W grudniu 2011 r. dziesiątki tysięcy mieszkańców potrzebowało pomocy, dźwigając swoje życie po huraganie, jaki nawiedził prowincję. Z drugiej strony klęska żywiołowa, która pozbawiła wielu Filipińczyków życia i mienia wyzwoliła w ludziach ogromne pokłady dobra i solidarności. Nie tylko udało się odbudować powoli domy, ale także, co poczytuje jako wielkie błogosławieństwo – powstał nowy, potrzebny dla wspólnoty kościół.
Ksiądz Janusz objął probostwo w parafii Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej. Dotychczas pracował przez długie lata w wiejskich parafiach na Filipinach. To pierwsza miejska parafia zakonu sercanów na Filipinach. Nominację potraktował jak wyraz zaufania diecezji do misji sercanów. Miasto liczy 600 tys.mieszkańców, parafia obejmuje 9 tys. osób. We września 2011 r. region nawiedził ogromny huragan, który zatopił całe połacie miasta. Ponad 1600 osób zginęło. Przez dwa i pół roku wokół kościoła rozstawione były namioty dla rodzin, które straciły domy, a szacuje się że było to 36 tys. ludzi. Z czasem odbudowywano miasto na nowych działkach. W obliczu katastrofy – państwo zdało egzamin – ocenia się, że była to jedna z najlepiej przeprowadzonych akcji pomocy na Filipinach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
W tych miesiącach ks. Janusz z ks. wikarym starali się być blisko ludzi, rozmawiać z nimi i pomagać im. – Święciliśmy im namioty, aby czuli się bezpiecznie. Dzieci przez dwa lata przebywały całymi dniami w salkach parafialnych. Jedna z parafianek bezinteresownie opiekowała się nimi, prowadziła dla nich lekcje religii i inne zajęcia, bo kataklizm odebrał im możliwość uczęszczania do szkoły. Nieszczęście, które pozbawiło ludzi wszystkiego, wywołało wielką solidarność. Dzieci z bogatszych rodzin robiły sobie urodziny na namiotowisku, gdzie przebywały rodziny pozbawione domów. Przywoziły jedzenie i organizowały wspólne party z dziećmi z namiotów. To stało się zwyczajem powtarzającym się wiele razy – wspomina ks. Janusz. W pracę zaangażowało się mnóstwo wolontariuszy, którzy pomogli w przezwyciężenie traumy dzieciom po powodzi, które nie mogły pozbyć się stresu. – Jeden z moich znajomych wyremontował swój dom, ale kiedy przywiózł na miejsce swoje dzieci, nie chciały nawet wyjść z samochodu. Bały się tak bardzo, że trzeba było wybudować dom w nowym miejscu. Nawet szum wentylatora wywoływał skojarzenie z huraganem – opowiada ks. Janusz.
Z czasem w parafii zarysowywał się problem remontu starego kościoła, który powstał przed laty z małej kaplicy i przestał dawno mieścić wszystkich wiernych, którzy przychodzili na Mszę św. Istniały dwie możliwości – rozbudować go jeszcze bardziej i jakoś upiększyć, albo wybudować od nowa funkcjonalną świątynię. – Po konsultacjach, kiedy przedstawiłem parafianom te dwa rozwiązania i projekty niemal wszyscy opowiedzieli się za budową kościoła od postaw, by mógł spełniać potrzeby parafii. Teraz widzę, że decyzja była dobra, choć bardzo się bałem tego przedsięwzięcia. Pieniądze zbieraliśmy przez cztery i pół roku i nie wydawaliśmy na nic, dlatego fundusze były zabezpieczone – opowiada.
Ogromne przedsięwzięcie
Reklama
Trudność polegała na tym, że należało stary kościół całkowicie rozebrać. Msze św. nabożeństwa odbywały się przez siedem miesięcy na prowizorycznie zadaszonym boisku do tenisa. Było to ogromne utrudnienie, zwłaszcza kiedy zaczęła się pora deszczowa. Ulewne deszcze niejednokrotnie powodowały, że Msza św. musiała być przerwana. – W tych warunkach przetrwaliśmy jednak i po zamknięciu stanu surowego, weszliśmy do nowej świątyni. Mieliśmy dobrą ekipę. Co dwa tygodnie odbywały się spotkania z radą budowlaną. Ludzie świeccy pomagali. Planowaliśmy na długie miesiące wcześniej różne inwestycje i zakupy. Dlatego wszystko szło bez opóźnień. Ks. Janusz zaznacza, że w budowie pomagała zgrana dobra ekipa i była ona prawdziwym błogosławieństwem dla parafii. Nie zrezygnowaliśmy z ani jednej Mszy św., czy spotkania, tak by nie ucierpiało duszpasterstwo – mówi. Aż trudno jest uwierzyć, że za dwa i pół roku ks. Janusz z parafianami wybudował kościół i całkowicie go ukończył. W świątyni jest 650 miejsc siedzących. Była to ogromne przedsięwzięcie, szacowane na 500 tys. dolarów.
Cieszą się z nowego kościoła
Wystrój kościoła nawiązuje do wezwania Matki Bożej, jakie nosi parafia. – Wybraliśmy jednego z najlepszych architektów w tej części Filipin zgodził się zrobić cały projekt wystroju za darmo. Kościół jest na planie amfiteatru – wygląda jak wachlarz. Przykrywa go niebieski dach, jak płaszcz Maryi. U góry korona Matki Bożej wieńczy kopułę z dwunastoma witrażami wyobrażającymi apostołów. W centrum ołtarza jest krzyż franciszkański. Po lewej stronie rzeźba Matki Bożej, po drugiej św. Józef z Jezusem na ręku.
Reklama
– Przez tę rzeźbę chcieliśmyzaakcentować rolę mężczyzny w wychowaniu dzieci. On nie tylko ma zabezpieczać rodzinę finansowo, ale być obecny w życiu swoich dzieci – tłumaczy ks. Janusz. W kościele są również rzeźby św. Pedro Calungsod – chłopaka, który w XVII w. wyjechał jako ewangelizator na wyspę Guam i tam zginął. Są też Dzieci z Fatimy – święci Franciszek i Hiacynta. U góry są witraże Matki Bożej Królowej Nieba i Ziemi na tle kwiatów filipińskich. Na Filipinach dzieci w czasie majówek składają przed figurą Matki Bożej kwiaty. Te kwiaty oznaczają serca parafian. Parafianie ogromnie cieszą się z nowego kościoła. Poświęcił go 4 grudnia 2016 r. wikariusz generalny i zarazem były proboszcz parafii. Tutejszy biskup nazwał świątynię „najpiękniejszym kościołem w diecezji”. Choć obiektywnie są ładniejsze, to tymi słowami wyraził swoje uznanie wobec proboszcza i parafian.
W trakcie budowy z równą troską ks. Janusz traktował sprawy duszpasterskie.
– Nic nie zaniedbywaliśmy. Dwukrotnie odwiedziliśmy wszystkich parafian. Było to osiem miesięcy chodzenia – śmieje się. Utworzono grupy, które odwiedzały sąsiadów i najbliższych mieszkańców danej dzielnicy. W Roku Nowej Ewangelizacji w parafii sprawowane były przez trzy miesiące katechezy służące odnowieniu wiary. Sąsiedzkie kręgi modlitewne. zbierają się co tydzień na dzieleniu Słowem Bożym, modlą się i pomagają sobie wzajemnie. Lider grupy jest pośrednikiem między księdzem a parafianami.
– Kiedy rozpoczynaliśmy budowę kościoła, przestaliśmy brać pieniądze za jakiekolwiek posługi i sakramenty, w tym chrzty czy pogrzeby. Wprowadziliśmy w zamian „dar oddany Panu Bogu”, czyli zwyczaj regularnej, dowolnej ofiary na kościół, która jest wyrazem podziękowania Bogu i odpowiedzialności za swoją parafię przez każdą rodzinę. To rozwiązanie udało się wprowadzić pomyślnie. Parafianie mają za darmo wszelkie posługi, a pieniędzy jest trzy razy więcej niż było – podkreśla, ponieważ spływają ofiary na kościół i utrzymanie parafii. Zbiórką na specjalne konto zajmują się sami parafianie, wszystko jest transparentne – dodaje. Najważniejsze, że dzięki tym ofiarom parafia może prowadzić szerokie duszpasterskie działania, ale także pomagać charytatywnie. Część środków przeznaczona jest na opłacenie katechetek, które pracują za darmo. Trzeba im dać środki na bilety do szkoły, na parasolki, zeszyty, przybory i materiały. Mając pieniądze może przygotować również obiad dla młodzieży uczestniczącej w spotkaniach parafialnych. A chorzy, którzy przychodzą na parafię, nigdy nie odchodzą bez pomocy. Kupujemy lekarstwa, jedziemy z nimi do szpitala. W czasie Wielkiego Postu zbierana jest jałmużna w każdym domu dla ubogich i chorych oraz na pomoc w razie katastrof naturalnych, które zdarzają się dość często. Parafia funduje też niewielkie stypendia dla dzieci na mundurek do szkoły, na wyżywienie (czyli ryż z rybą). Stypendium objętych jest dwadzieścioro dzieci. Są to zaledwie dwa dolary na tydzień, mały dodatek, po który przychodzą do parafii. Wtedy mają lekcje katechezy i ćwiczenia śpiewu. – Dajemy również im na jakieś dodatkowe składki, kupujemy tornistry i wyprawkę do szkoły i pomagamy w razie problemów ze zdrowiem. – Chcemy ich zachęcić, by przychodziły do parafii, by te spotkania miały także formacyjny wymiar. Zapraszamy, ale nie zmuszamy – podkreśla.
Czekają na niego
Diecezja kielecka również wsparła misyjne działania ks. Janusza. Dzięki funduszom od bp. Jana Piotrowskiego mógł on wybudować parafianom dom na spotkania. Odbywają się tutaj próby dla małych chórzystów, spotkania młodzieży, wykłady i katechezy. Wdzięczny jest również ks. prał. Janowi Iłczykowi i parafianom jego rodzinnej parafii św. Józefa Robotnika, którzy niejednokrotnie, ilekroć odwiedzał parafię (ostatnio był w lipcu), przekazywali swoje ofiary na potrzeby misji. Teraz przebywa na urlopie w Polsce. Pod koniec sierpnia wraca na Filipiny do swoich parafian. Kiedy oglądając zdjęcia, na których są setki ludzi do siebie podobnych, pytam go czy zna ich wszystkich – odpowiada z uśmiechem „oczywiście!”. – Na Filipinach ksiądz jest z ludźmi, jest od wszystkich spraw, ma porozmawiać i wysłuchać, doradzić – mówi. Więc wraca bo wie, że już na niego czekają.