Ten ubrany w przedwojenny mundur sędziwy człowiek zwrócił się do uczestników I Zjazdu NSZZ „Solidarność”: „Bądźcie solidarni w dobrym, mądrym i szlachetnym. Solidarni na co dzień. Solidarni w złym są waszym przeciwieństwem”.
Soczewka dziejów
Reklama
Spiechowicz był odzwierciedleniem polskiego losu. Urodził się w 1894 r., w biednej robotniczej rodzinie w Rzeszowie. Był... piętnastym dzieckiem. Aby związać koniec z końcem, rodzina przeprowadziła się do Warszawy i tam młody Mieczysław szybko włączył się w nurt działań ruchu skautowego. Gdy dorósł, upomnieli się o niego Austriacy, bo urodził się w Galicji. Aby uniknąć „zaszczytu” wstąpienia do CK armii, wyemigrował i podjął studia w Belgii. Bardziej niż nauką zajął się działalnością zagranicznej komórki ruchu strzeleckiego tworzonego przez Józefa Piłsudskiego. Gdy wybuchła wyczekiwana przez Polaków wojna, w której naprzeciw siebie stanęły potęgi zaborcze, przyjechał do Krakowa i ruszył z Legionami bić się o wolność. Przeszedł cały szlak bojowy II Brygady. „Miał diabelski spryt” – wspominali towarzysze broni, rozumiejąc, dlaczego właśnie diabła Borutę – bohatera wielu polskich legend – religijny i pobożny Spiechowicz wziął sobie przewrotnie za bohatera. Gdy jesienią 1918 r. rodziła się niepodległa Polska, walczył w obronie Lwowa, który próbowali zająć Ukraińcy. Po latach przyszło mu stoczyć drugą bitwę – bitwę o pamięć – tym razem w obronie swoich podkomendnych, którzy wtedy polegli i zostali pochowani na Cmentarzu Łyczakowskim. Gdy w sierpniu 1971 r. na polecenie Leonida Breżniewa na Cmentarz Obrońców Lwowa wjechały sowieckie buldożery, by zrównać groby z ziemią, sędziwy już Spiechowicz wraz z towarzyszem ówczesnych walk gen. Romanem Abrahamem podjął się straceńczej próby ocalenia tego świętego dla pamięci narodowej miejsca. Pisał apele do ówczesnych władz PRL, a gdy to nie pomogło, skierował ostre memorandum do samego Breżniewa. List wysłał drogą lotniczą z koniecznością potwierdzenia odbioru przez adresata. Był to chyba jedyny przypadek, gdy obywatel kraju znajdującego się w sowieckiej strefie wpływów ośmielił się wystąpić z jakimkolwiek protestem do przywódcy Związku Sowieckiego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wobec tragizmu historii
Reklama
Był odważny jak mało kto. Dowiódł tego w czasie wojny z bolszewikami w 1920 r., potem jako dowódca Grupy Operacyjnej „Bielsko” bronił ojczyzny przed agresją niemiecko-sowiecką we wrześniu 1939 r. Potwierdził to, gdy wpadł w sowieckie łapy, kiedy od końca 1939 r. organizował we Lwowie podwaliny konspiracji niepodległościowej. W czasie przesłuchania przez NKWD potrafił spoliczkować śledczego, gdy ten wulgarnie wyrażał się o Polsce. Gdy w czerwcu 1941 r. Hitler najechał na państwo Stalina, nieprzygotowana do wojny Rosja sowiecka potrzebowała żołnierzy; doszło wówczas do układu Sikorski-Majski, czyli polskiego aliansu z „sojusznikiem naszych sojuszników”. Pod dowództwem zwolnionego z Łubianki gen. Władysława Andersa powstawała w ZSRS armia, która nie miała sobie równych w dziejach świata. Dotychczasowi niewolnicy sowieckiego piekła mieli się stać żołnierzami, którzy w dodatku będą walczyć u boku swych dotychczasowych oprawców. Generała Borutę wyznaczył gen. Anders na szefa Wileńskiej Dywizji Piechoty. Na szczęście w 1942 r. polskie wojsko zostało ewakuowane na Bliski Wschód i potem poszło chwalebnym szlakiem zwycięstwa przez Półwysep Apeniński. Ale już bez gen. Boruty. Żołnierze go uwielbiali, czego dowodem są zachowane piosenki, jak ta śpiewana przez dawnych łagierników na melodię Szarej piechoty: „Nie straszny nam ogień, nie straszny nam głód,/ Nie straszna nam też zima luta,/ My silni i ufni, bo wiedzie nas w bój/ Boruta-Spiechowicz, Boruta”.
Kłopot polegał na tym, że Boruta nie znajdował wspólnego języka z gen. Andersem. Zbyt silne były to osobowości, aby działać w jednym miejscu. Nakazem dowódców gen. Boruta został skierowany do Wielkiej Brytanii, gdzie objął dowództwo nad I Korpusem Polskim, w którego składzie znalazła się 1. Polska Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka. Jej szlak bojowy wiodący od Francji, przez Belgię, Holandię, aż po zdobycie niemieckiej bazy marynarki wojennej w Wilhemshaven dopełnił wspaniałej karty polskiego oręża w czasie II wojny światowej. A potem przyszła jałtańska zdrada i nastąpił dramat prawie 300 tys. żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. I pojawiło się pytanie: wracać do komunistycznej Polski czy nie? Boruta, jako jeden z nielicznych generałów, powrócił.
Walczyć, o co się da
Był realistą. Nie wierzył jak gen. Anders, że wolny świat po pokonaniu III Rzeszy zdecyduje się na wojnę z Sowietami. Gdy wrócił do Polski, zameldował się u swego dawnego kolegi z Legionów – Michała Żymierskiego. Jak wspominał po latach: „Brał mnie jednak wstręt, że stoję przed człowiekiem, z którym walczyliśmy o niepodległość w I wojnie, a który w wolnej Polsce okazał się kanalią i został zdegradowany do szeregowca. A teraz dowodził całym wojskiem”. Na bardzo krótki czas pozwolono mu zasilić szeregi LWP. Nie trwało to jednak dłużej niż rok. Szybko zainteresowała się nim Informacja Wojskowa. Zwolniony z wojska wiódł żywot rencisty, mieszkając pod Szczecinem, a potem w Zakopanem. W rozmowach z przyjaciółmi podkreślał, że siłę narodu w bezorężnej walce o niepodległość zbuduje Kościół katolicki. Dlatego zaprzyjaźnił się z Prymasem Tysiąclecia kard. Stefanem Wyszyńskim i z kard. Karolem Wojtyłą. Pod ich płaszczem ochronnym budował środowisko, które przeszło do historii jako „nurt niepodległościowy” (NN), czyli pierwszą w PRL formę sprzeciwu wobec komunizmu. Działał, zanim w drugiej połowie lat 70. XX wieku powstały inne formy niepodległościowej opozycji, jak Komitet Obrony Robotników, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela czy Konfederacja Polski Niepodległej, które zresztą ochoczo wspierał. Stał się niekwestionowanym autorytetem środowisk niepodległościowych, także dlatego, że był ostatnim żyjącym w kraju generałem przedwojennej Polski. Do jego domu w Zakopanem ustawiały się długie kolejki chętnych do dyskusji o formach walki o niepodległość. Bardzo często bywał u generała kard. Wojtyła – wizyty przyszłego papieża w willi Spiechowicza przy ul. Szymanowskiego zaczynały się obiadem, a kończyły o świcie następnego dnia.
Największym jego manifestem była uroczystość, gdy w 1976 r. przekazał wraz z innymi dowódcami II Rzeczypospolitej swoje Krzyże Orderu Wojennego Virtuti Militari Matce Bożej. Był to z jednej strony wyraz religijnej wdzięczności, ale z drugiej – przede wszystkim – akt politycznego sprzeciwu, gdyż miał on miejsce w chwili, gdy komunistyczne władze nadały najświętszy dla Polaków order wojenny przywódcy sowieckiemu Leonidowi Breżniewowi. Ten symboliczny gest gen. Boruta-Spiechowicz traktował jako „uratowanie honoru Polski”. Tak powiedział, gdy w 1984 r. spotykał się z młodymi patriotami z KPN i podziemnej Solidarności tworzącymi środowisko Marszu Szlakiem I Kompanii Kadrowej, nad którym zgodził się objąć honorową komendanturę. Była to jego ostatnia życiowa funkcja. Zmarł rok później, 13 października 1985 r. Pierwszą depeszę kondolencyjną przysłała Stolica Apostolska. Ojciec Święty Jan Paweł II napisał w niej: „Odszedł do wieczności wielki Patriota. Człowiek prawy, który łączył w sobie Ojczyznę ziemską z Ojczyzną niebieską, uczucie religijne i patriotyczne. Miłość Boga i płynąca z niej miłość bliźniego była źródłem jego siły i wyzwalała w nim żarliwy stosunek do narodu i Ojczyzny”.
Autor jest historykiem IPN, doradcą Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, w latach 2016-24 był szefem Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.