Mijają kolejne tygodnie kwarantanny. Ile jeszcze przed nami – nie wie nikt. Z dnia na dzień, niemal bez uprzedzenia, nasza rzeczywistość pełna znajomych ścieżek, wiodących między szkołą, przedszkolem, kościołem, domem i pracą, zmieniła się nie do poznania, a przede wszystkim stała się całkowicie nieprzewidywalna. Zamknięto placówki oświatowe, muzea, fitness kluby, kina i teatry. Wielu z nas po raz pierwszy w życiu doświadczyło widoku pustych półek w sklepach. A przecież jeszcze przed chwilą wszystko było jak zawsze, tak normalnie...
Życie rodzinne także fiknęło koziołka. Do tej pory żyliśmy według ściśle określonego planu rodziny, przygotowywanego co niedzielę na kolejny tydzień. Dzięki niemu mogliśmy się jakoś orientować w zalewie naszych aktywności i mniej więcej wiedzieć, kto jest gdzie o której. Zapisywaliśmy tam zajęcia dodatkowe, wizyty u lekarzy, imieniny cioć, kinderbale. Teraz kalendarza nie ma. Nie jest potrzebny, bo siedzimy w domu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W internecie krąży mnóstwo motywujących wpisów o tym, jak dobrze wykorzystać czas społecznej izolacji. Jedni nawołują do nauki języków obcych, inni do ćwiczeń z trenerami on-line, jeszcze inni zachęcają do odpoczynku, zadbania o siebie, wsłuchania się w swój zegar biologiczny, do nadrobienia zaległości w lekturze czy w oglądaniu filmów. Wszystko to jednak jest przestrzenią całkowicie niedostępną dla rodziców.
Reklama
Umówmy się: rodzice usiłują przetrwać. Prawdę mówiąc, w pierwszej chwili my też tak zareagowaliśmy, włączyliśmy tryb – przetrwanie, czytaj: zagryźć zęby i czekać na lepsze jutro.
Poza tym jesteśmy razem niemal cały czas. Rodzice i dzieci. Żona i mąż. Siostra i brat.
„Trudno tak razem być nam ze sobą” – śpiewali Krzysztof Krawczyk i Edyta Bartosiewicz. Trudno, ponieważ nie przywykliśmy do tego. Ci z nas, którzy mają więcej szczęścia i np. nie dyżurują w weekendy, przynajmniej te dwa dni w tygodniu spędzają z rodziną i mogą uczyć się być razem w domu, a przynajmniej mają taką możliwość, bo doświadczenie pokazuje, że w sobotę i niedzielę często bywamy nawet bardziej zajęci niż w tygodniu. Gry planszowe, które otrzymywaliśmy przez lata przy kolejnych okazjach, pokrywa gruba warstwa kurzu (kto miałby na to siłę po pracy!). Wspólne gotowanie oznacza bałagan i stratę cennych minut na sprzątanie, podobnie jak sianie roślin czy lepienie z gliny. Rodzinny obiad możemy zrobić w niedzielę, ale w tygodniu?! Przecież to tyle półmisków do mycia...
A teraz? Świat stoi na głowie, a my? Jemy razem posiłki kilka razy dziennie, odkurzyliśmy planszówki, czytamy na głos, lepimy, sadzimy, pieczemy i – jesteśmy wdzięczni za ten czas nienormalności.
A może taka sytuacja rodzinna powinna być uważana za normalną, wyczekaną, upragnioną, być przyczynkiem do radości?
Reklama
Niejeden z nas ma być może w ogóle po raz pierwszy w życiu szansę, by prawdziwie pobyć ze swoją rodziną – tak zwyczajnie, nie w pędzie, nie na wakacjach. Jeść wspólne posiłki przy stole i spokojnie rozmawiać. Poobserwować dzieci, ich zmagania i sukcesy, tak uważnie, jak na to zasługują. Na nowo odkryć współmałżonka i to, jak wiele potrafi, jak jest wart docenienia i podziwu. Zatrzymać się z nimi i dla nich.
I żeby była jasność: sama tęsknię za przyjaciółmi i chętnie wybrałabym się na basen czy do kina. Nie uważam, że aktywności zewnętrzne są czymś złym i niepotrzebnym. Przeciwnie – wspaniale ubarwiają nasze życie. Czasem tylko mam wrażenie, że łatwo popadamy w pułapkę nadaktywności i zatracamy umiejętność bycia tak po prostu razem.
Mam nadzieję, że tę właśnie lekcję uda nam się zapamiętać z czasu epidemii, a gdy nasze życie wróci już na dawne tory – będziemy poświęcać uwagę tym, którzy są najbliżej nas.
Maria Paszyńska Pisarka, prawniczka, orientalistka, żona i mama dwójki dzieci