Reklama

Żywiecka arystokratka

Niedziela bielsko-żywiecka 14/2007

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Mój dziadek był niezwykle surowym człowiekiem. Trzeba też dodać, że dosyć złośliwym. Swojej krewnej, królowej bawarskiej, która pozostawiła w Żywcu brudną pościel, odesłał ją, a i owszem, ale wraz z ukrytymi w niej rybami. W trakcie transportu psujące się ryby nie dość, że kompletnie ją zniszczyły, to na dodatek zrobiły właścicielce niemiłą reklamę. Innym razem, na moją ciocię napuścił wojskowych. Akurat malowała jakiś pejzaż, gdy ten wmówił żołnierzom, że kobieta dopuszcza się przestępstwa rysując obiekt o znaczeniu militarnym. Całą sprawę trzeba było później wyjaśniać, bo cioci groziły niemiłe konsekwencje.
Oprócz żartów dziadek uwielbiał podróże. Nierzadko przywoził z nich masę pamiątek i trofeów. Żył w sposób bardzo aktywny. Tym większą tragedią był dla niego paraliż, jaki dotknął go po przejściu grypy. Do końca musiał się już z nim zmagać. Wbrew chorobie nie umarł jednak w łóżku, lecz w kaplicy, do której znieśli go służący na modlitwę. Śmierć dziadka niezwykle głośno obwieścił jego pies, angielski buldog. Wył niemiłosiernie. Służba słysząc to, mówiła wtedy, że źle to wróży. I wkrótce po dziadku zmarła też babcia.

Uwaga! Mezalians!

Dziadek miał trzech synów i trzy córki. Jedna wyszła za Czartoryskiego, druga za Radziwiłła, choć bardzo tego nie chciała, trzecia zaś za marynarza. I to był mezalians. Eleonora, bo o niej mówię, bardzo lubiła podróże morskie. Dziadek był kontent, że choć jedno dziecko odziedziczyło po nim tę pasję. Szybko jednak wyszło na jaw, o co tak naprawdę chodzi. Eleonora bardziej od podróży morskich upodobała sobie porucznika marynarki Alfonsa Klosa. Jak dziadek się o tym dowiedział, to się wściekł. Wyrzucił jej guwernantkę i damę dworu. Ciotka i tak obstała przy swoim i za Alfonsa wyszła. Młodzi małżonkowie zwrócili się później do cesarza o nadanie Alfonsowi tytułu szlacheckiego. I cesarz ich wysłuchał. W sumie urodziło im się ośmioro dzieci. W trakcie II wojny światowej służyli oni w armii niemieckiej. Jeden z nich poległ nawet koło Żywca. Ciocia prosiła mego ojca, by ten poszedł na jego grób, co tata zresztą uczynił. Po powrocie opowiadał, że jej syn został pochowany w ziemi, bez trumny, i że ciało szybko się rozkłada. Ta wizyta na grobie spowodowała kłótnię między tatą, a kapelanem. Ksiądz wyrzucał tacie, że odwiedził mogiłę najeźdźcy. Ojciec się wtedy rozsierdził i powiedział, że na grób swojego siostrzeńca miał obowiązek i wolę pójść się pomodlić.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Wyrzutek

Pewnego dnia mój brat wpadł jak bomba do pokoju, położył się na ziemi, wyciągnął nogi na stół i oznajmił mi: - A czy ty wiesz, że mamy jeszcze jednego stryja? Nazywa się Wilhelm i jest przeklęty. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się o bracie mego taty. Wkrótce też wyszło na jaw, dlaczego Wilhelm znalazł się poza rodziną. Okazało się, że przyczyną była jego monarsza ambicja. Po prostu zamarzył się mu tron ukraiński i poparł Ukraińców w walce z Polakami. Za to wydziedziczył go i przeklął mój dziadek. Tak, czy owak, Wilhelm królem Ukrainy nigdy nie został. Na dodatek będąc pozbawionym majątku ledwo wiązał koniec z końcem. W tajemnicy przed dziadkiem pomagała mu babcia, a po jej śmierci mój ojciec, który nie chciał, by jego rodzony brat umarł z głodu.

Wielkanocna wpadka

Z okazji święconych spotkała mnie taka niemiła przygoda. Kuzyn Konstanty Czartoryski, który miał dbać o to, by na moim talerzu nie zabrakło święconego, upił mnie. Co chwilę dolewał mi francuskiego wina, którego z okazji Wielkanocy nawet dzieci mogły odrobinkę skosztować, i robił to na tyle często, że mnie zamroczyło. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Gdyby to wyszło na jaw moi rodzice i jego zrobiliby niezłą awanturę. Musiałam więc szybko wytrzeźwieć. I tak też za sprawą domowych sposobów się stało. Potem pozwolono nam wyjechać czarną karetą zaprzężoną w cztery konie na przejażdżkę. I wtedy kuzynowi Konstantemu wpadł do głowy kolejny głupi pomysł. - Pocałuj mnie w policzek - zaproponował. Oponowałam, ale w końcu pocałowałam go w policzek. I wtedy zaczął mnie straszyć, że powie o tym tacie. Bo kuzyn, czy nie kuzyn, dziewczętom tak młodym nie wolno się było całować. Ale dostałabym lanie od rodziców. Na szczęście Konstanty nie pisnął ani słowa i wszystko dobrze się dla mnie skończyło.

Reklama

Słodycze ponad wszystko

Zawsze dostawaliśmy od taty kieszonkowe. To było 2, 5, 10 zł. Najczęściej i najchętniej wydawałam je u Kempysa. Była to fabryka cukierków położona naprzeciw kościoła parafialnego. Muszę dodać, bardzo pysznych cukierków. Mój brat nie był tak rozrzutny. Składał banknot do banknocika i w ten sposób pomnażał swój kapitał. To mu później zostało na stare lata. Wybrał zawód bankiera.

Nocne wypady

Z mojej sypialni można było wyjść na balkon, na którym, szczególnie w nocy spędzałam wiele czasu. Patrzyłam wtedy na gwiazdy, na kontury drzew, słuchałam śpiewu ptaków. Było bardzo romantycznie, tyle tylko, że rano nie mogłam ściągnąć się z łóżka. Niania się jednak nie domyśliła dlaczego mam takie kłopoty ze wstawaniem. Jedyną wpadkę jaką zaliczyłam było moje spanie z psem. Wydały mnie czarne kudły, które za często pojawiały się na pościeli. Na wyczyny pieska patrzyłam przez palce, bo we Włoszech, skąd go przywiozłam, chciano go zjeść. Włosi mieli wtedy bardzo dziwne upodobania kulinarne.

Czołgi nie przejdą

Tuż przed wybuchem wojny w zamku był zakwaterowany calusieńki korpus wojsk ochrony pogranicza. Wielu przystojnych kawalerów, a to mi się bardzo podobało. W rozmowach prowadzonych z moim ojcem oficerowie przekonywali go, że niemieckie wozy pancerne nie przejdą przez nasze góry. Pamiętam jak tata mówił do matki: - Oni nie mają zielonego pojęcia o wojnie w takim terenie. Podczas I wojny światowej byłem na froncie w górach i to w wysokich górach - w Dolomitach. Tam czołgi nie miały prawa przejść, ale tu, to są tylko pagórki. One czołgów nie zatrzymają. I miał rację.
Wszystkie piękne wspomnienia z dzieciństwa najpierw przekreślili Niemcy, a po nich Sowieci. Przez to, że tata nie podpisał volkslisty, bo czuł się Polakiem, Niemcy pozbawili naszą rodzinę majątku, a jego samego uwięzili w areszcie w Cieszynie, a później zesłali do obozu pracy przymusowej. Był torturowany, a mimo to nie dał się złamać. Po zakończeniu wojny został jednak kompletnym kaleką. Zmarł później w Szwecji, gdzie był na leczeniu. To, że umarł na Zachodzie, a nie w Polsce, okazało się darem Opatrzności. Jego śmierć otworzyła nam drogę do wyjazdu, o którym wcześniej nie myśleliśmy. Przecież po zakończeniu wojny, za namową premiera Mikołajczyka, wszyscy prócz brata Karola, który przeczuł pismo nosem i został w Szwecji, wróciliśmy do kraju i zamieszkaliśmy w Krakowie. Do Żywca nie mogliśmy przyjechać. Mieliśmy zakaz. Coraz gorzej jednak żyło nam się w kraju, w którym rządzili komuniści. Śmierć ojca stała się dla nas przepustką do wolności. Mimo przeszkód dostaliśmy paszporty i znaleźliśmy się na pokładzie samolotu. Tego pożegnania z krajem nie zapomnę do końca życia. Odprawę pasażerów na Okęciu kontrolowali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, którzy pilnowali, by nikt poszukiwany nie mógł się wymknąć. O ile bezproblemowo odprawę przeszła cała moja rodzina, to ja miałam wielkie kłopoty. Spakowałam do bagażu wszystkie dokumenty i świadectwa, na co zwrócił uwagę esbek. - Skoro obywatelka twierdzi, że po pogrzebie ojca zamierza wrócić do kraju, to po co zabiera z sobą tyle dokumentów? Obywatelka zamierza oszukać państwo polskie! Obywatelka zamierza nie wracać do kraju! - krzyczał. Przez to całe zamieszanie musiałam dodatkowo przejść rewizję osobistą. Bezpieka spodziewała się, że znajdzie przy mnie jakieś złoto, czy dolary. Nic takiego jednak nie miałam. Ostatecznie, dzięki mediacjom mego brata Kazia, którego przez pomyłkę bezpieka ochrzciła mianem księcia, wszystko się dobrze skończyło. Po pogrzebie tylko Kaziu, który był już w zakonie, wrócił do komunistycznej Polski. Pozostali członkowie rodziny wybrali życie na emigracji.

Mój brat - dominikanin Kazimierz Badeni

Kaziowi robiliśmy wraz z Karolem różne psoty. Czasem nie bardzo były one eleganckie. Na przykład Karol wywrócił kajak, w którym Kaziu pływał po parku. Na początku bardzo przestraszyliśmy się tego, co zrobiliśmy. Kajak unosił się na powierzchni, a Kaziu jak wpadł do wody tak nie mógł wypłynąć. W końcu udało mu się i zaraz po wyjściu na brzeg zaczął gonić Karola. Nie udało mu się jednak go dopaść. Pewnie temu, że Karol miał dłuższe nogi. W każdym bądź razie Kaziu był bardzo stratny na tym psikusie. Był elegancko ubrany, a po przymusowej kąpieli w niezbyt czystej wodzie, całe jego ubranie nadawało się do wyrzucenia. Mimo to, nie naskarżył na nas rodzicom. Kaziu już w trakcie wojny wstąpił do klasztoru. Ja dopiero po niej. Jestem damą Zakonu Kawalerów Maltańskich. Żeby nią zostać musiałam przedłożyć opinię biskupa i drzewo genealogiczne rodu. Skądinąd słyszałam, że z lekka przytkało ono „komisję kwalifikacyjną”. W końcu w rodzinie było kilku królów i cesarzy, więc miałam się czym wykazać. W Zakonie Maltańskim bardzo mało jest dam. Większość stanowią kawalerowie. Tym bardziej jest mi miło, że nieco poprawiłam tę niekorzystną dla pań statystykę. To, że nie znalazłam się za murami klasztoru, lecz żyję w świecie, zawdzięczam gruźlicy. Przez nią nie chciano mnie przyjąć do Misjonarek Lekarki Maryi w Anglii, do których bardzo chciałam wstąpić. Zresztą nie tylko tam mi odmówiono. Kaziu miał pod tym względem zdecydowanie prościej. Wybrał Dominikanów, a oni bez żadnych problemów go przyjęli. Z tego co mi mówił, powołanie spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Szedł sobie na jakąś zabawę i nagle poczuł, jak jakaś siła ciągnie go do kościoła. Było to w Krakowie. Kaziu twierdzi, że to Matka Boska była tą siłą sprawczą. Tak, czy owak, oboje staramy się służyć Bogu najlepiej jak umiemy.

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wojownicy Maryi w Rzeszowie

2024-04-28 22:14

Mariusz Barnaś

Wojownicy Maryi na ulicach Rzeszowa

Wojownicy Maryi na ulicach Rzeszowa

W sobotę 20 kwietnia 2024 roku miało miejsce kolejne ogólne spotkanie Wojowników Maryi, które tym razem odbyło się w Rzeszowie w Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Poświęcone było przede wszystkim ojcom oraz synom, którzy licznie dotarli do stolicy Podkarpacia. W spotkaniu wzięło udział ponad 7000 uczestników z całe Polski, ale też z Europy.

Tradycyjnie już spotkanie rozpoczęło się od procesji różańcowej ulicami miasta, następnie odbyła się Msza święta pod przewodnictwem ks. biskupa Jana Wątroby, podczas której kazanie wygłosił ks. Dominik Chmielewski SDB, który zwrócił naszą uwagę na następujące kwestie:

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: zaproszenie na uroczystość Królowej Polski

2024-04-29 12:48

[ TEMATY ]

Jasna Góra

uroczystość NMP Królowej Polski

Karol Porwich/Niedziela

Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.

- Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący - zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.

CZYTAJ DALEJ

Łódź: Byśmy byli jedno

2024-04-29 10:30

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Piotr Drzewiecki

Instytut Pamięci Narodowej przygotował widowisko słowno-muzyczne poświęcone historii Kościoła w czasach komunizmu. Inscenizacja miała miejsce w kościele pw. Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i Świętego Jana Bosko w Łodzi.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję