Reklama

Moje serce to zdemolowane niebo, które remontuje Pan Jezus

Niedziela przemyska 17/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Urodziłem się w rodzinie wielodzietnej w 1974 r. w Tychach. Jestem najmłodszym z ośmiorga rodzeństwa. W wieku 20 lat doświadczyłem łaski nawrócenia, a zarazem wewnętrznego uzdrowienia. Odkąd pamiętam w moim sercu gościł paraliżujący mnie wszechogarniający lęk. To był prawdziwy koszmar. Byłem zamknięty w sobie i bardzo zakompleksiony, wstydziłem się samego siebie, czułem się nikim, nie widziałem w sobie niczego dobrego. Z lęku, który ogarnął moje serce, zrodziła się bardzo silna nerwica. Uciekałem od rzeczywistości w alkohol - bardzo wcześnie, bo już w czwartej klasie szkoły podstawowej. Gdy wypiłem, strach ustępował. Nauka szła mi bardzo ciężko. Miałem problemy z ukończeniem szkoły podstawowej. Powtarzałem klasę czwartą, a piątą dwukrotnie. W wieku 14 lat poznałem mojego przyszłego szwagra, boksera, który wtedy był mistrzem Śląska w wadze ciężkiej. On mnie zachęcił, bym zaczął trenować ten sport. Wcześniej nie potrafiłem się bić. Wkrótce jednak spostrzegłem, że też potrafię boksować. Jednak nie walczyłem na ringu - biłem się na ulicy, w barach, na dyskotekach.
Po ukończeniu szóstej klasy zostałem skierowany do szkoły uzawodowionej, ukończenie której miało mi dać zawód tokarza. Niestety i tej szkoły nie byłem w stanie ukończyć i w wieku 18 lat, za moje chuligańskie wybryki (pobicia i kradzieże) trafiłem do więzienia. Zostałem skazany na 2 lata pozbawienia wolności. Po dziewięciu miesiącach zostałem warunkowo zwolniony. Nie potrafiłem już jednak odnaleźć sensu życia. Przez rok po moim wyjściu na wolność ponownie staczałem się na dno.
Do dziś jest dla mnie zagadką, jak w tej ciemności mogłem spotkać Pana Jezusa. Pewnego dnia będąc w kościele postanowiłem przystąpić do spowiedzi i tam, podczas rozmowy z kapłanem, spotkałem kochającego Jezusa. Wcześniej też się spowiadałem, ale nie do końca szczerze. Były nawet takie spowiedzi, w których kłamałem. Tym razem wyznałem prawdę. Otworzyłem swoje serce Jezusowi, przyjąłem Go w Eucharystii i poczułem się napełniony pokojem. Wszedłem jednak potem do baru i znowu się upiłem. W nocy obudziły mnie silne wyrzuty sumienia. W moim sercu toczyła się walka: była spowiedź, Eucharystia, a tu stary człowiek, który upija się i rozrabia. Po czterech dniach znowu poszedłem do spowiedzi i powiedziałem księdzu, że tak szybko upadłem. I wtedy zaprosił mnie ponownie do Katowic na ul. Graniczną, do wspólnoty "Emmanuel". Pomyślałem, że to wariactwo: chodzę do kościoła w niedzielę, a teraz miałbym chodzić i w soboty?! Postanowiłem jednak pojechać. Przed kościołem pomyślałem, że gdyby ci ludzie wiedzieli, kim jestem, to pewnie nie spojrzeliby na mnie, ale jednak wszedłem do środka. Podczas Eucharystii udzielany był akurat sakrament namaszczenia chorych. Ludzie klękali przy ołtarzu, a kapłani nakładali ręce, modlili się i namaszczali olejami. Ja także podszedłem i powiedziałem w sercu: Boże, jeżeli Ty naprawdę jesteś, to uczyń coś z moim życiem, bo ja już siebie takiego nie chcę. Wtedy Pan Jezus dotknął mojego serca w sposób szczególny. Zobaczyłem niesamowite światło. Pokój zagościł w moim sercu, a wraz z nim i radość, której nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Było to dla mnie coś niepojętego. Nie chciałem tego utracić. Pojechałem do domu i w ogóle nie chciałem iść spać, bo bałem się, że to minie. Zasnąłem jednak, a gdy rano obudziłem się, nie czułem się już tak wzniośle, lecz wiedziałem, że wydarzyło się coś bardzo ważnego.
Opowiedziałem o wszystkim księdzu, a on powiedział, że to Pan Bóg tak działa i że mam o tym zaświadczyć przed wspólnotą. Mówiłem, że nigdy tego nie zrobię. Ale znów stał się cud. Wyszedłem - a właściwie to nie ja wyszedłem, a Duch Święty mnie wyprowadził - i powiedziałem przed wspólnotą o swojej przeszłości, i o tym, że Pan Jezus dotknął mojego serca. To był moment zerwania ze starym światem i starym człowiekiem, moment uznania Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela i moje pierwsze świadectwo. Od tamtej pory Pan Jezus sprawia, że mogę świadczyć wszędzie o tym, czego dokonał w moim sercu. A zmienił je tak, że na początku niektórzy spośród tych, którzy mnie znali, byli zaskoczeni tą metamorfozą. Już kolejny rok jestem w katowickiej wspólnocie "Emmanuel", która jest dla mnie miejscem wzrostu duchowego i wielkim darem od Boga. Jestem zapraszany w różne miejsca Polski, by świadczyć o tym, czego Bóg dokonał i dokonuje w moim życiu.
Około dwóch lat po moim nawróceniu odkryłem dar świadczenia o Bożym Miłosierdziu przez pisanie i recytowanie wierszy. Nastąpiło to, pod wpływem trudnych i bolesnych doświadczeń, w tym nieodwzajemnionego uczucia do dziewczyny. Był to jednak zarazem czas owocny. Teraz z perspektywy kilku lat widzę, że te doświadczenia były potrzebne dla mojego wzrostu duchowego. Zaczął umierać mój egoizm i bardzo dojrzałem od tego momentu. Postanowiłem kontynuować naukę i obecnie zdobyłem wykształcenie średnie. Jednak najlepszą nauką jaką otrzymałem i otrzymuję jest przeżywanie miłości Pana Jezusa.

Twoje nałogi niszczą twoje ciało,

Twoje słowa ranią twoje serce,
Twój grzech zabija twoją duszę,
Proszę przystań na chwilę i zapytaj swojego serca:
Czy chcesz nadal iść tą drogą?
Czy chcesz zmienić tor swojego życia
I iść tam gdzie pragnie iść twoje serce?
Ono pragnie Jezusa!
Wybór należy do ciebie!

Jezus puka do bram twojego serca

Niczym żebrak proszący o jałmużnę.
Puka i prosi - otwórz Mu swoje serce,
By mógł w nim dar Bożej Miłości złożyć
I na wszelki grzech twój
Kajdany Bożej Miłości nałożyć
I dla ciebie bramy nieba otworzyć...
Proszę! Otwórz!

Jak chcesz wytrzymać w niebie
całą wieczność z Bogiem,

Skoro teraz nie potrafisz z nim wytrzymać
Jednej godziny w kościele.
Twoje ciało jest w świątyni,
Twoje serce w domu, w pracy na zakupach,
Liczy Twoje dochody,
Targuje się z Bogiem
I krzyczy - Jezu mało!
Twoje serce dokonuje targu w świątyni.

Kontakt w sprawie nabycia książki W drodze do nieba:
Wydawnictwo "Emmanuel"
ul. ks. bpa Bednorza 5, 40-384 Katowice
tel./fax (0-32) 256-81-24, (0-32) 204-87-00
e-mail: emmanuel@pro.onet.pl
www.emmanuel.pl

Arka spotkałem po raz pierwszy w najzwyklejszych dla kapłana okolicznościach - w konfesjonale. On sam świadczy, że do otwarcia serca przed spowiednikiem zachęciły go słowa: "Czy chcesz jeszcze coś powiedzieć?". Arek w tej spowiedzi otworzył się na Boga. Wierzę, że była to Boża odpowiedź na jego prostą modlitwę w więzieniu: "Boże, jeśli jesteś, to mi pomóż!". Rozpoczęła się długa droga do wolności. Przypominam sobie, jak toczył ostrą walkę o wierność Bogu, trzeźwość, odrzucenie nienawiści, przemocy, chęci odwetu, czyli o życie poddane Jezusowi.
Często zwracał się do mnie o pomoc. Z początku były to częste spowiedzi, potem wspólne rozmowy, spacery, biegi. Wkomponowałem go w swój plan dnia, a właściwie zrobił to Pan. To On podarował mi Arka, by zapełnić moją samotność i uczyć mnie kapłaństwa, szczególnie w wymiarze ojcostwa duchowego. Wzruszające dla mnie były chwile, gdy uczyłem go najprostszych modlitw: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, gdy pokazywałem jak należy modlić się na różańcu, gdy byłem świadkiem jak Bóg w nim zwycięża. Potrzeba mi było doświadczyć, jak niesamowicie działa Bóg, bym mógł wchodzić w postawę otwarcia się na Jego moc i stawania się Jego narzędziem. Uczyło to także wielkiej pokory. Odkrywałem w sobie pokusę, by stworzyć Arka na swój obraz i podobieństwo, według własnej wizji świętości. Buntowałem się, gdy obierał rozwiązania, które nie były po mojej myśli. W końcu obrał innego kierownika duchowego, a ja musiałem uznać, że nie jestem od zbawienia wszystkich bez wyjątku ludzi, że są też inni kapłani, świeccy, wspólnoty, a każdy człowiek ma swoją własną drogę do Boga, oraz że skoro Bóg szanuje jego wolność, to i ja muszę ją uszanować. To takie trudne...
Dzięki Arkowi Bóg uczył mnie cierpliwości. Bywały chwile, że wściekły na niego, gdy przychodził z problemem, próbowałem mu narzucić gotowe rozwiązania. Okazało się, że Pan pomógł mu podjąć niektóre decyzje, o których mówiłem wtedy, dopiero po latach. Tak było na przykład z kontynuacją nauki. To istny cud dla mnie i znak Bożego działania, że tak poraniony szkołą Areczek podjął decyzję: "uczę się" i wytrwał w niej do dziś. Takich cudów, wewnętrznych przełamań w Arku było więcej.
Po opuszczeniu parafii, do której należał spotykałem się z nim dużo rzadziej. Przypominam sobie jeden epizod. Zaprosiłem Arka do prywatnego LO, by dawał świadectwo na katechezach. W pewnym jednak momencie zwątpiłem. Nie liczyłem, by czymkolwiek zaimponował tym przemądrzałym młodym ludziom... Bałem się tego spotkania. Okazało się, że obawy moje były płone. Byłem zaskoczony, gdy słuchali go z uwagą, od razu nawiązywali kontakt i zostawali po lekcjach, by porozmawiać z nim. Owocem tych rozmów było nawet parę spowiedzi...
Wydaje mi się, że największym darem, którego Bóg Arkowi udzielił jest właśnie wielka otwartość, otwarcie się na życie, na ludzi, na świat, coś co nazywamy życiem w świadomości daru, coś ze św. Franciszka... Tego bardzo brakuje współczesnemu człowiekowi, stąd spotkania z Arkiem budzą w wielu tyle radości i... nadziei. Nie mam w tym miejscu zamiaru kanonizować Arka. Jest on dla mnie zwyczajnym człowiekiem ze swoimi słabościami i śmiesznostkami nieraz, ale za to człowiekiem, w którym się Bóg wiele napracował i w którym chce zdziałać jeszcze więcej. Cieszę się, że Bóg postawił go na mojej drodze, a przez to tak wiele pozwolił mi doświadczyć i tak wiele mnie nauczył.
Tobie zaś Arku życzę, byś dał się prowadzić Panu, by mógł dopełnić w Tobie tego dzieła, które rozpoczął.

Ks. Marek Sówka

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

O pokój, szacunek dla życia i ludzkiej godności – na Jasnej Górze trwa modlitwa w uroczystość Królowej Polski

2024-05-03 17:50

[ TEMATY ]

Jasna Góra

3 Maja

Karol Porwich/Niedziela

W duchu wdzięczności za opiekę Matki Bożej nad naszą Ojczyzną, polską tożsamość znaczoną maryjnym zawierzeniem, z modlitwą o pokój i o poszanowanie dla ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci upływa tegoroczna uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski na Jasnej Górze. Przypomniano, że „życie ludzkie ma niepowtarzalną wartość i że nikomu nie wolno go unicestwiać, nawet jeśli jest ono niedoskonałe”.

Sumę odpustową z udziałem Prymasa, przedstawicieli Episkopatu Polski i tysięcy wiernych celebrował przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda.

CZYTAJ DALEJ

Pielgrzymi z diecezji bielsko-żywieckiej dotarli do Łagiewnik

2024-05-04 16:28

Małgorzata Pabis

    Do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie Łagiewnikach w piątek 3 maja dotarła 12. Piesza Pielgrzymka diecezji bielsko-żywieckiej.

    Na szlaku, liczącym około stu kilometrów, 1200 pątnikom towarzyszyło hasło „Tulmy się do Matki Miłosierdzia”. Po przyjściu do Łagiewnik pielgrzymi modlili się w bazylice Bożego Miłosierdzia w czasie Godziny Miłosierdzia i uczestniczyli we Mszy świętej, której przewodniczył i homilię wygłosił bp Piotr Greger.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

iv>

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję