Reklama

O górskiej pasji na wakacje

Wyprawa na Ural

Niedziela kielecka 32/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Trzy dni w podróży pociągiem do Workuty - punktu, z którego kielczanin Łukasz Jakóbkiewicz, absolwent architektury Politechniki Krakowskiej, i Łukasz Kocańda, student 4. roku architektury Politechniki Krakowskiej wyruszają na wyprawę 9 kwietnia br. Na początku 4 dni marszu przez tundrę. Dopiero gdzieś w oddali rysują się mgliste, lekko przyprószone śniegiem szczyty Uralu, jeszcze zbyt dalekie, by dotrzeć do nich dziś. Równy miarowy marsz z bagażem, każdy po 50 kg, ciągnionym na saniach. Narty, sprzęt biwakowy, prowiant. Kondycję należało wypracować już dużo wcześniej. Bez śniegu najlepiej trenować z oponami samochodowymi. Podwieszone trzy opony wyrabiają mięśnie, przyzwyczają kark do dźwigania ciężaru. Do tego dochodzą jeszcze biegi na kilka miesięcy przed wyprawą. Chodzi o dobrą wydolność oddechową. Przy stałej temperaturze dochodzącej do minus 30 stopni, jaka panuje o tej porze roku, ważna jest ogólna sprawność fizyczna. Ponadto wiele przeczytanych książek, zebranych praktycznych informacji, cennych wskazówek. Dobrze jest czerpać z doświadczenia innych.
Wędrówka. Jeden idzie po śladach drugiego. Pogoda - jak mawiają alpiniści „gospodyni gór” - jest łaskawa. Kierunek marszu wyznacza kompas. GPS to jeszcze zbyt drogi wynalazek. Na wszelki wypadek notują położenie geograficzne, gdyby przyszły dzień okazał się mglisty, a widoczność słaba. Wędrówka trwa przeważnie 8 godzin. Samo rozbicie i zwinięcie biwaku każdorazowo zajmuje po 3 godziny.
Ural - łańcuch górski leżący na terytorium Rosji i częściowo Kazachstanu, ciągnący się w pasie 2000 km od Morza Karskiego na północy po środkowy bieg rzeki Ural na południu. Choć jeszcze w Europie, stanowi granicę oddzielającą Europę od Azji, wciąż odległy i niepoznany, dziki i fascynujący. Trudno było o jakieś informacje, a tym bardziej dobre mapy w czasach, kiedy zaczęli się interesować Uralem - a było to jeszcze w liceum. Pierwsza książka z biblioteki w Krakowie po rosyjsku, potem obejrzane w klubie slajdy z wyprawy i... pierwsza eskapada w lecie 1999 r.
A potem jeszcze śmielsze marzenie - zimowy trawers wzdłuż Uralu. Trasa ok. 700 km, a u celu Morze Karskie. Trudności ze zdobyciem wizy rosyjskiej decydują o zmianie ich planów. Ostatecznie jest to przejście przez góry z Workuty do Labytnangi - miasta już po azjatyckiej stronie.
Początki górskich wspinaczek. W przypadku Łukasza Jakóbkiewicza stopniowo od małych wycieczek po świętokrzyskich szlakach z rodzicami, przez wyprawy w Beskidy, potem Gorgany, Tatry, Pireneje i Alpy francuskie. Podobnie było z jego przyjacielem Łukaszem Kocańdą, który przemierzył już setki kilometrów w górach. Techniczne przygotowanie dają im obu kursy wspinaczkowe w Klubie Wysokogórskim w Krakowie.
Opatrzność czuwa. Pogoda jest jak marsz - umiarkowana, napotkany gdzieś na skraju gór autochton (rdzenny mieszkaniec) - Nieniec, są ślady stada reniferów i dużo zajęcy. Trudno tu o większe skupiska ludzkie, ale są ślady sań, minięty gdzieś po drodze czum, czyli namiot, w którym mieszkają autochtoni, wskazują na obecność człowieka w tym rejonie. Jednak to tylko ślady. Jedyna chata na trasie to dawne miejsce prac geologów. Opuszczona ruina z jedną izbą i piecem to azyl dla przemierzających góry, zwłaszcza, jeśli napotkają złą pogodę. Na murach napisy tych, którzy przeszli już ten szlak. Dopisują również swoje.
Noce. Raczej spokojne. Rozległe przestrzenie, absolutna cisza, przy dobrej widoczności niebo migocące milionem gwiezdnych punktów. W rozbitym namiocie przygotowany posiłek na benzynowej maszynce - po długim całodniowym marszu smakuje prawie zawsze dobrze. I ten zachwyt nad otaczającym pięknem, często niedostrzegany w cywilizowanym świecie. Takie małe cuda, nie do zauważenia normalnie. Jak choćby biała zorza układająca się jak organy, czy wschody słońca - za każdym razem inne, z paletą niepowtarzalnych barw.
Zmęczenie. Na pewno niekiedy bardzo dotkliwe, od czasu do czasu daje o sobie znać ból mięśni, stawów, zwłaszcza przy mglistej, wilgotnej pogodzie. Po takim dniu ciało długo ogrzewa się. A wilgoć jest bardziej uciążliwa niż mróz. „To jest ciekawy rodzaj zmęczenia. Rozkłada się ono powoli” - opowiada Łukasz Jakóbkiewicz. Zazwyczaj 8 godz. snu regeneruje ciało tak, że drugi dzień zaczyna się z nową energią.
Rozmyślania. Ludzie gór mówią mało. Przychodzą im do głowy najdziwniejsze melodie, które potem mogą towarzyszyć długi czas. Nawet choćby taka jak ta z Zaczarowanego ołówka. I z tą melodią porusza się człowiek cały dzień. Myśli, jeśli są, to raczej nie przemyślenia głębokie, filozoficzne, nadzwyczajne. Myśli się o „tu i teraz”. Jeśli jest zmęczenie - o odpoczynku, najbliższym postoju. I to jest fascynujące. Cały ten zgiełk świata pozostaje gdzieś poza świadomością.
Widoki. W zależności od widoczności, przy „ewidentnej lampie”, czyli dobrej pogodzie, bezkres bieli i błękitu, odbijające się w tle sylwetki obłych, gładkich szczytów górskich. Czasem spadają drobne płatki śniegu. Plenery zwyczajne, ale i niezwyczajne. Rzeźba terenu zróżnicowana. Dużo skał zwietrzałych, kwarcyty, łupki krystaliczne, krajobrazy polodowcowe - czasem przypominające alpejskie. Odskocznią od miarowej wędrówki są wypady na większe wzniesienia. Dwa szczyty, na które się wspinają, nie mają jeszcze imienia - przynajmniej na mapie.
Ryzyko. Nie ma zagrożenia życia, jednak pewne trudności rysują się pod koniec wyprawy. Ostatnie 4 dni i załamanie pogody. Mgła unieruchamia wędrowców, dodatkowo jest bardzo wietrznie, kończą się zapasy. Po dniu obozowania na miejscu przejaśnia się tak, że można kontynuować wędrówkę do wytyczonego celu. U kresu wyprawy miejscowość Labytnangi - już po drugiej stronie Uralu i już w Azji. Niemożliwe. Wyprawa dobiegła końca. 18 dni i 270 km przebytych w niezwykłych górach Ural. Z jednej strony radość, spokój, z drugiej smutek, że to koniec wędrówki. Żal pożegnać Ural. Prawdziwe zmęczenie uwidacznia się dopiero w drodze z Labytnangi do Sankt Petersburga.
A ryzyko? Góry wciąż uczą pokory. Tuż po ukończeniu trasy dowiadują się o tragedii w wyprawie na Spitsbergen. Jeden z jej uczestników uprawiający wspinaczkę już długie lata, znający doskonale Spitsbergen, zaginął i nie powrócił z wyprawy.
Tęsknota. Tak, ona jest. Każdy, kto pokochał górskie wyprawy wie, co to znaczy. Już chciałoby się wyruszyć, już być w drodze. To jest jak narkotyk, wciąga. Łukasza wciąż ciągną podróże, ale samo podróżowanie to za mało. Ciągle oczywiście pozostaje marzenie - trawers wzdłuż Uralu. „To, co mnie fascynuje w górach, to fakt, że nie ma tam miejsca na zakłamanie, nie ma miejsca na kombinacje. Jeśli jest przeszkoda, trzeba ją pokonać. Bo jest jakaś tęsknota za prostym życiem” - mówi Łukasz Jakóbkiewicz.
Poszukiwania. Czego szukają ci, którzy podejmują długie wyprawy, górskie niebezpieczne wspinaczki. Mistyki? Im wyżej, tym człowiek jest bliżej Boga - mówi wielu. Przejmującej ciszy, w której dusza może zabrzmieć? Ciekawe są w tym względzie wypowiedzi ludzi, którzy znajdując się na wysokościach 7000-8000 m n.p.m. odczuwają dziwną, tajemniczą obecność kogoś, to daje im poczucie pokoju i bezpieczeństwa. Są to stany na granicy halucynacji - powodowane niedotlenieniem mózgu, a jednak potwierdzane wielokrotnie - opowiada Łukasz.
Wędrówka, wyjście w odosobnienie czy wyjście w góry na oczyszczenie były w wielu kulturach sposobem na rozpoczęcie nowego etapu w życiu. Dziś tego typu wyprawy dla współczesnego człowieka, korzystającego z cywilizacyjnych osiągnięć, są również pewną formą oczyszczenia i spojrzenia w głąb siebie.
„W górach można odnaleźć pełnię życia. Mieszkając w mieście człowiek jest otoczony jakąś enklawą. Cały czas dąży do tego, aby żyło mu się jak najbezpieczniej i jak najwygodniej. Wychodząc w góry, człowiek świadomie odrzuca całą tę ochronę, wybiera ryzyko, ociera się o podstawowe problemy egzystencji” - dodaje na zakończenie Łukasz.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jasna Góra: 80 tys. pielgrzymów zawierzyło się w 2025 r. Niepokalanemu Sercu Maryi Królowej Polski

2025-12-30 12:57

[ TEMATY ]

Jasna Góra

BP Jasnej Góry

Ponad 80 tys. wiernych wypowiedziało w 2025 r. na Jasnej Górze uroczysty Akt Oddania Niepokalanemu Sercu Maryi Królowej Polski. W pierwsze soboty miesiąca przybywają tutaj wierni z całej Polski, aby oddać Matce Bożej swoje życiowe trudności, proszą o uzdrowienie, ratunek dla małżeństwa, za Ojczyznę i tak bardzo potrzebną nadzieje. Zawierzenie animuje Bractwo Najświętszej Maryi Panny Królowej Korony Polski.

Niezliczone są świadectwa wiernych, którzy zawdzięczają Maryi życie. To w Królowej Polski pokładają ufność i nadzieje. Dla wielu pielgrzymów opieka Matki Bożej jest siłą, która trzyma przy życiu.
CZYTAJ DALEJ

Tytuł Maryi „Współodkupicielka” nie jest absolutnie zakazany

2025-12-30 11:42

[ TEMATY ]

Maryja

współodkupicielka

Magdalena Pijewska/Niedziela

Ks. Maurizio Gronchi, profesor Papieskiego Uniwersytetu Urbaniana i konsultor Dykasterii Nauki Wiary, wyjaśnił, że nota doktrynalna Dykasterii dotycząca używania tytułów „Współodkupicielka” i „Pośredniczka” wobec Najświętszej Maryi Panny „nie stanowi absolutnego zakazu” oraz że tytuły te nadal mogą być używane w pobożności ludowej, pod warunkiem właściwego rozumienia ich znaczenia.

“To nie jest absolutny zakaz, ale nie będzie się już ich używać w dokumentach urzędowych ani w liturgii. Jeśli jednak są stosowane w pobożności ludowej, przy właściwym rozumieniu ich znaczenia, nikt nie będzie za to upominany” - powiedział Gronchi w wywiadzie dla katolickiej, hiszpańskojęzycznej edycji EWTN News. Wywiad był poświęcony opublikowanej 4 listopada noty doktrynalnej „Matka Wiernego Ludu”, w której Dykasteria Nauki Wiary, kierowana przez kard. Víctora Fernándeza, stwierdziła, że używanie tytułu „Współodkupicielka” jest „zawsze niewłaściwe”, oraz zaleciła „szczególną ostrożność” w odniesieniu do tytułu „Pośredniczka wszystkich łask”. Dokument ten wywołał kontrowersje wśród wiernych, zwłaszcza wśród tych, którzy posługują się tymi określeniami w Kościele katolickim.
CZYTAJ DALEJ

Ekspertka: toast kieliszkiem szampana uczy dziecko, że picie alkoholu jest atrakcyjne

2025-12-31 07:07

[ TEMATY ]

alkohol

Andrey Cherkasov/fotolia.com

Toast kieliszkiem szampana uczy dziecko, że picie alkoholu jest atrakcyjne - powiedziała PAP szefowa Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom dr n. med. Bogusława Bukowska. Jeśli alkohol jest obecny na każdej imprezie rodziców, dziecko nabiera przekonania, że tak musi być – dodała.

Dla wielu osób noworoczny toast wzniesiony o północy jest nieodłącznym elementem zabawy sylwestrowej. Według danych firmy NielsenIQ w ostatnich dniach grudnia ub. roku sprzedaż szampana i win musujących była w Polsce siedmiokrotnie wyższa niż średnia w pozostałych tygodniach roku.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję