Ludzie, którzy wyznają jakąś religię, na pewno w coś wierzą, mają jakiś system wartości, jakiś punkt odniesienia w sprawach ostatecznych. W psychice ludzi chorych przewlekle i nieuleczalnie, często wraca
wątek zasadniczy - po co jeszcze żyję, czy to ma jakiś sens, czy moje życie jest coś warte?
Kiedy jesteśmy w Sanktuarium na Jasnej Górze, genius loci tego miejsca, poddaje próbie moją wiarę. Bo jeżeli w to wierzę, to każdy z nas jest dla Boga jedynym i niepowtarzalnym dzieckiem Bożym. Na
Jasnej Górze Bóg przemawia do mnie dobitnie, wyraźnie i bez wahania. Szczególnie po Drodze Krzyżowej na wałach, mam niezachwianą pewność, jakby wewnętrzną iluminację średniowiecznego ascety, że moje cierpienie
cielesne i psychiczne samo w sobie jest wartością nieusuwalną i konieczną w zbawczej misji Kościoła wobec świata. W tym miejscu wpatrując się w oczy Matki Boga, wszelkie egzystencjalne niepokoje, wahania
i zwątpienia, ustępują pola niezachwianej pewności, że jestem ważny dla innych ludzi, dla Kościoła, dla świata. Bowiem jest mi znacznie lżej żyć, kiedy w tym miejscu uświadamiam sobie, jaką misję wyznaczył
mi Bóg w dziele zbawienia. Jeżeli ja, w swej modlitwie ofiaruję Panu Jezusowi i Jego Matce swoje cierpienie, jako zadośćuczynienie za grzechy świata i nas wszystkich, to mam pewność, że nie żyję nadaremno.
I niech mi nikt nie mówi, że jestem ciężarem dla innych, bo nie wytwarzam, bo nie przysparzam dóbr materialnych. To czysty redukcjonizm i próba odarcia mnie z ludzkiej godności.
Ja kocham ludzi, ofiaruję swoje cierpienie za nich, aby zmniejszyć winę świata za ciągłe zło, okrucieństwo i bluźnierstwa jakie wciąż dzieją się na moich oczach. Jeżeli w jakiejś cząstce, jak w biblijnej
frazie: „mene, tekel ufarsin” (Dn 5, 25) - w ogólnym bilansie pomniejszam zło tego świata, to niech mi nikt nie mówi, że pora umierać, że najlepiej byłoby dla społeczeństwa odejść na
własne życzenie.
Moje życie nie jest moją własnością, bo sam siebie do życia nie powołałem, w tym tkwi jakaś tajemnica. Co więcej, cierpiąc lepiej rozumiem innych, wiem co to jest chrześcijański altruizm, a egoizm
chorego nie zredukował mnie do animalnych odruchów zwierzęcia pozbawionego jaźni istnienia i bojaźni Bożej. Ten altruizm, ta heroiczna postawa, podpowiadają mi, jak powinienem dalej żyć. Muszę innym dawać
z siebie więcej dobra, niż samemu brać i oczekiwać. Taka postawa mnie wywyższa, wydobywa mnie z rozpaczy, pozwala mi poznać swoją wartość, tutaj odzyskuję poczucie wartości swojego życia. Ktoś powie,
że jest to tylko szlachetna sublimacja człowieczeństwa, taka poetycka uwznioślona metafora. Nie, nie jest to prawdą! Tak się dzieje na co dzień i taką postawę u moich podopiecznych obserwuję zdumiony,
bo wciąż się od nich uczę. To mnie pokrzepia, to jest lekcja bez mentorstwa, bo na przykładach z życia wziętych. To właśnie było do udowodnienia.
Dlatego modlę się w ciszy serca raz jeszcze: „Panie, gdy nadejdzie dla mnie godzina próby, to swój krzyż ofiaruję Tobie, aby Ci ulżyć, abyś wiedział na przykładzie mojego życia, że człowiek,
którego w swoim boskim zamyśle powołałeś do życia, ma w sobie cząstkę Ciebie. Nie oczekuj ode mnie Twojej doskonałości, ale chcę Cię niezdarnie i na swoją ludzką miarę - naśladować”.
W ten sposób, mam poczucie, że spłacam swój dług, dług nas wszystkich, za Nowe Przymierze, jakim Bóg nas obdarował.
Pomóż w rozwoju naszego portalu