Przyszedłem z córką do kościoła, żeby podtrzymać tradycję, przekazać to, co otrzymaliśmy od naszych dziadków i rodziców; to wszystko, co jest najważniejsze w samej wierze: bycie szczerym i życie w zgodzie z Bożymi przykazaniami. Dekalog to jest przecież świętość. Moje dziecko jest wychowywane tak, jak ja byłem wychowywany. Śpię spokojnie i nie wyobrażam sobie na razie, aby moja córka odeszła z Kościoła. Przekazuję jej to, w co sam głęboko wierzę – tłumaczy ojcowską troskę Paweł Dura.
– Przeważnie odmawiam pacierz, a czasami modlę się własnymi słowami – córka Julia o pięknych, piwnych oczach opowiada o swoim religijnym zaangażowaniu. – Oczy ma po tatusiu – śmieje się pan Paweł i dodaje z wyraźną dumą: – Córka lubi śpiewać: Abba Ojcze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Oni też są
Reklama
Należą do parafii od 30 lat. W rozmowie z Niedzielą ulało się im sporo pretensji w stosunku do instytucji Kościoła. Mimo słusznych żalów przyszli jednak na Mszę św. i nie zignorowali dnia świętego. – Podoba mi się działanie w parafii księdza proboszcza. Jest świetnym organizatorem, ma znakomite relacje z dziećmi i młodzieżą. Jest to ważne, bo tworzy się wspólnota, młodzi jednoczą się w obrębie naszego lokalnego Kościoła i to jest dobre. Teraz każdy żyje w domowym zamknięciu, zainteresowany własnym smartfonem – mówi wzruszona pani Urszula. – Gdyby nie proboszcz ks. Rafał Zawisza, w kościele byłoby o połowę mniej ludzi niż jest – dodaje jej mąż, pan Andrzej, i delikatnie, acz stanowczo przerywa rozmowę, bo właśnie rozpoczyna się Msza św.
– Przychodzimy do świątyni, bo Bóg jest w naszym codziennym życiu. Kiedy mamy jakieś troski i kłopoty, zawsze zwracamy się do Boga i prosimy o pomoc, a potem za nią dziękujemy. Oczywiście, martwimy się kondycją współczesnego Kościoła, bo czasy są trudne, ale musimy to przetrwać – kończy optymistycznie rozmowę Sylwia Sandak, której towarzyszą mąż Mateusz i córka Mija Maria. – Byłam tak wychowana, by uczęszczać na niedzielną Mszę św. Cały czas to kultywuję. Moje dzieci chodziły na nabożeństwa i nadal chodzą, podobnie jak moje wnuki. Martwię się tylko, że młodzież odchodzi od Kościoła. Chciałabym, by się to zmieniło, przecież Kościół niczego złego nie uczy – odpowiada rzeczowo pani Maria, u której boku stoi dwoje wnucząt. – Jestem w kościele dla siebie, żeby się modlić, ale nie tylko za siebie, lecz też za córkę, za całą rodzinę. Potrzebuję tego. Mam zaufanie do Pana Boga i wierzę, że On zawsze wyprowadza na proste drogi – mówi z przekonaniem Katarzyna Drab.
Pomocnicy
Reklama
Joanna Olejnik prowadzi od trzech lat scholę parafialną, do której należą dzieci, młodzież i dorośli. – Muzyka w świątyni jest dla mnie ważna. Od szkoły podstawowej muzyka zawsze mi towarzyszyła, grałam i śpiewałam. Sama wiara jest dla mnie absolutnym centrum mojego życia – zwierza się parafialna organistka. – Służę pomocą pani Asi, która dzisiaj na Mszy św. grała na gitarze, a ja na klawiszach. Jestem odpowiedzialny za scholę. Staram się z Asią rozkręcić młodzież. I wydaje mi się, że nam się to udaje. Chórek się rozwija, młodzi uczęszczają, chcemy wprowadzić nowe instrumenty. Śpiewem i grą chwalimy Boga i też jest to atrakcyjna forma uczestniczenia w liturgii – mówi Karol Łuczak i dodaje: – Nie można wrzucać wszystkiego do jednego worka. Tyle jest opinii i zdań na ten temat, ilu jest ludzi. Wierzę w Boga, uczęszczam do kościoła i tak zostanie.
– Dla mnie jest ważne, aby razem z rodziną uczestniczyć we Mszy św. To, że śpiewam w scholi też. Śpiew pozwala mi lepiej i mocniej przeżywać liturgię – zaznacza Marzena Żarnowska, która przybyła do kościoła z córką Emilką. Pani Marzena uważa, że obecna frekwencja na niedzielnej Mszy św. jest niezła. – Wcześniej mniej osób przychodziło do kościoła. Od czasu, kiedy proboszczem został ks. Rafał Zawisza, jest znacznie lepiej. Na pewno więcej dzieci i młodzieży bywa na nabożeństwach. Teraz w ogóle wierni mocniej angażują się w sprawy parafialne. Mamy półkolonie dla dzieci, organizowany jest festyn. Ksiądz sam wszystkiego nie zrobi, ale jeśli ma pomoc, to się wszystko udaje – cieszy się. – Zajmuję się nagłośnieniem scholi, jestem w zespole charytatywnym, działam w róży różańcowej, uczestniczę w asyście procesyjnej… jestem wszędzie – śmieje się Agnieszka Gładysz, która pomaga parafii we wszystkich przedsięwzięciach.
– Wiara dla mnie jest sensem istnienia. Towarzyszy mi od początku świadomego życia. Kiedy mam jakieś trudne decyzje do podjęcia, to się modlę i Duch Święty działa. Nie wyobrażam sobie dnia bez Mszy św. – podkreśla istotę swojego parafialnego zaangażowania Agnieszka.
Zabytek
Reklama
W 1730 r. w Dąbrowie k. Wielunia już istniał obecny kościół św. Wawrzyńca Diakona i Męczennika, który od 1969 r. stał się kościołem parafialnym. Wtedy to bowiem powołano do życia parafię pod tym samym wezwaniem. W głównym ołtarzu widnieje postać patrona. Godne uwagi są zabytkowy krucyfiks oraz dzwon z XV w. Interesujący i cenny jest też obraz Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia namalowany przez Antoniego Szulczyńskiego, który wcześniej znajdował się w głównym ołtarzu. W przedsionku kościoła po prawej stronie widnieje tablica upamiętniająca właściciela Dąbrowy Jana Mężyka – sekretarza króla Władysława Jagiełły, uczestnika bitwy pod Grunwaldem, który ponoć Krzyżakom zaniósł osławione dwa nagie miecze.
Odnowa
– Prace renowacyjne świątyni rozpoczęły się jeszcze za mojego poprzednika i były prowadzone przez komitet parafialny, kiedy wiele okolicznych kościołów było odrestaurowywanych z puli potężnego projektu dotyczącego tzw. bursztynowego szlaku. Wtedy wykonano najpilniejsze prace zabezpieczające. Od 2016 r., kiedy jestem proboszczem, udało się nam wymienić okna, drzwi, pomalowaliśmy kościół z zewnątrz i w środku, co wiązało się z odsłonięciem kamiennych żeber sklepienia w prezbiterium. Ciekawostką jest, że kościół skupia w sobie trzy sposoby wiązania sklepień. Zakrystia ma sklepienie kolebkowe, w prezbiterium są sklepienia krzyżowo-żebrowe, a w głównej nawie jest strop prosty – opowiada ze znawstwem architekta ks. Rafał Zawisza, proboszcz.
Współpraca
– Jeśli chodzi o zaangażowanie wiernych, to ich wyrozumiałość jest ogromna. Wiele pomysłów i inicjatyw, które oni sami wysuwają, czy też ja im proponuję, jest realizowanych u nas bardzo solidnie. Czasami łatwiej prowadzić dzieła materialne niż te związane ze wspólnotą ludzką, ale tutaj żywy Kościół, składający się z różnych wspólnot i przedsięwzięć, dzięki zaangażowaniu, współpracy i życzliwości wiernych, udaje się zbudować. Jestem uformowany przez ks. Aleksandra Kutynię, który miał dar przyciągania ludzi, ale nie przez łagodzenie wymagań. To sprawiało, że wielu się reflektowało i wracało na łono Kościoła. Myślę, że ludzie potrzebują wymagań tak samo jak księża proboszczowie – śmieje się ks. Rafał.