Reklama

Miłość niejedno ma imię...

Niedziela zamojsko-lubaczowska 17/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ten tytuł Violetta Villas tłumaczy w wywiadzie, który z fascynującą artystką przeprowadził ks. Tadeusz Sochan

Ks. Tadeusz Sochan: - Pani Violetto, wiele razy postanawialiśmy podzielić się z innymi tym wszystkim, o czym rozmawiamy i dyskutujemy przy okazji różnych spotkań. Bardzo liczni wielbiciele wiedzą o tym, że swoje życie prywatne otoczyła Pani nimbem tajemnicy i na pewno będą szczęśliwi, jeśli uchylimy jej rąbka.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Violetta Villas: - Dobrze, Księże Tadeuszu. Ksiądz już tyle wie o mnie, że nie muszę sama opowiadać. Proszę mnie wyręczyć, może Księdzu czytelnicy uwierzą. Ile razy udzielałam jakiegoś wywiadu, zawsze czymś go "upiększono" i w konsekwencji jego treść była daleka od obiektywizmu. Tym razem będzie to rozmowa kontrolowana. Czytelnicy tak zacnego pisma, jakim jest Niedziela Zamojsko-Lubaczowska, powinni poznać prawdę obiektywną.

- Pani imię i nazwisko jest wymyślone dla potrzeb kariery artystycznej. Czy w życiu prywatnym można być sobą?

- Popularność zwykle komplikuje człowiekowi życie prywatne. Kiedy zaczynałam karierę, była to satysfakcja, ale później chciałam być osobą anonimową, nie udało się jednak uciec za kulisy życia i tak naprawdę trudno być sobą. Sama nazwałam siebie Villas, bo z okien rodzinnej willi widać było las, natomiast imię Violetta to pierwsze imię, którym ochrzciły mnie zakonnice w belgijskim miasteczku Liége, gdzie urodziłam się. Mój tata nie zaakceptował tego imienia. On szybko zauważył moje predyspozycje muzyczne. Był dyrygentem orkiestry górniczej. Na początku sam uczył mnie gry na skrzypcach. Ostro karcił mnie za błędy. Lżej było już w szkole muzycznej. Równolegle zawsze śpiewałam.

Reklama

- Pierwsze lata dzieciństwa przeżyła Pani w Belgii. Jakie ma Pani wspomnienia z tamtych lat?

- Były to trudne lata II wojny światowej, choć nie tak okrutne jak w Polsce. Rodzice czekali jej zakończenia, by wrócić do ukochanej Ojczyzny. Miałam 8 lat, jak z rodzicami i rodzeństwem przyjechałam do Polski. "W Lewinie koło Kudowy" - tymi słowami zaczynam jedną z piosenek, którą sama napisałam i gdy ją śpiewam, nie mogę opanować wzruszenia, bowiem w Lewinie Kłodzkim upłynęło moje dzieciństwo i wczesna młodość. W rodzinnym miasteczku jako harcerka lubiłam dużo śpiewać przy ognisku, także w chórze kościelnym, a nade wszystko tańczyć i stroić się. Pracowałam nawet jakiś czas w administracji miejscowego GS-u. Wierzyłam, że znajdę swoje szczęście. W poszukiwaniu tego szczęścia wyjechałam do Szczecina. Tam podjęłam wyższe studia muzyczne i mocno wierzyłam, że przyjdzie taki czas, kiedy spełnią się wyroki Opatrzności i moje marzenia.

- W jednej z pierwszych piosenek "Przyjdzie na to czas" każe Pani cierpliwie czekać na szczęście. Czy uważa się Pani za osobę szczęśliwą?

- Według mnie szczęście jest bardzo ulotne. Zawsze marzyłam o prawdziwym szczęściu, marzyłam o wielkiej miłości, marzyłam o podróżach i sławie. Wiele się z tego spełniło - były dalekie podróże, były wielkie miłości, śpiewałam na wielkich estradach świata, występowałam z największymi gwiazdami świata - z Paulem Anką, Ellą Fitzgerald... Przywoziłam ze sobą mnóstwo pieniędzy, samochody, najdroższe futra. Miałam piękną willę i wielu wrogów. Potem doszczętnie mnie okradziono, ale nie poddawałam się. Uważam, że na ziemi trudno o pełne szczęście. Powtórzę za filozofem Tatarkiewiczem, że człowiek nie może zdobyć szczęścia, które trwa ciągle, są tylko szczęśliwe chwile. Różne piekiełka, które przeżyłam w Polsce i za granicą, pozwoliły mi zbliżyć się do Boga. Po cichutku sama sobie wyznaję, że nigdy nie byłam szczęśliwa do końca. Bóg dał mi do jednej dłoni szczęście, do drugiej - cierpienie. Kiedy to zrozumiałam, jeszcze bardziej zbliżyłam się do Niego. Rozważałam nawet możliwość wstąpienia do klasztoru. Mój spowiednik odradził mi jednak, przekonał mnie, że moim powołaniem jest śpiew, który przynosi ludziom radość, ociera łzy. Śpiewam dla ludzi, wyrażam siebie w tym, co śpiewam. Pragnę ogrzać ich swymi piosenkami. Niosę im całą siebie. Kiedy staję na scenie, daję z siebie wszystko. Wiem, że często wzruszenie, płynące z dobrze zaśpiewanej piosenki, więcej znaczy niż lekarstwo. Na scenie także sama się wzruszam i autentycznie płaczę, kiedy śpiewam piosenkę Do Ciebie, mamo czy Szczęście.

- Niektórzy mówią, że afiszowanie się religijnością jest tylko komercyjnym sposobem utrzymania się Pani na estradzie. Czy można odeprzeć te zarzuty?

- Wiem, że tak mówią, i to mnie bardzo boli. Mam wrogów, którzy czuwają i wymyślają złośliwe plotki. W przypadku mojej wiary w Boga jestem silna, nikt mi jej nie odbierze i nigdy nie pójdę na kompromis. Przed wejściem na scenę zawsze modlę się i koncert ofiarowuję Bogu. Jestem świadoma, że wszystko otrzymałam od Niego. Nawet braw nie przyjmuję dla siebie. Modlę się za moich wrogów i za grzeszników, którzy są na sali. Rzucam ich w przepaść Bożego Miłosierdzia. Bo miłosierdzie ma przewyższać sprawiedliwość. Miłość, jak zatytułowaliśmy naszą rozmowę, ma niejedno imię. O tej miłości, która przewija się w wielu odmianach, śpiewam w moich piosenkach. Jedno z największych imion miłości jest MIŁOSIERDZIE BOŻE, bezgraniczne. Tak długo czekałam na szczęście, na miłość, jedynie Bóg mnie nie zawiódł. Nie akceptuję tego, co dzieje się dziś na świecie. Świat jest chory. Ileż złości, zawiści, nieposkromionych oczekiwań. Ludzie chcą być tylko poprzez "mieć". Dlatego, między innymi, na wiele lat wybrałam samotność. To mój świadomy wybór. Znalazłam ukojenie, ład serca, sens życia. Nieustannie kontempluję Tajemnicę Bożego Miłosierdzia. Uczę się miłosierdzia względem ludzi, a także względem naszych mniejszych braci, którymi są zwierzęta, ptaki i cała przyroda. Na Bożej łące są różne kwiatki, potrzeba także takich, jak ja, które widzą tych najmniejszych z najmniejszych. Wielu mi to zarzuca, ale tu nie ustąpię, jestem i będę sobą. Siłę do pokonywania wszelkich trudności, które spotykam co dzień, czerpię z modlitwy.

- Wiem, że wiele czasu poświęca Pani modlitwie. Wielkim szacunkiem darzy Pani kapłanów. Przekonałem się niejednokrotnie o tym, kiedy na pożegnanie Pani prosi o błogosławieństwo. To bardzo wymowny gest. Bardzo proszę o refleksję, jakie jest znaczenie modlitwy w Pani życiu?

- Najpiękniejszy pokój w moim domu przeznaczony jest na kaplicę, w której modlę się. Tak było i w Magdalence, gdzie mieszkałam jakiś czas. Oczywiście nie ma tam Eucharystii, jak to niektórzy powiadają. Zdarza się jednak czasem, że za pozwoleniem Władzy Kościelnej, kapłan sprawuje w moim domu Mszę św. Jestem wtedy szczęśliwa. Nawiasem mówiąc, was, kapłanów bardzo szanuję i bronię was. Modlitwa jest Bożym darem, jest współpracą z łaską Bożą. Czas przeznaczony na modlitwę nigdy nie jest czasem straconym. Jest wspaniałym czynem człowieka, a nie ucieczką od świata, jak to niektórzy twierdzą. Trzeba być tylko w ścisłej relacji z Bogiem. Wielu tego nie rozumie, ponieważ płytka jest ich wiara. Wiara także jest darem Bożym, zaczyna się ona tam, gdzie kończy się rozum, który jest ograniczony. Bardzo podoba mi się myśl, którą usłyszałam w Radiu Maryja: "Każdy modli się tak, jak żyje, i każdy żyje tak, jak się modli". Aby modlitwa była owocna, musi być pokorna, ufna i wytrwała. Nie można zniechęcać się trudnościami. Bóg to wielkie Ognisko Miłości, z którego pełnym źródłem wychodzi powiew Miłosierdzia, do którego możemy się przytulić i przez modlitwę czerpać zdroje łask dla siebie i całego świata.

- Dziękuję serdecznie za rozmowę.

2003-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nosić obraz Maryi w oczach i sercu

2024-05-03 21:22

ks. Tomasz Gospodaryk

Kościół w Zwanowicach

Kościół w Zwanowicach

Mieszkańcy Zwanowic obchodzili dziś coroczny odpust ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Sumie odpustowej przewodniczył ks. Łukasz Romańczuk, odpowiedzialny za edycję wrocławską TK “Niedziela”.

Licznie zgromadzeni wierni mieli okazję wysłuchać homilii poświęconą polskiej pobożności maryjnej. Podkreślone zostały ważne wydarzenia z historii Polski, które miały wpływ na świadomość religijną Polaków i przyczyniły się do wzrostu maryjnej pobożności. Przywołane zostały m.in. ślubu króla Jana Kazimierza z 1 kwietnia 1656 roku, czy 8 grudnia 1953, czyli data wprowadzenia codziennych Apeli Jasnogórskich. I to właśnie do słów apelowych: Jestem, Pamiętam, Czuwam nawiązywał kapłan przywołując słowa papieża św. Jana Pawła II z 18 czerwca 1983 roku. - Wypowiadając swoje “Jestem” podkreślam, że jestem przy osobie, którą miłuję. Słowo “Pamiętam” określa nas, jako tych, którzy noszą obraz osoby umiłowanej w oczach i sercu, a “Czuwam” wskazuję, że troszczę się o swoje sumienie i jestem człowiekiem sumienia, formuje je, nie zniekształcam ani zagłuszam, nazywam po imieniu dobro i zło, stawiam sobie wymagania, dostrzegam drugiego człowieka i staram się czynić względem niego dobro - wskazał kapłan.

CZYTAJ DALEJ

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Wytrwajcie w miłości mojej!

2024-05-03 22:24

[ TEMATY ]

rozważania

O. prof. Zdzisław Kijas

Agata Kowalska

Wytrwajcie w miłości mojej! – mówi jeszcze Jezus. O miłość czy przyjaźń trzeba zabiegać, a kiedy się je otrzymuje, trzeba starać się, by ich nie spłoszyć, nie zmarnować, nie zniszczyć. Trzeba podjąć wysiłek, by w nich wytrwać. Rzeczy cenne nie przychodzą łatwo. Pojawiają się też niezmiernie rzadko, dlatego cenić je trzeba, kiedy się wreszcie je osiągnie, trzeba podjąć starania, by w nich wytrwać.

Ewangelia (J 15, 9-17)

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję