Artur Stelmasiak: Cofnijmy się o rok, by znów obudzić się 24 lutego 2022 r. Czy Pan Generał przewidział taki przebieg wojny?
Gen. Leon Komornicki: Myślałem, że będzie o wiele gorzej. Ale nie zakładałem, że przez wiele miesięcy wojskiem będzie bezpośrednio kierował Władimir Putin, odbierając kompetencje swoim generałom.
Jak można podsumować pierwszy rok wojny?
Pierwszy rok wojny to wiele błędów Putina, które popełnił, osobiście dowodząc wojskiem. Dlatego na froncie poniesiono wiele porażek i na nasze szczęście zmarnowano spory potencjał militarny. Rosja jest osłabiona, ale niestety, na Kremlu dokonano refleksji. Uczą się tej wojny i wyciągają wnioski ze swoich porażek, a Putin przekazał dowodzenie w ręce zawodowych wojskowych i przestał się wtrącać w działania wojskowe. Politycy na wojnie mają wyznaczyć cele i zadania do wykonania oraz stworzyć odpowiednie warunki dla armii, ale nie mogą decydować o tym, jak te zadania wykonać, bo od tego są wojskowi. Ten podział kompetencji między politykami i wojskowymi jest niepodważalny z punktu widzenia prawidłowej sztuki wojennej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
W Moskwie odrobiono lekcję. A jak jest z tym na Zachodzie?
Na Zachodzie również się uczą, czym jest pełnoskalowa wojna na Ukrainie, bo takich działań militarnych w Europie nie było od 1945 r. Niestety, politycy nie wyciągają odpowiednich wniosków ze swoich błędów. Jeżeli Ukraina ma wygrać, to Zachód musi uwzględniać zapotrzebowanie ukraińskich wojskowych, którzy dziś mają w tej kwestii największe doświadczenie spośród wszystkich armii świata, łącznie z Amerykanami. Jeżeli Kijów czegoś potrzebuje, to zachodni politycy nie powinni tego negować, ale spełnić te oczekiwania. Zgodnie ze sztuką wojenną powinni otrzymywać z półrocznym wyprzedzeniem więcej sprzętu i amunicji, niż jest to potrzebne. A dostają stanowczo za mało i za późno. Z kolei po drugiej stronie frontu jest przemysł w Rosji, który pracuje w trybie wojennym, oraz prowadzona jest tam nieustanna mobilizacja na rzecz armii.
Czy ktoś w Europie potrafi produkować bardzo dużo czołgów i np. amunicji artyleryjskiej? Czy my w Polsce potrafimy?
Proszę o następne pytanie... Kiedyś produkowaliśmy amunicję i mieliśmy jej pełne magazyny, ale to wszystko zostało zutylizowane w czasach, gdy się rozbrajaliśmy. Doszło do tego, że przed 2015 r. produkowaliśmy tylko amunicję myśliwską. Teraz odbudowujemy te zdolności, ale na to potrzeba czasu. W latach 90. ubiegłego wieku mieliśmy duże zdolności produkcyjne czołgów, które dziś doskonale sprawdzają się na Ukrainie, a także mieliśmy w Bolechowie jedną z największych w Europie fabryk amunicji. Gdybyśmy dziś mieli ten potencjał, to samodzielnie moglibyśmy znacznie skuteczniej wspierać Ukrainę. Amerykanie skierowali pieniądze do Czech, Rumunii i Słowacji, gdzie są jeszcze zachowane zdolności produkcyjne, ale brakuje wyszkolonych ludzi. Ta wojna potwierdza, że siły zbrojne muszą być oparte w 80% na własnej produkcji amunicji.
Reklama
Można więc dojść do wniosku, że opowieść o „końcu historii” i przystąpienie do NATO zaszkodziły nam mentalnie, bo zapomnieliśmy o potrzebie obronności, samowystarczalności, naszej zbrojeniówce itd.
Zaczęło się to od myślenia w Europie, że wojny pełnoskalowej już nigdy nie będzie. Niestety, nam też wmawiano, że my w Polsce nic nie potrafimy i lepiej niech inni zrobią dla nas. Dziś widzimy, że zdolności NATO to głównie Amerykanie, a europejscy członkowie Sojuszu są bardzo słabi. Nie wiem, dlaczego ciągle mówimy o art. 5. Sojuszu, a zapominamy o art. 3., w którym zapisano, że każde państwo zobowiązane jest do tego, by budować własny potencjał obronny jako swój wkład w zdolności obronne NATO.
Dlaczego NATO w Europie przypomina raczej sojusz wzajemnego rozbrajania się?
To wynikło ze złej oceny zamiarów Rosji. Uważano, że władza w Moskwie nie jest groźna, że Rosja się cywilizuje i nie będzie nikogo atakować. Choć Putin mówił o swoich militarnych zamiarach i groził, to nikt go nie chciał słuchać. Jedynie niektórzy eksperci i znawcy Rosji o tym mówili.
Wróćmy na Ukrainę. Często słychać, że Zachód chce osłabienia Rosji, ale nie chce jej klęski. Czy taka strategia może być skuteczna?
Przyjęto politykę stopniowego osłabiania Rosji – tzw. gotowanie żaby. Według mojej oceny, jest to woluntarystyczna próba osłabiania Moskwy, która w ogóle się nie sprawdza. „Gotowanie żaby” odbywa się więc praktycznie w zimnej wodzie, a konsekwencją tej taktyki jest osłabianie Ukrainy, bo zachodnie dostawy broni ciągle są za małe, spóźnione i falowe. Bandytę, który zaatakował ukraiński dom, należy szybko dobić i przepędzić, a nie zapraszać do mieszkania. Siły Zbrojne Ukrainy miały dwie okazje, by rozbić armię rosyjską. Należało zaatakować wojsko, które utknęło pod Kijowem, a później – na jesieni, gdy udało się przeprowadzić ofensywę w obwodzie charkowskim i chersońskim. Niestety, Ukraińcy nie mieli wystarczająco dużo sprzętu i amunicji, by dobić wojska rosyjskie i przepędzić je z własnego terytorium.
Reklama
Czy ta postawa Zachodu się zmieni?
To zależy od polityków, ale już dziś widzimy, że tzw. gotowanie żaby miałoby sens, gdybyśmy mieli pewność, iż mamy gorącą wodę, a żaba jest coraz słabsza. Dziś sytuacja wygląda tak, że Zachód „gotuje” Rosjan w zimnej wodzie, a Moskwa „gotuje” Ukrainę w ogniu artylerii, niszcząc potencjał tego państwa. Ukraina musi otrzymywać uzbrojenie zgodnie z zamówieniami oraz systemy dalekiego zasięgu i samoloty, by razić wrogie wojska, zanim one wejdą na jej terytorium. Wówczas Rosjanie też zaczną ponosić straty w swoim domu.
Rosjanie szykują się do kolejnej ofensywy. Czy i gdzie uda się ich zatrzymać?
Ten pierwszy etap całej ofensywy może być bardzo groźny, bo nie wiemy, czy Ukraińcy mają dobrze zidentyfikowane zagrożenia i czy są odpowiednio przygotowani do obrony. Rosjanie przejdą do zmasowanego ataku z użyciem artylerii, rakiet i lotnictwa. Wojsko ukraińskie musi mieć dobrze zamaskowaną artylerię, by Rosjanie mu tego nie zniszczyli, i jednocześnie mieć jej wystarczająco dużo, by odeprzeć ten atak. Problem w tym, że nie wiem, czy Ukraińcy mają wystarczające zdolności w postaci sprzętu i amunicji.
Jak Rosjanie będą przełamywać ukraińską obronę?
Moim zdaniem, frontalny atak może być na całej tysiąckilometrowej linii frontu i po jakimś czasie wyklują się konkretne kierunki przedarcia. Jeśli Rosjanie obezwładnią w kilku rejonach ukraińską obronę i wyrąbią korytarze, to z ofensywą ruszą czołgi. Tak wygląda taktyka zgodna z rosyjską sztuką wojenną, ale nie mam pewności, czy Rosjanie znowu czegoś nie zniweczą.
Reklama
Gdyby Putinowi udało się zmienić władzę w Kijowie i podporządkować sobie Ukrainę, to jak wyglądałaby sprawa bezpieczeństwa Polski?
Moskwa miałaby podporządkowaną wojskowo Białoruś, Ukrainę i, oczywiście, obwód kaliningradzki. Główny potencjał wojskowy Rosji mógłby być rozlokowany wzdłuż bardzo długiej granicy z Polską. Putin w ten sposób zwiększyłby swoje zdolności w zakresie zastraszania Polski i tym samym radykalnie zagroziłby naszemu bezpieczeństwu.
Kiedy Rosja się rozpadnie albo zmieni się władza na Kremlu?
W Polsce bardzo lubimy budować życzeniowe mity. Niestety, wojna i sytuacje kryzysowe konsolidują Rosjan, a więc na razie nie ma co liczyć na rozpad tego państwa. Rosyjskie ego zostało bardzo mocno ugodzone na tej wojnie. Teraz Kreml, jak zranione zwierzę, będzie próbował demonstracyjnie pokazywać swoją siłę, by w ten sposób zrehabilitować swoją mocarstwową dumę.
Ostatnio niektóre środowiska propagują moskiewską dezinformację i zniechęcają do pomagania Ukrainie. Dlatego warto zapytać wojskowego profesjonalistę: na ile ta wojna jest naszą wojną?
Wojna o Ukrainę jest naszą wojną, bo przecież jest to wojna z naszym sąsiadem. Jeżeli padnie Ukraina, to my będziemy następną ofiarą. Nie twierdzę, że Rosja zaatakuje nas w ciągu kilku miesięcy, ale zrobi to w przyszłości, którą można przewidzieć. Trzeba też zrozumieć, że my walczymy nie tylko o bezpieczeństwo tu, teraz i dla nas, ale także dla przyszłych pokoleń Polaków. Wojna o Ukrainę jest więc wojną o bezpieczeństwo naszej ojczyzny dla nas i dla naszych dzieci, wnuków i prawnuków. Siłę państwa i jego bezpieczeństwo buduje się z myślą o przyszłości, a nie tylko myśląc o teraźniejszości. My i nasi politycy nie możemy uważać, że jakoś to będzie i trzeba jedynie dotrwać do przyszłych wyborów.