Trzy zabytkowe traktory stały na pikniku parafialnym w Wapienicy. Eksponaty na co dzień parkują na terenie firmy Bulldog Servis, która znajduje się około kilometra od kościoła św. Franciszka z Asyżu. Kolekcja liczy ponad 100 maszyn. Te, które przyjechały na festyn, mają niesamowitą historię. Dwa z nich to dzieło niemieckiej firmy Lanz Bulldog. Wyprodukowano je w latach 1929-35. Ich moc to 15, 30 KM, w zależności od zaczepu. Jeden zakupiono w Niemczech, a drugi w Argentynie. Prezentowany na pikniku Ursus to skopiowany Lanz Bulldog 9506, tylko, że w nowszej wersji, datowanej na 1956 r. Był on w ofercie zaledwie dwa tygodnie, licząc od objęcia władzy przez Władysława Gomułkę. Po tym czasie zamknięto sprzedaż wolnorynkową. Ciągnik produkowany był nieprzerwanie od 1947 r. – Nawet człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak w Niemczech od 1921 r. była rozwinięta produkcja ciągników. Produkowano je na żelaznych kołach, na fullgumach z wyciąganymi kolcami, co sprawiało, że świetnie sobie radził nawet w grząskim terenie – podkreśla.
Pasja odkryta
– Ponad 30 lat temu dostałem zamówienie na ściągnięcie traktora. Było to trudne, bo nie wiedziałem, jak i czego mam szukać. Skoro jednak na horyzoncie pojawiła się szansa na zarobek, więc się tego podjąłem. Dość szybko kupiłem jeden ciągnik, a wkrótce drugi i trzeci. To wciągnęło i przerodziło się w pasję – mówi właściciel Jacek Chornik. – Kilkanaście lat temu jeśli się dobrze szukało, to można było trafić na nie lada okazje. Wystarczyło pytać starszych ludzi i od nich otrzymywało się najcenniejsze informacje. W czasach, gdy jeszcze prosperowały mleczarnie, zagadywałem ich pracowników, a oni świetnie byli zorientowani, pod jaki adres mam trafić. W końcu od każdego gospodarza codziennie odbierali mleko. Na zakupy jeździłem po wschodniej i północnej Polsce. Docierałem do wsi, w których już droga się kończyła. Pamiętam taki widok. Na podwórku przed rozwalającą się chałupą stoi stary traktor. Urzędowało przy nim stadko kaczek. Był cały w odchodach. Dziadek nie miał zamiaru go sprzedać. Przyjechałem w to samo miejsce po dwóch latach. Chałupa zamknięta na kłódkę, a na podwórku nic nie ma. Zaciągnąłem języka i okazało się, że dziadek umarł, a ciągnik jest u spadkobiercy. Podjechałem pod wskazany adres. Właściciel był w Kanadzie. Nawet na pogrzeb dziadka nie przyjechał, bo rodzina nie mogła się do niego dodzwonić. Poprosiłem o numer kontaktowy. Zadzwoniłem przy nich i ten człowiek odebrał. Umówiliśmy się na sfinalizowanie transakcji. Doszło do niej po trzech miesiącach od rozmowy. Kupiłem od niego nie tylko ciągnik, ale i dwa motory M72 z bocznymi wózkami.
Klejnoty odtworzone
– Do Wojtyły, który mieszkał koło Olkusza, pojechałem po Ursusa. Okazało się, że ma również piękną ciężarówkę na gąsienicach marki Bissing SG10. Egzemplarz pamiętał jeszcze wojnę. Podobno stał zamurowany w stodole. To nie jedyne pojazdy gąsienicowe w kolekcji. Są w niej także półgąsienicowe Ursusy. To unikaty na skalę światową. Perełek jest znacznie więcej. Wśród nich znajduje się najstarszy polski silnik produkowany pod marką Ursus w Warszawie w 1914 r. Ramy dla niego dostarczał zakład w Donbasie. Poświadcza to napis sporządzony cyrylicą – mówi J. Chornik. I dodaje: – Do tych maszyn trzeba mieć serce i cierpliwość. One do naszych czasów przetrwały w różnym stanie. Przedwojenny Lanz Bulldog, jaki oglądano na festynie, trafił do Wapienicy z Niemiec. Był w kiepskim stanie. Nie miał kół, głowicy, tłoka, przedniej osi. Został całkowicie wyremontowany. Aby zachować patynę, stosowną do jego metryki, nie nałożono farby. Drugi został ściągnięty z Anglii. Przyjechał w częściach. Trzeba było dorobić błotniki, odlać żeliwne przednie koła. – Za niektórymi ciągnikami udałem się do Ameryki Południowej. Kilka nabyłem w Argentynie. Na zakupy jeździłem do Grecji, Estonii, Finlandii, Rumunii – wspomina. O tym, że maszyny z kolekcji są na chodzie, nie trzeba wierzyć jedynie na słowo. J. Chornik trzy razy ciągnikiem C21 odbył podróż do Mielna. Wyprawa trwała trzy dni. Szybko nie było, ale wzbudzała sporą sensację. Takie maszyny nie powalały prędkością, ale szykiem i dostojnością. Jak się okazuje na drodze, tak jak i w życiu, metrykę warto docenić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu