ALICJA DOŁOWSKA: – Co to są centra urazowe? Mało który z pacjentów o nich słyszał.
GEN. BRYG. PROF. DR HAB. N. MED. GRZEGORZ GIELERAK: – To wyspecjalizowane centra medyczne, których zadaniem jest leczenie najciężej rannych, najczęściej ofiar wypadków komunikacyjnych. Kierowani są tam pacjenci z obrażeniami wielonarządowymi. Pomysł centrów jest kopią modelu, który funkcjonuje na zachodzie Europy, także w Stanach Zjednoczonych. Przez lata obserwacji doszliśmy do wniosku, że bliskie i dalsze losy ofiar wypadków komunikacyjnych nie są w Polsce najlepsze w porównaniu z Zachodem w stosunku do osiągnięć, jakimi dysponuje współczesna medycyna.
Założeniem centrów od początku ich powstania jest udzielanie profesjonalnej pomocy medycznej w najlepiej przygotowanych do tego placówkach w taki sposób, by nie tylko ratować życie, ale też w maksymalnym stopniu ograniczać odległe w czasie skutki zdrowotne urazów.
– Czy centra urazowe nie są powielaniem Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych (SOR-ów)?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Nie. W przypadku centrów urazowych SOR-y są jednym z elementów tej struktury. W centrum urazowym musi stale dyżurować tzw. trauma team, czyli specjalizujący się w urazach zespół medyków. Coś, czego w żadnym innym szpitalu nie spotkamy.
– Na SOR-y trafiają jednak również przypadki urazowe...
Reklama
– Oczywiście, jednak zespół urazowy to grupa lekarzy konkretnych specjalności, którzy gwarantują, że ofiary z obrażeniami wielonarządowymi będą miały zapewnione udzielenie takiej pomocy, której najprawdopodobniej będą wymagały. W tym gronie znajduje się nie tylko ortopeda. W obrażeniach wielonarządowych uszkodzenia układu kostnego są jednym z elementów obrażeń. W takich przypadkach mamy także do czynienia z obrażeniami narządów wewnętrznych, głębokimi zaburzeniami funkcji fizjologicznych, neurologicznymi – tacy pacjenci najczęściej wymagają natychmiastowych zabiegów operacyjnych ratujących życie. Stąd w składzie zespołu urazowego znajdziemy także anestezjologa, który na stałe dyżuruje najczęściej w SOR-ze, ale w momencie przyjęcia pacjenta z obrażeniami wielonarządowymi natychmiast zaczyna funkcjonować w ramach zespołu urazowego. W zespole znajduje się również chirurg – specjalista medycyny ratunkowej. W Wojskowym Instytucie Medycznym centrum urazowe jest elementem funkcjonalnie wydzielonym ze struktury szpitala. Tu współdziała ze sobą 13 klinik i zakładów. To pokazuje skalę potencjalnych obrażeń, z jakimi możemy się u kierowanych do nas chorych spotkać, oraz możliwość pomocy z zaangażowaniem w akcję ratowniczą całego potencjału zespołu medycznego.
– W Polsce istnieje 14 centrów urazowych. Nie mają ich dwa województwa: zachodniopomorskie i świętokrzyskie. Jakie kryterium odległości zostało określone przy transporcie najciężej chorych?
– Jeżeli spojrzymy na mapę Polski, przekonamy się, że sieć centrów urazowych nie jest rozmieszczona w sposób, który byłby chociaż zbliżony do ideału. Widać wyraźnie, że obszar północno-zachodniej Polski pozostaje olbrzymią białą plamą. Na północ od Poznania – do poziomu nawet przekraczającego Koszalin aż do Szczecina – nie znajdziemy centrum urazowego. Trudno zatem mówić o tym, że przy tworzeniu centrów przyjęliśmy kryterium ramienia ewakuacyjnego, czyli czasu niezbędnego do uratowania ciężko poszkodowanego pacjenta.
– Co zdecydowało o tym, że powstało 14, a nie16 centrów, czyli tyle, ile jest województw?
– Zaważyły potencjalne możliwości szpitali na obszarze regionu pod kątem wymagań, które stawiał minister zdrowia przy kwalifikacji do centrum urazowego. Jeśli szpital nie był w stanie zapewnić opieki w tak szerokim zakresie, jak to jest wymagane, siłą rzeczy nie mogło tam powstać centrum urazowe.
– Czy jest określony czas dowiezienia chorego z wielonarządowym urazem, czy bierze się pod uwagę liczbę kilometrów?
Reklama
– Ważne jest nie tyle kryterium odległości, ile kryterium czasu. Staramy się, aby od momentu zdarzenia do momentu dotarcia do centrum – czyli wyspecjalizowanego ośrodka – nie minęło więcej czasu niż godzina. Niezależnie od tego, czy transport będzie się odbywał drogą lotniczą, czy kołową. Mówimy, że to jest „złota godzina”. Ten limit czasowy jest poparty naukowymi dowodami.
– Realia w Polsce mamy jednak takie, że w karetce pogotowia są ratownicy medyczni, w tym kierowca, a nie ma lekarza. Nie zawsze udaje się zdiagnozować stan obrażeń poszkodowanego na miejscu...
– Kryteria kwalifikacji wymagają podstawowej wiedzy medycznej, sprowadzają się do tego, co określilibyśmy wstępną oceną, pomagającą podjąć decyzję, gdzie chcemy leczyć poszkodowanego. To jest proste dla medyka. Czy to będzie lekarz, pielęgniarka czy ratownik medyczny. Ocena oparta na odczycie ciśnienia tętniczego, częstości oddechu, częstości akcji serca, wstępnego rozpoznania, z jakimi obrażeniami mamy do czynienia. Te same założenia obowiązują w systemie ratownictwa medycznego w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej.
– Czy sieć centrów urazowych, po uzupełnieniu braku centrów w dwóch wspomnianych województwach, będzie wystarczająca?
– Są miejsca, zwłaszcza w rejonie Śląska i Małopolski, gdzie mamy tych centrów całkiem sporo. Niepokojące są natomiast białe plamy na mapie. O tym, żeby centra powstały, decyduje nie tylko liczebność kadry medycznej – powinna decydować również liczba populacji, którą centrum zabezpiecza. Proszę sobie wyobrazić, że dla największego województwa mazowieckiego, którego populacja liczy ponad 5,5 mln mieszkańców, mamy tylko jedno centrum – w Wojskowym Instytucie Medycznym. Mówimy tylko o stałych mieszkańcach, bez uwzględnienia osób, które np. do Warszawy przyjeżdżają do pracy. Warszawa wtedy bardzo się powiększa. Jednak powstanie centrum urazowego to zadanie nie tylko dla dyrektora szpitala czy organu założycielskiego. Odpowiedzialny za to jest też minister zdrowia, który certyfikując takie centrum, bierze w jakimś stopniu odpowiedzialność za to, że jest ono przygotowane do udzielania pomocy. Z odpowiedzialnością wiążą się przywileje. Zgodnie z polityką UE, tego typu ośrodki są zasilane funduszami na zakup specjalistycznego sprzętu, dedykowanego wyłącznie centrom urazowym. W 2011 r. była transza pieniędzy na doposażenie, które otrzymał każdy z ośrodków. W tym roku centra, co prawda w mniejszej kwocie, niż to było początkowo przewidziane, też uzyskają dodatkowe środki. Jednak biorąc pod uwagę czas, który minął od powołania centrów, i konieczność odtworzenia stanu posiadania sprzętu medycznego, środki te są zbyt skromne. A liczba pacjentów z ciężkimi obrażeniami wielonarządowymi rośnie.
Musimy też coraz poważniej myśleć o nowych zagrożeniach, do których należy m.in. światowy terroryzm. Na szczęście w Polsce nie mieliśmy jeszcze ataku terrorystycznego. Ale nasi rodacy ginęli i odnosili rany w czasie takich zamachów. Przypomnę, że najciężej poszkodowane ofiary zamachu w Tunisie zostały ewakuowane właśnie do WIM i u nas były leczone. Tu więc pojawia się nowe wyzwanie: sprawniejsza wymiana doświadczeń między wojskową służbą zdrowia, która ma olbrzymie doświadczenia, wynikające z leczenia żołnierzy rannych w Iraku czy Afganistanie, a „medycznym sektorem cywilnym”. W czasie konferencji, warsztatów, szkoleń od kilku lat staramy się w WIM przekazywać te doświadczenia, ale na pewno trzeba jeszcze zintensyfikować takie działania.