Rusza akcja „zaanielić Wrocław”, którą organizuje Dorota Cieplińska zainspirowana obrazem Juliusza Woźnego, historyka sztuki, malarza i rzecznika prasowego Centrum Historii Zajezdnia.
Ogród na kredyt
Gabinet Doroty Cieplińskiej, dyrektorki przedszkola „Koszałki Opałki” we Wrocławiu nie ma drzwi. Może tu zajrzeć każdy – mały i duży. Kosz z piernikami owiniętymi w szeleszczącą folię wita gości. Na dorosłych czeka kawa z ciepłym mlekiem, na mniejszych dobre słowo, uśmiech i gotowość natychmiastowej pomocy. Ja dostaję jedno i drugie – w prezencie opowieść o spełnianiu marzeń.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Jesteśmy w miejscu, którego jeszcze osiem lat temu nie było. Kiełkowało w głowach mojej rodziny, ale nie było nawet cienia szansy, aby mogło zaistnieć. To, że dziś tu jesteśmy, jest dowodem na to, że wśród ludzi są prawdziwi aniołowie – mówi pani Dorota. Pierwsze pieniądze pożyczyli nam znajomi – bez procentów, bez zastawiania hipoteki, itd. To były pieniądze na ogród. Musieliśmy szybko wszystko posadzić, bo o ile pomieszczenia na sale przedszkolne mogą powstać dość szybko, o tyle drzewa i krzewy rosną latami. Żeby zrobić jedną z sal, gdy czekaliśmy na środki unijne, pożyczyli nam pieniądze inni dobrzy ludzie – rodzice naszego byłego wychowanka. Pożyczyli 30 tys., bez żadnego weksla. Tak przecież nie robią zwykli ludzie, prawda?
Ale dlaczego przedszkole
Reklama
Pani Dorota uśmiecha się: To było moje marzenie. Od prawie trzydziestu lat jestem przedszkolanką, z ogromnym doświadczeniem i z miłością do dzieci. Po maturze chciałam studiować pedagogikę, ale moje losy potoczyły się inaczej. Trafiłam do studium wychowania przedszkolnego. Mijał czas i zaczęłam odkrywać, że to jest moje powołanie. Gram na gitarze, śpiewam, maluję, mimo swojej nadwagi przez całe życie tańczę i uwielbiam uczyć się nowych rzeczy – to dobry pakiet, żeby pracować z dziećmi, żeby być dobrą przedszkolanką. Wiem, że nauczyciele z przedszkola zaraz się oburzą, bo dbają o to, by mówić o nas: nauczyciel wychowania przedszkolnego. Uważam jednak, że nauczyciel jest od czegoś, a my w przedszkolu jesteśmy od wszystkiego i dla mnie przedszkolanka brzmi dumnie.
Przedszkole w rodzinie
Moja córka studiowała prawo, ale predyspozycje zwyciężyły i zmieniła kierunek studiów. Postanowiła studiować pedagogikę przedszkolną. Wybrała bardzo ciężki zawód, sama o tym wiem najlepiej – mówi pani Dorota. Potem przypominała nam, rodzicom, że kiedyś mówiliśmy o zakładaniu przedszkola a nic nie robimy w tym kierunku. Wreszcie decyzja zapadła i podjęliśmy starania. W kwietniu 2011 r. powstał przy ul. Irkuckiej 11 punkt przedszkolny. Najpierw był jeden stoliczek i trójka maluchów. Nasz salon oddaliśmy na pierwszą salę, potem dołączyły następne pomieszczenia. Dziś w przedszkolu mamy trzy grupy wiekowe i miejsce dla 39 dzieci. Nie korzystamy z cateringu, posiłki dla dzieci gotujemy na miejscu. Zbudowaliśmy toaletę dla dzieci niepełnosprawnych, poruszających się na wózku, bo przedszkole stwarza możliwości pracy również dla takich dzieci. I jesteśmy szczęśliwi, choć bardzo zapracowani – dodaje.
Anioły od dzieci dla misji
Reklama
Rozmawiamy w gabinecie bez drzwi, więc od razu dociera do nas rwetes, gdy jedna z grup wraca z zajęć na basenie. Poznaję Alberta, syna, absolwenta akademii Muzycznej, świetnego kontrabasistę. Poznaję Kasię, córkę, niedoszłą prawniczkę i szczęśliwą przedszkolankę – spokojnie prowadzi grupę dzieci o zaróżowionych policzkach na obiad. Robią hałas, gdy wchodzę do szatni z aparatem, by sfotografować wykonane przez nich anioły. – Ten jest mój! A ten niepodpisany jest mój! A ja robiłam z mamą – pokazuje palcem dziewczynka stając na palcach.
W centrum jest dziecko
– Nazwa Koszałki Opałki wzięła się wprost od Janusza Korczaka, którego system wychowawczy jest mi bardzo bliski – mówi pani Dorota. Taki tytuł noszą felietony i humoreski Korczaka, które pisał. Oczywiście była w rodzinie burza mózgów i głosowanie na nazwę przedszkola, ale Koszałki zwyciężyły.
Płot z kredek to pomysł mojego brata, architekta. Ale nasze kredki to coś więcej, niż tylko kolorowe sztachety, to kredki systemowe. Jesteśmy jedynym przedszkolem we Wrocławiu i jednym z ośmiu umieszczonym na liście placówek w Polsce realizującej zasady systemu „Edukacji Przez Ruch”, powstałej w oparciu o wizję systemu oświaty, którą przedstawił twórca pedagogiki wczesnoszkolnej prof. Ryszard Więckowski. Dorota Dziamska, która propaguje system, pisze, że „Chcemy, aby współczesny i nowoczesny system edukacji został wbudowany w naturalne mechanizmy rozwoju człowieka, który z samej natury i właściwości psychofizycznych dąży do poszukiwania i rozwiązywania problemów, do przeżywania i wyrażania własnych stanów emocjonalnych oraz do samorozwoju i samorealizacji”.
Reklama
– Nasze przedszkole jest publiczne, ale i autorskie jednocześnie. To trudne do połączenia, za jakiś czas będę mogła odpowiedzieć na pytanie, czy to się sprawdza. Podjęliśmy wyzwanie bycia przedszkolem publicznym z ofertą taką, jaką mają placówki prywatne – opowiada pani Dorota. Mamy pełen zespół terapeutyczny – pracuje dla nas mgr fizjoterapii, który specjalizuje się w pracy z dziećmi. Mamy psychologa i logopedę – specjalistów z górnej półki. Prowadzimy muzykoterapię i jęz. angielski. Stawiamy na wszechstronność pracowników – jedna osoba potrafi służyć kilkoma specjalnościami, np. moja córka, Katarzyna, która pracuje w przedszkolu jako nauczyciel angielskiego, oligofrenopedagog i wychowawca przedszkolny.
Nauczyciel dla rodziców
Kwestią czasu jest wymaganie, aby nauczyciele z przedszkola ukończyli studia, czy kursy z andragogiki po to, aby umieć współpracować z dorosłymi, bo nie ma przedszkola bez umiejętnego prowadzenia rodziców. Rodzice w tej chwili potrzebują pedagogizacji – i to wymaganie olbrzymie. Przypuszczam, że to wynika z faktu – o którym mówią dziadkowie, ich rodzice – że to pokolenie wychowywało przedszkole, a potem szkoła. Rodzice spędzali bardzo dużo czasu w pracy, a coraz mniej poświęcali własnym dzieciom. I nie mówimy tu o winie i nie oceniamy – takie są fakty. Aby przedszkole mogło dobrze wypełniać swoją rolę wobec dziecka, musi podejmować współpracę z rodzicami powierzonych sobie pociech, a ci, coraz częściej, sami potrzebują pomocy pedagogicznej. O ile dziadkowie mieli jeszcze zakorzenienie w swoich rodzinach, o tyle ich dzieci już go nie mają. Przyprowadzając dzieci do przedszkola na godz. 7.00 i odbierając o 17.00 skazujemy dzieci, siebie i nasze rodzinne relacje na porażkę.
Po co obraz pana Juliusza
Reklama
Pani Dorota zabiera mnie na spacer po przedszkolu. Wychodzimy z przytulnego gabinetu bez drzwi i odwiedzamy kolejne sale. Każda jest jasna, przez duże okna zagląda słońce, kolorowe zabawki równo ułożone czekają, aż maluchy skończą leżakowanie. Wciąż pachnie obiadem, domowym. Każda sala w naszym przedszkolu najpierw miała obraz, najczęściej z Maryją. W pierwszej sali zawisła ta ikona – wskazuje na deskę z Matką Bożą. W drugiej zawisł obrazek dziecięcy z pokoju moich dzieci, a w trzeciej ikona Matki Bożej Jasnogórskiej. Od początku wiem, że przedszkole, poza realizacją programu nauczania i rozbudowywaniem oferty edukacyjnej musi mieć misję. Gdy przeczytałam o pomyśle „zaanielenia” Wrocławia, zdałam sobie sprawę, że to jest misja, którą nasze przedszkole mogłoby przyjąć jako własną. Od lat tak działamy, ale nie nadaliśmy temu uniwersalnego przesłania. Ustaliliśmy z nasza panią psycholog, że „zaanielanie” powinno odbywać się na dwóch poziomach: szerzeniu w świecie dobroci i serdeczności, wręcz anielskiej – i tego uczymy nasze dzieci, oraz przekazywaniu aniołów innym: figurek, skrzydeł, itd., po to, aby unaocznić naszą misję.
Gdy zobaczyłam obraz Juliusza Woźnego, zrozumiałam, że to jest to! Anioł na tym obrazie uosabia to wszystko, co myślę o aniołach – jest opiekuńczy, serdeczny, a jednocześnie bardzo dyskretny – i w obecności i w pomaganiu. Zapragnęłam, aby taki obraz pojawił się w naszym przedszkolu. Gdybym mogła, zachęciłabym do tego inne placówki i miejsca, aby „zaanielić” Wrocław aniołami pana Juliusza – mówi pani Dorota.
Pomysł na udział dzieci w „zaanielaniu” jest prosty: dzieci przygotowują anioły dla swoich rówieśników z Afryki, to te, które pokazywaliśmy w szatni. Poprosiliśmy wolontariuszy z liceum salezjańskiego, którzy każdego roku wyjeżdżają na misje, aby nasze dary zawieźli afrykańskim dzieciom. Zgodzili się, dlatego możemy pracować pełną parą.
Pani Dorota od aniołów
Reklama
– Boży wariaci to ludzie, dzięki którym dzieje się dużo dobrego – mówi pani Dorota. Ludzie-anioły muszą się trzymać razem i wtedy świat będzie pełen dobra. My często myślimy o pomaganiu tylko tym, którzy bardzo cierpią, niedomagają – i to najważniejsza pomoc, trzeba to robić, z miłosierdziem. Ale ważne jest też pomóc tym, którzy chcą pracować nad spełnianiem marzenia – i my taką pomoc otrzymaliśmy od ludzi, którzy wiedzieli, że marzymy o przedszkolu, ale nie mamy tak dużej sumy pieniędzy, aby je otworzyć. Ludzi, którzy pomagają innym, nazywam aniołami. I oni są wśród nas. Anioły tu ciągle krążyły... w ludzkiej dobroci, w życzliwości. Wiem, że trzeba za to dobro nie tylko dziękować, ale też wykorzystać propagując anielskie postawy.
Ludzie-anioły muszą trzymać się razem. Ludzie-anioły nie pójdą rządzić, nie będą tłukli się o stołki, tylko dzień po dniu będą wykonywali swoją misję. Rzetelnie i uczciwie, z sercem.
Ludzie-anioły nie chodzą stadami, ale krążą gdzieś w tłumie. Musimy czuwać, żeby ich nie przegapić.