A Król im odpowie: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). To wezwanie do miłosiernej miłości jest na ustach wielu „porządnych” katolików. Niestety, niejeden z nas Chrystusa i Jego wezwanie pozostawia na przysłowiowej wycieraczce.
Są jednak tacy, którzy postanowili życiu służyć w sposób bezkompromisowy. Ratują przed aborcją dzieci i ich matki, także będące ofiarami dzieciobójczego procederu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ocalić przed piekłem
Dokonała aborcji w wieku 18 lat. Syndrom aborcyjny do dziś dnia daje o sobie znać – wciąż leczy się na depresję. Małgorzata Kurzeja, koordynator warszawskiej komórki Fundacji Życie i Rodzina, nie chce, aby inne kobiety przechodziły przez to, co jest jej udziałem już od ponad 20 lat.
– Byłam szantażowana i zastraszana, że jeśli nie podpiszę zgody na „wczesne wywołanie porodu”, to dziecko umrze we mnie. Mówiono, że jestem złą matką, że spowoduję u swojego dziecka straszny ból. W końcu podpisałam. Moje dziecko przeżyło aborcję, ale z powodu braku pomocy – zmarło – wspomina kobieta. – Do tej pory tego żałuję. Wiem, że zabiłam własne dziecko.
Reklama
Po jakimś czasie w Małgorzacie pojawił się bunt, niezgoda na to, jak wiele kobiet jest pozostawionych samych w rękach lekarzy, stawianych pod ścianą i zmuszanych do aborcji. Także przez członków rodziny. W końcu zdecydowała zaangażować się w pomoc kobietom – najpierw tym, które porzuciły myśl o aborcji, urodziły swoje dzieci i potrzebowały pomocy. Wielokrotnie dostawała sygnały, że dzięki jej świadectwu kobiety rezygnowały z aborcji.
– Próbowałam tłumaczyć, jakie piekło dla mnie i dla moich kolejnych dzieci zgotowała aborcja mojego syna. Pewnego dnia spotkałam kobietę w ciąży, która była chora na raka i myślała o zabiciu dziecka. Obiecałam, że pomogę jej we wszystkim: znajdę jej lekarzy, którzy się nią zaopiekują, a że jeśli przeżyje ona i dziecko, nie będzie musiała się o nic martwić: o żadne wyprawki, ja to wszystko załatwię – wspomina nasza rozmówczyni. – I udało się. Urodziła syna. Gdy kilka lat później poczęła córkę, powiedziała już tylko: „Jestem w ciąży, pomożesz mi? Bo jeśli nie to usunę”.
Dla wielu matek w trudnej sytuacji, pozostawionych bez wsparcia najbliższych, niezbędna jest pomoc materialna. Ale – jak przyznaje wolontariuszka pro-life – trzeba też zmieniać prawo i kształtować mentalność.
– Organizując pikiety antyaborcyjne, rozmawiam ze studentkami warszawskimi, które mówią, że poczęte dziecko to nie człowiek. Takie rzeczy słyszymy w XXI w. – zauważa nasza rozmówczyni. – A kobiety, które dokonały aborcji, po prostu wyją pod naszymi banerami. One widzą na naszych banerach swoje zabite dziecko.
Niektórzy oburzają się na drastyczne, „dosłowne” przedstawienia aborcji, które można zobaczyć na pikietach czy wystawach antyaborcyjnych. Małgorzata przypomina jednak, że takie działania, to odpowiedź na… bardzo konkretne wezwanie.
Reklama
– Maryja w Fatimie zrobiła trzy ważne rzeczy: po pierwsze, wzywała do pokuty, po drugie, prosiła o modlitwę różańcową, a po trzecie, pokazała dzieciom piekło. I nasze pikiety są odpowiedzią na prośbę Maryi: pokutujemy przez publiczną modlitwę różańcową i pokazujemy piekło kobiet matek i ich dzieci – podkreśla kobieta.
Walcz i szukaj!
W naszym społeczeństwie wciąż brakuje przekonania, że dziecko jest darem i błogosławieństwem wnoszącym radość do życia rodziny. Koncentrujemy się na tym, co może być „nie tak” z dzieckiem, z jakimi wadami może się ono urodzić. Tak można by opisać postawę wielu osób opowiadających się za tzw. postawą pro-choice.
– Przyjście dziecka na świat przedstawiane jest jako coś ryzykownego, związanego z ogromnym trudem i prawdopodobnym cierpieniem – mówi Hanna Czelakowska, współprowadząca rekolekcje „Winnica Racheli”, dla osób cierpiących z powodu dokonanej w rodzinie aborcji.
Słysząc historie opowiadane przez uczestników, jak również z jej własnego doświadczenia, może wskazać czynniki, które najbardziej wpływają na decyzji o aborcji.
– Pierwszy to poczucie ogromnego osamotnienia, które często nie pozwala dostrzec jakiejkolwiek nadziei, nie akceptuje nowego życia, które zaistniało. Drugi, to przerastająca nas sytuacja życiowa, nieraz związana także z przemocą, której ofiarą jest kobieta – zaznacza rozmówczyni „Niedzieli”.
Przed laty Hanna sama dokonała aborcji i od tamtego czasu czuła jakby ciemna, ponura mgła zawisła nad jej życiem.
Reklama
– Wydawało mi się, że nie mogę liczyć na żadną pomoc. Teraz wiem, że znalazłabym ją, gdybym zawalczyła i szukała. Jednak zbytnio przerażała mnie moja ówczesna rzeczywistość. Teraz wiem, że gdyby pojawiła się osoba życzliwa i pomocna, miałabym jeszcze jedno żyjące dziecko – wyznaje.
W drugim przypadku, w którym też rozważała aborcję, nie doszło do niej, gdyż wtedy otoczyli ją ludzie, dający poczucie bezpieczeństwa i nadzieję. Urodziła córkę, teraz 30-letnią kobietę, która jest dla niej cudem, wielkim darem Boga.
„Moje największe szczęście”
Dwie kreski na teście ciążowym. Dla większości kobiet – to najszczęśliwsza chwila w życiu. Dla innych – chwila zaskoczenia i rodzących się obaw…
Dlatego Beata postanowiła zaangażować się w konkretną, realną pomoc kobietom zagrożonym decyzją o aborcji. Pokazując inne rozwiązania, otaczając kobietę kompleksową, profesjonalną pomocą – na miarę jej potrzeb.
– Często jest to po prostu obecność wolontariuszy, którzy towarzyszą przez czas ciąży i kilka miesięcy po porodzie. Wtedy też kobieta ma wsparcie okołoporodowe, naszej douli lub położnej. Zależnie od indywidualnych potrzeb. Czasami jest potrzebne wsparcie specjalistyczne: terapeutyczne, prawne, doradcy zawodowego itd. Po porodzie może być potrzebny fizjoterapeuta, doradczyni laktacyjna – mówi Beata Śmigiera, prezes Zarządu Stowarzyszenia Dwie Kreski.
W ocenie Beaty ważne jest, by kobieta miała pewność, że nie jest sama, że może na kogoś liczyć. W Stowarzyszeniu Dwie Kreski dokonuje się to przede wszystkim w telefonie zaufania, który funkcjonuje codziennie od 18.00-23.00.
– Zadzwoniła do nas kiedyś kobieta, która wzięła tabletki poronne, ale nie zadziałały. Chciała wykrzyczeć emocje, złość i frustrację. Bała się, że nie skończy studiów, że będzie żyć w biedzie, nie wyobrażała sobie urodzić trzeciego dziecka – opowiada Beata. – Okazało się, że przy wsparciu zespołu wolontariuszy wystarczyła zbiórka na opiekunkę do czasu skończenia studiów i używane meble do pokoju dziecięcego. Przysłała nam potem zdjęcie córeczki z podpisem: „Moje największe szczęście”. Innym razem zadzwoniła kobieta, która czekała na zamówione pigułki wczesnoporonne. Chciała wytłumaczyć swoją decyzję. Wolontariuszka, wydawałoby się niewiele zrobiła, po prostu cierpliwie słuchała wszelkich obaw. W pewnym momencie kobieta stwierdziła, że bycie mamą zawsze było jej pragnieniem. Na pytanie, czego potrzebuje odpowiedziała, że… architekta do przebudowy domu, aby przyjąć kolejne dziecko.
Dr Wanda Półtawska opowiadała, że pracując z kobietami po aborcji, nieraz słyszała, że gdyby znalazła się choć jedna osoba, która powiedziałaby „nie rób tego”, to nie zabiłaby swojego dziecka. Czy znajdzie się ta jedna osoba? I co nam odpowie Król?