczęły uczestniczyć w podziale schedy po RSW Prasa-Książka-Ruch.

– A jednak podnoszony był zarzut, że wówczas skorzystały – dokładnie Porozumienie Centrum – zbyt wiele!

– Chciałbym tu ostro powiedzieć: nie jest prawdą to, co nam zarzucano przez dłuższy czas, że Fundacja Prasowa „Solidarność” uwłaszczyła się na majątku RSW, otrzymawszy za darmo „Ekspres Wieczorny” i jego drukarnię. Fakty są takie, że myśmy to wszystko kupili; wystartowaliśmy w przetargu i wcale nie byliśmy pewni wygranej.

– Ale przecież wiadomo, że nastąpił wtedy cichy podział schedy po RSW: oni (wówczas grupa wokół premiera Mazowieckiego, w tym Ruch Młodej Polski i gdańscy liberałowie) biorą „Życie Warszawy”, wy (Porozumienie Centrum) – „Ekspres Wieczorny”...

– To prawda, na podstawie niepisanych uzgodnień z rządem Mazowieckiego doszło do takiego nieformalnego porozumienia, ale mimo to nie było nam łatwo. Wydawało się, że to „wzięcie” popularnej popołudniówki jest dobrą decyzją, że da się ten tytuł przekształcić w odpowiadające nam ambitne pismo programowe. A to było po prostu niemożliwe!

– Dlaczego?

– Popołudniówki nie da się przeobrazić w poważną gazetę, bo jej czytelnicy tego nie kupią.

– Byliście dość naiwni...

– Chyba tak... Jedynym pożytkiem z całego tego zakupu – zaznaczam, że głównie za pieniądze z kredytu zaciągniętego przeze mnie w Paryżu – okazała się drukarnia, choć była w opłakanym stanie technicznym. Musieliśmy się więc w końcu pozbyć „Ekspresu”, z którego mimo wysiłków Jarosława Kaczyńskiego nie udało się nijak zrobić formacyjnego pisma politycznego. Jednak do 1993 r. wydawało nam się, że zarówno w polityce, jak i w dziedzinie mediów uda nam się jeszcze wiele osiągnąć. Nie braliśmy zupełnie pod uwagę tego, że nasi przeciwnicy (Agora oraz środowiska postkomunistyczne) zrobią wszystko, żeby nam to uniemożliwić; najłatwiej było zablokować dostęp do mediów. Działalność wydawnicza – a zwłaszcza tworzenie domu medialnego przez Fundację Prasową „Solidarność” – mogłaby być dla nich śmiertelnym zagrożeniem. Byliśmy więc skazani na zniszczenie.

– Ale też chyba po trosze nie bez własnej winy?

– To prawda. Po naszej stronie zawsze było zbyt dużo ideałów, zbyt dużo chciejstwa, brakowało natomiast twardego stąpania po ziemi, czyli myślenia o tym, jak zabezpieczyć przyszłość naszych inicjatyw – od politycznych po wydawnicze.

– W ostateczności przez długie lata, właściwie do całkiem niedawna, ta strona sceny politycznej była pozbawiona głosu. Triumfy święciła „Gazeta Wyborcza”, wspomagana chórem czasopism oraz gazet regionalnych wykupionych prawie bez reszty przez zagraniczne koncerny.

Reklama

– Niestety, zbyt długo tak właśnie było. Dopiero całkiem niedawno ukazały się – skromne i mające jak zawsze za mało pieniędzy – media mówiące innym głosem niż ogólnie obowiązujący w III RP. Pojawia się jednak pytanie, czy Polacy – nie licząc pewnych zdeklarowanych ideowo, ale dość wąskich grup – chcą i są dziś w stanie słuchać z pełnym zrozumieniem tego innego głosu, skoro przez tyle lat byli tak metodycznie indoktrynowani na jedną, jedynie słuszną bezideową modłę. Mam tu niejakie obawy, obserwuję bowiem sytuację czytelniczą na wsi; niestety, rolnicy czytają dziś najchętniej kolorowe magazyny plotkarskie. Do tego zostali przyzwyczajeni.

– A więc może to najwyższy czas, by wrócić do pracy u podstaw?

– I to nie tylko wśród rolników! Namawiałbym rządzącą dziś partię do podjęcia się takiej właśnie pracy formacyjnej i rozpoczęcia jej od swoich członków i zwolenników, by w ten sposób naprawdę przekonać szersze kręgi społeczeństwa do myślenia o Polsce. Dobrze by było, aby jakaś siła społeczna zechciała się wreszcie naprawdę pochylić nad dorobkiem społecznego nauczania Kościoła, by umiała – nie tylko deklaratywnie – je spożytkować. A PiS chyba wciąż ma jakieś chadeckie aspiracje, bo „chadeckość” PO to przecież żart...

– Niestety, wydaje się, że tak rozumianą misję społeczną ignorują dziś niemal wszystkie media, także te zwane dziś w Polsce – chyba wciąż niesłusznie – publicznymi. Media publiczne w III RP zawsze były za to łakomym kąskiem politycznym, służyły raczej partyjnej propagandzie niż jakiejkolwiek misji. Jak próbował Pan tę misję przywracać w latach 2006-09, gdy uczestniczył Pan w zarządzaniu Telewizją Polską?

– Ważne było to, że znalazłem się w TVP z rekomendacji Prymasa Polski, a nie partii, co oczywiście powodowało pewne napięcia w Zarządzie Telewizji. W rozmowach z załogą zawsze podkreślałem, że zupełnie nie oczekuję jakichkolwiek deklaracji politycznych, ale i tak nie było łatwo. Każda nasza propozycja była ostro kontestowana, gdyż pracownicy nie wyobrażali sobie innego świata niż ten, który powstał przy Okrągłym Stole, byli więc raczej wierni naszym poprzednikom. A telewizja już wtedy została pozbawiona misyjności i była nastawiona na komercję. Mimo wszystko chyba jakoś udało mi się postawić na wyższym misyjnym poziomie Telewizję Polonia, uczestniczyłem też w tworzeniu TVP Info... Dążono wtedy do unicestwienia anten regionalnych, które pełniły ważne funkcje w społecznościach lokalnych. Udało się je uratować. Chciałem też stworzyć wewnątrz telewizji jej własne centrum produkcji, aby przerwać wypływ pieniędzy na zewnątrz, tego jednak nie zdołałem już dokończyć... Telewizja publiczna wciąż ma kłopoty finansowe.

– Skoro przez prawie 30 lat nikt sobie nie radzi z mediami publicznymi i wciąż są one kością niezgody, to może należałoby je zlikwidować lub odsprzedać zagranicznym koncernom?

– Proszę nawet tak nie żartować! Bywało już o krok od takiego rozwiązania. I niemal doprowadzono je do upadku. Mam nadzieję, że determinacja obecnego rządu zatrzyma tę degrengoladę. Ale teraz nie jest to łatwe.

2016-10-05 08:29

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę, silny moralny kręgosłup i niezależność myśli

2024-03-24 08:43

[ TEMATY ]

Ulmowie

Zbiory krewnych rodziny Ulmów

Wiktoria i Józef Ulmowie

Wiktoria i Józef Ulmowie

Bratanek błogosławionego Józefa Ulmy, Jerzy Ulma, opisał swojego wujka jako mężczyznę głębokiej wiary, którego cechował mocny kręgosłup moralny i niezależność myśli. O ciotce, Wiktorii Ulmie powiedział, że była kobietą niezwykle energiczną i pełną pasji.

W niedzielę przypada 80. rocznica śmierci Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich dzieci. Zostali oni zamordowani przez Niemców 24 marca 1944 r. za ratowanie Żydów, których Niemcy zabili jako pierwszych.

CZYTAJ DALEJ

Francja: wyjątkowa Wielkanoc z rekordową liczbą nowych katolików

2024-03-26 18:40

[ TEMATY ]

Francja

twitter.com

Kościół we Francji przygotowuje się w do wyjątkowej Wielkanocy z kolejną rekordową liczbą katechumenów. Choć dokładne dane nie zostały jeszcze ogłoszone, to szacuje się, że chrztów dorosłych będzie w tym roku o co najmniej 30 proc. więcej. To prawdziwa epidemia, a raczej niespodziewany cudowny połów - przyznaje ks. Pierre-Alain Lejeune, proboszcz z Bordeaux.

Zauważa, że wszystko zaczęło się półtora roku temu, kiedy do jego parafii zgłosiło się w sprawie chrztu kilkadziesiąt osób, tak iż obecnie ma osiem razy więcej katechumenów niż dwa lata temu. Początkowo myślał, że to przejaw dynamizmu jego parafii. Szybko jednak się przekonał, że nie jest wyjątkiem. Inni proboszczowie mają ten sam «problem», są przytłoczeni nagłym napływem nowych katechumenów.

CZYTAJ DALEJ

Za mały mój rozum na tę Tajemnicę, milknę, by kontemplować

2024-03-29 06:20

[ TEMATY ]

Wielki Piątek

rozważanie

Adobe. Stock

W czasie Wielkiego Postu warto zatroszczyć się o szczególny czas z Panem Bogiem. Rozważania, które proponujemy na ten okres pomogą Ci znaleźć chwilę na refleksję w codziennym zabieganiu. To doskonała inspiracja i pomoc w przeżywaniu szczególnego czasu przechodzenia razem z Chrystusem ze śmierci do życia.

Dzisiaj nie ma Mszy św. w kościele, ale adorując krzyż, rozważamy miłość Boga posuniętą do ofiary Bożego Syna. Izajasz opisuje Jego cierpienie i nagrodę za podjęcie go (Iz 52, 13 – 53, 12). To cierpienie, poczynając od krwi ogrodu Oliwnego do śmierci na krzyżu, miało swoich świadków, choć żaden z nich nie miał pojęcia, że w tym momencie dzieją się rzeczy większe niż to, co widzą. „Podobnie, jak wielu patrzyło na niego ze zgrozą – tak zniekształcony, niepodobny do człowieka był jego wygląd i jego postać niepodobna do ludzi – tak też wprawi w zdumienie wiele narodów. Królowie zamkną przed nim swoje usta, bo ujrzą coś, o czym im nie mówiono, i zrozumieją coś, o czym nigdy nie słyszeli” (Iz 52, 14n). Krew Jezusa płynie jeszcze po Jego śmierci – z przebitego boku wylewa się zdrój miłosierdzia na cały świat. Za mały mój rozum na tę Tajemnicę, milknę, by kontemplować.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję