Antyglobaliści walczą z policją. Antyglobaliści podpalają samochody. Antyglobaliści wybijają witryny sklepowe. Wszystko z przekonaniem, że są na wojnie. Bitwy toczą cyklicznie. Tam, gdzie pojawiają się liderzy państw najbogatszych lub przedstawiciele instytucji finansowych. Zaistnieli na dobre w opinii publicznej po bitwie w Seattle - stąd mówi się o nich: "Lud z Seattle" - kontynuowali walkę w Pradze, Nicei, Goateborgu i ostatnio we włoskiej Genui. Prowadzą krucjatę przeciwko jednemu wrogowi - globalizacji. Jako przedstawiciele bogatej Północy, postawili się w roli adwokatów biednego, zacofanego Południa naszego globu. Niektórzy wypominają im jednak, że nikt ich o to nie prosił. Samozwańczo ustanowili się głosem wegetującej większości. Czy ta potrzebuje jednak takiego tonu ekspresji? W tej krucjacie byli do tej pory ranni. Teraz są już zabici.
Ci rzucający
Reklama
koktajlami Mołotowa, ścierający się z policją, szukający draki
- to nie jedyni krytycy dominujących, niesprawiedliwych procesów
politycznych i ekonomicznych. Są siłą tylko dzięki telewizji. Zamieszki,
krew, ranni i zabici - to przyciąga oko kamerzysty i w przygotowanym
materiale dotrze do widzów. Trudniej w tej logice przebić się innym
działaniom. Choćby głosowi tych, którzy globalizacji jako takiej
się nie sprzeciwiają, ale chcą ją pchnąć na inną drogę. "Nie jestem
przeciwny globalizacji jako takiej - mówił przed szczytem G8 włoski
misjonarz, kombonianin Alex Zanotell. - Jestem przeciwny globalizacji
w obecnym wydaniu, w której 20 procent ma wszystko, a 80 procent
nic".
Chrześcijańscy krytycy globalizacji
pojętej jako dyktat najbogatszych dawali w Genui wyraz
swemu sprzeciwowi modlitwą i postem. W kościele św. Antoniego Bocadesse
w Genui zgromadzili się przedstawiciele 250 zgromadzeń zakonnych
i instytucji świeckich pracujących na misjach wśród tych ludzi, którzy
na zachodzących procesach ekonomicznych o ile nie tracą, to zyskują
najmniej, a najczęściej w ogóle. Organizatorka spotkania - włoska
zakonnica Siostra Patrycja tak charakteryzowała jego uczestników: "
Tu protestują ludzie, którzy pracują i żyją na południu świata i
są bezpośrednimi świadkami tego, co się dzieje, to jest biedy rosnącej
na oczach, a której pożywką jest globalizacja konstruowana na zysku
jako kryterium ostatecznym". "Żyjemy wśród biednych z południa świata
- deklarowali we wspólnym apelu uczestnicy modlitwy - i widzimy,
jak międzynarodowy dług i strukturalne regulacje Międzynarodowego
Funduszu Walutowego dehumanizują i głodzą ludzi, wśród których pracujemy.
Dzień po dniu widzimy mężczyzn, kobiety i dzieci wykończonych, wykorzystywanych". Konkretnym postulatem, jaki zgłaszali wobec światowych przywódców,
którzy zjechali do Genui, było umorzenie długu ciążącego na państwach
najbiedniejszych. Ich zdaniem, bez tego kroku wszelka pomoc Południu
nie ma sensu. Podjętą w Genui decyzję o umorzeniu tylko części zadłużenia
nazwali sarkastycznie jałmużną.
Z zatrwożeniem przyjęli
także barbarzyńskie formy protestu ruchów antyglobalistycznych,
które zdominowały wydarzenia szczytu. Zresztą, w sanktuarium św.
Antoniego, o którym mówi się, że był wyrozumiały dla ubogich, a srogi
dla bogaczy, w miarę nadchodzących czarnych informacji zanoszono
modlitwy, aby ostatnim słowem spotkania G8 nie była przemoc, ale
nadzieja.
Co sądzili o krwawych protestach w mieście? Przerażały
ich. Zresztą, jedna z sióstr zakonnych, misjonarka z Zambii, została
poturbowana przez antyglobalistów. Co mieli do powiedzenia misjonarze,
którzy jak nikt inny mają prawo występować jako adwokaci ubogich
z Południa? Uczucia misjonarzy wyraził w rozmowie z watykańską agencją
Fides jeden z nich - o. Piero Gheddo: "Do protestujących na szczycie
G8 powiedziałbym: Szanuję wasze motywy, ale musicie być prawdziwymi
braćmi biednych, zdobądźcie się na minimalny gest wobec waszych biednych
braci, wyrzeknijcie się nieużytecznego i powierzchownego konsumeryzmu,
na przykład zamknijcie dyskoteki o północy, a propozycją najbardziej
serio będzie wyrzeczenie się wszystkiego i poświęcenie się ubogim.
Przyłączcie się do naszych misji w Afryce, a nie tylko walczcie z
policją. W 1985 r. było w Afryce 1700 świeckich misjonarzy z Włoch.
Dziś jest ich tylko 400" - zakończył smutnie swoją wypowiedź misjonarz.
Komentując z kolei sytuację po tragicznych wypadkach, rzekł: "To
prawda, że większość manifestujących w Genui to byli pacyfiści, ale
ideologia, którą są pojeni, prawie że koniecznie musi prowadzić do
przemocy".
Czy więc chrześcijanie
w związku z tak tragicznym przebiegiem protestu powinni swój krytycyzm wyrażać podczas szczytu w Genui, tym bardziej że taki przebieg był łatwy do przewidzenia? Kard. Dionigi Tettamanzi, z obolałym sercem patrzący na zniszczenia swego miasta, odpowiada jednak zdecydowanie: " To był chrześcijański obowiązek". I po raz kolejny wyjaśniał: - " Nie jestem przeciwny globalizacji, bo byłaby to postawa antyhistoryczna", zastrzegając jednocześnie: "Globalizacja jest dobra, jeśli nie zostawia biednym jedynie okruszyn chleba, ale dopuszcza ich do naszego stołu". "Globalizacja jest nieodwracalnym zjawiskiem - mówił w wywiadzie dla rzymskiej agencji Zenith o. prof. Jesus Villagrasa. - Jak każda ludzka próba, jest pełna obietnic i szans, ale też poważnych zagrożeń". Wśród tych ostatnich wymienił przede wszystkim prymat ekonomii nad innymi wartościami. Globalizacja stanie się szansą dla świata, o ile będą nią kierowały takie kryteria, jak dobro wspólne, sprawiedliwość, solidarność i godność osoby ludzkiej. Po wielekroć mówił o tym przed szczytem przy różnych okazjach Jan Paweł II. Powtarzali za nim kardynałowie Kurii Rzymskiej i inni hierarchowie. Aktualną sytuację związaną z globalizacją wspomniany o. Villagrasa opisuje, sięgając do obrazów z Pisma Świętego. "Można tu użyć porównania do wieży Babel, w której człowiek aspirował do zbudowania jedności, ale sprawy nie poszły dobrze, ponieważ ludzie zignorowali Boga. Jeśli i dziś zignorujemy Boga, podziały między ludźmi staną się głębsze".
Pomóż w rozwoju naszego portalu