Według amerykańskiego Urzędu Celnego i Ochrony Granic, Straż Graniczna zatrzymała w ciągu 3 lat ponad 7,3 mln migrantów. Aż 70% zostało zwolnionych w celu złożenia wniosków o azyl. Według nieoficjalnych informacji, 1,5-2 mln wymknęło się spod kontroli – po prostu wsiąknęło w Amerykę. Z kolei, jak podaje Centre Square, do USA przybyło aż 10 mln nielegalnych imigrantów, i to zaledwie w ciągu 3 lat.
Ci ludzie muszą jednak wpierw dotrzeć do Meksyku. Wyliczono, że pochodzą ze 175 krajów, ale najwięcej ich jest z Ameryki Południowej i Środkowej – z Gwatemali, Salwadoru, Hondurasu. Przybywają też z Afryki i Bliskiego Wschodu, z Azji – z Chin i Indii. Docierają również z Europy – z Rosji lub Ukrainy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Generalnie mogą przekroczyć granicę w punktach kontroli lub w dowolnym miejscu i poprosić o azyl polityczny. Sporo ich jednak przemyka się nielegalnie i po prostu znika gdzieś w tym wielkim kraju. Niewielu – tak po prawdzie – na azyl zasługuje.
Reklama
Idą z nadzieją na lepsze życie, kierują się mitem bogatej i bezpiecznej Ameryki. Na pewno podążają za szczęśliwszym losem, ale czy tak naprawdę chcą się wyzwolić z jakiejś szczególnej biedy albo wyjątkowej przemocy? Uciekają przed wojną? Przed terrorem? Tego nigdy się nie dowiemy. Korzystają z szansy, że granica jest rzeczywiście otwarta. Przylatują i dopływają do Meksyku, ale idą przede wszystkim po wymarzone życie, nie bacząc na dramat i zagrożenia.
Grube pieniądze
Tak masowa migracja to pole zagospodarowane w dużym stopniu przez zorganizowane grupy przemytnicze. Gdy ci ludzie dotrą do Meksyku, to nie tylko muszą przebyć tysiące kilometrów do granicy. Tutaj pojawiają się pospolici przestępcy, gangi i przede wszystkim kartele narkotykowe. Pobicia, porwania, zabójstwa i gwałty to rzeczy, o których media informują, ale każdy praktycznie już się z tym oswoił. W rozpoczętym zaledwie kilka miesięcy temu roku fiskalnym 2024 odnotowano już 50 tys. dzieci przekraczających granicę bez opieki dorosłych. Ile z tych dzieci, ile kobiet stało się ofiarami handlarzy żywym towarem w ciągu 3 lat? Lepiej nawet nie myśleć, ale to nie są dziesiątki, lecz setki tysięcy ofiar. Ludzie po drodze giną w nurtach rzek, umierają na skutek upałów i braku wody; starsi nie wytrzymują i odchodzą z tego świata gdzieś na pustyni, a młode matki rodzą na otwartym terenie dzieci, które nie zawsze przeżyją.
Niektórzy są wykorzystywani do przemytu narkotyków, inni są werbowani przez gangi do napadów, kradzieży i zabójstw. To nie jest wesoły los, to tragiczny los ludzi zdesperowanych. To także wielki pieniądz dla tych, którzy ten system stworzyli i go wykorzystują. To wielki pieniądz liczony w miliardach, jeśli nie w bilionach dolarów.
Reklama
Wraz z tą falą na terytorium USA docierają kryminaliści i potencjalni terroryści, pedofile i szpiedzy; wszystkich przecież nie da się wcześniej wyłapać. Przez granicę przemycane są broń i narkotyki, łącznie z najgroźniejszym obecnie fentanylem dostarczanym głównie z Chin. Tylko w 2022 r. na skutek zażycia fentanylu zmarło ponad 100 tys. Amerykanów; to więcej niż zginęło amerykańskich żołnierzy w wojnach w Wietnamie, Korei i dwóch wojnach w Iraku razem wziętych. I na tak ogromną skalę trwa to już od 3 lat...
Teksas się burzy
Z czterech stanów najdłuższą granicę z Meksykiem ma Teksas, więc tutaj przybywa najwięcej migrantów. Z taką sytuacją nie zgadza się, mający ogromne poparcie mieszkańców, republikański gubernator Greg Abbott. Od początku czynił wiele, aby przeciwdziałać tej migracyjnej fali: budował tymczasowe bariery na lądzie i wodzie, wysyłał dodatkowe siły na granicę. Ale zgodnie z liberalnym podejściem władz federalnych migranci mogli nadal pokonywać granicę. Wtedy gubernator postanowił ich wysyłać – najczęściej autobusami, rzadziej samolotami – do innych stanów, tych, którymi rządzili demokraci chętnie mówiący, że u nich każdy jest witany i dla każdego znajdzie się miejsce. Przybysze trafiali i trafiają do dużych miast, takich jak Nowy Jork czy Chicago, kontrolowanych przez polityków Partii Demokratycznej. To oni nazwali te miasta, wprowadzając stosowne prawa, „sanktuariami” – dla każdego, kto chce do nich dotrzeć, bez sprawdzania jego historii, łącznie z nieciekawą przeszłością, w tym kryminalną. Miasta-sanktuaria, w imię „inkluzywności, sprawiedliwości, równości i różnorodności”, w imię „postępowego” marksizmu kulturowego, miały przyjmować każdego – jak leci.
Reklama
I w tych dużych miastach, gdzie rządzący politycy – lubiący się nazywać „progresywnymi” – witali migrantów z otwartymi rękami, szybko uświadomiono sobie, że... powstaje problem, bo tym ludziom trzeba dać lokum, jedzenie, opiekę medyczną i zachęcić ich do podjęcia pracy. Jesienią ub.r. wyliczono w Nowym Jorku, że spośród „dostarczonych” autobusami z Teksasu 160 tys. osób po 12 miesiącach zaledwie 2%, czyli 3,2 tys., wypełniło wnioski o pozwolenie na pracę. A to wcale nie oznaczało, że do tej pracy poszli.
Prysnął mit
W Nowym Jorku czy Chicago uświadomiono sobie, że brakuje miejsc, aby tym ludziom zapewnić dach nad głową. Do dzisiaj wielu z nich koczuje na lotniskach, posterunkach policji, w opuszczonych kościołach czy szkołach. Uświadomiono sobie również, że w „progresywnych” miastach nie wszyscy muszą być „progresywni”, bo zaczęły się antyimigranckie protesty. Zdano sobie sprawę, że po prostu brakuje pieniędzy, a rząd federalny nie jest skłonny do rzucania nimi. Wyliczono – i to tylko szacunkowo – że roczny koszt zapewnienia migrantom opieki w skali kraju to 150 mld dol. Nie każde miasto, tym bardziej „progresywne”, ma w skarbonce dodatkowe pieniądze i nie każdy podatnik chce, aby jego pieniądze były wydawane na migrantów. Choć widok wegetujących na dworcach w zimie matek z dziećmi jest poruszający, to tak po prawdzie „progresywni” i „inkluzywni” politycy doszli do wniosku, że... mają tego wszystkiego dość, że nie wiedzą, jak sobie dalej z tym problemem poradzić.
Po 3 latach łaskawego podejścia do kontroli granic wyraźnie widać, że pomysł na nowych migrantów się wyczerpał. Otrzymanie azylu politycznego zajmuje czas, często nawet 10 lat. Sądy i urzędy emigracyjne nie są w stanie szybko poradzić sobie z tak ogromną liczbą ludzi, aby rozpatrzyć wnioski i ewentualnie zalegalizować pobyt. Zniknęły – lub przerosły ich możliwości – organizacje non-profit, które do tej pory „przejmowały” przybyszów i się nimi opiekowały. Nie ma już rodzin i znajomych, którzy dawniej zapewniali opiekuńcze skrzydła. Widok ludzi, którzy po prostu nie mają gdzie pójść, budzi współczucie, ale jest jednocześnie kolejnym przykładem wadliwej polityki administracji Joe Bidena.
Autor od 1986 r. mieszka w USA. Jest dziennikarzem związanym z mediami polonijnymi i amerykańskimi.