Nie zdradził sztuki
Reklama
Gwałtowność sporu, jaki rozgorzał wokół osoby i twórczości
Zbigniewa Herberta po jego śmierci, jest jednym z ciekawszych zjawisk
w kulturze i publicystyce ostatnich lat. Kto wie, czy nie należałoby
nawet podziękować tym, którzy spór ten sprowokowali, bowiem w rezultacie
otrzymaliśmy dyskusję o twórczości i życiu Artysty, którego rodzimi
krytycy nie rozpieszczali nadmiarem recenzji, oraz o postawie człowieka,
który przeszedł przez rzeczywistość komunizmu duchowo i intelektualnie
niepokonany.
O tym, że jest to prawdziwe zwycięstwo, wie każdy, kto
sam zaznał tej rzeczywistości; trudno zaś to zrozumieć tym wszystkim,
którzy należą do innych pokoleń i innej części świata. Gerard Rasch,
holenderski tłumacz Herberta, w swoim wspomnieniu o Poecie, zamieszczonym
w tomie Upór i trwanie (Wydawnictwo Dolnośląskie 2000 r.), przypomina,
że gdy w 1970 r. rozpoczynał studiowanie literatury polskiej - co
doprowadziło go do wielkiej przygody z twórczością Poety - wówczas "
z punktu widzenia człowieka Zachodu było to pozbawione wszelkiej
logiki, przecież Polacy wzięli udział w inwazji na Czechosłowację,
no i uchodzili za antysemitów" (trzydzieści lat przed międzynarodową
kampanią przeciw Polsce! - E.P.P.). Ponadto, jak pisze Rasch, "w
Holandii obalaliśmy wówczas wszystko, co należało do ´starej epoki´,
czyli do świata naszych rodziców". Zaiste, przedziwny musiał być
splot motywacji i równie przedziwna pointa. Zbigniew Herbert, który
w czasach, gdy większość twórców poszła za przynętą blasku "sławy"
i dostatku oferowanego przez komunistów za cenę twórczości "humanistycznej
i zaangażowanej", albo przynajmniej grzecznie traktującej tylko "
o miłości", nie dał swej twórczości wyrwać zębów, nie dał wyrwać
sobie języka, by czuć wszystkie smaki istnienia. Nie zdradził sztuki
mówiącej pełnym głosem o tym, co decydujące dla naszego człowieczeństwa,
dla kultury. To wystarczyło, żeby stać się wyklętym na salonach literackich,
w pałacach władzy, której tak ogromnie zależało, żeby mieć swoich
artystów - i to nie tych przeciętnych, ale tych najzdolniejszych,
najbardziej oryginalnych.
"Żaden wiersz nie wywołał we mnie takiego poruszenia,
jak Przesłanie Pana Cogito. Na dobrą sprawę, nie wiem dlaczego. Mieszkam
w kraju, który przez ostatnie cztery wieki był przez historię oszczędzony,
w którym poeci byli poetami i niczym więcej, dlaczego zatem przyswoiłem
sobie słowa: ocalałeś nie po to, aby żyć/ masz mało czasu trzeba
dać świadectwo"? - pisze Gerard Rasch.
Co znaczy "ocalałeś"?
Reklama
Co znaczy, że Zbigniew Herbert ocalał? O to też toczy się w
naszym kraju spór. Wciąż wielu sądzi, że "ocalenie" przyniosła władza
sowiecka, słusznie skazująca polskie elity na kulę w tył głowy, a
ich rodziny na dożywotnie wygnanie z własnych domów. Tych, którzy
z tą władzą walczyli - także później, już w okresie PRL walcząc z
mordercami narodowych bohaterów, przywódców Państwa Podziemnego,
Armii Krajowej - próbuje się znów otoczyć niesławą, sprofanować pamięć
o ich życiu. Wielu z nich było kolegami i przyjaciółmi Herberta,
który identyfikował się z ich wyborami. O tym świadczy wiele poświęconych
im wierszy. Powszechnie też uważa się w kręgach liberalnych i lewicowych,
że flirt z marksizmem, wysługiwanie się urzędnikom od "socjalistycznej
kultury i sztuki", to zupełny detal, bardziej zasługa (było się przecież
człowiekiem ideowym) niż plama w życiorysie.
W tomie Upór i trwanie znajduje się wspomnienie Jadwigi
Ruziewicz, żony przyjaciela Zbigniewa Herberta, kolegi z gimnazjalnej
ławki ze Lwowa, prof. Zdzisława Ruziewicza. W lakoniczny, niemal
kronikarski sposób autorka wymienia etapy "ocalenia" Poety. W pierwszym
roku okupacji sowieckiej Lwowa spłonął portret Ławrentija Berii,
wiszący w klasie szkoły, do której chodzili obaj chłopcy. Sprawcą
był 14-letni Zbigniew. Życzliwość i dyskrecja dyrektorki szkoły spowodowały,
że nie skończyło się to zesłaniem całej rodziny. Na co dzień obaj
koledzy byli świadkami wywożenia w głąb Rosji rodzin wojskowych,
policjantów, wyższych urzędników, uciekinierów z zachodniej Polski.
W rok później gestapo zamordowało ojca Zdzisława Ruziewicza, jednego
z 25 profesorów wyższych uczelni lwowskich. Zbigniew zmuszony był
podjąć pierwszą pracę - jako karmiciel wszy w Instytucie prof. Weigla,
wkrótce także jako sprzedawca w sklepie metalowym. W początkach 1944
r. rodzina Herbertów ucieka przed władzą sowiecką do Krakowa. Zbigniew
rozpoczyna studia, nieustannie zmagając się z biedą i brakiem mieszkania.
W 1947 r. ojciec Zbigniewa zostaje wyrzucony z pracy jako współpracownik
- przy odbudowie Gdańska - Eugeniusza Kwiatkowskiego. Zbigniew Herbert,
studiując drugi fakultet po ekonomii - prawo, rozpoczyna pracę w
banku w Gdyni. Studiuje następnie filozofię w Toruniu i pracuje,
by zarobić na życie, w Muzeum Pomorskim w Gdyni. W 1950 r. występuje
ze Związku Literatów. Choruje, nikt nie chce drukować jego wierszy,
które są "reakcyjne". Wyjeżdża do Warszawy, tuła się, bo nikt nie
zamierza mu dać pracy - oficjalnie, ponieważ nie ma meldunku, a meldunku
odmawia mu się ze względu na brak pracy. Radio francuskie przyznaje
mu wyróżnienie za eseje o CeMzannie, Debussym i Balzacu. Mieszka
w komórce, która jest przybudówką do stodoły w Brwinowie. W 1954
r. zatrudnia się w Torfprojekcie jako asystent. Pisze w liście do
Zdzisława Ruziewicza: "Niewielki skrawek dnia, jaki zostaje potem,
obracam na czytanie i wodzenie piórem po papierze wierszy do grobu
chimerom". To czasy, gdy stalinowscy literaci opływali w dobra materialne
i w zaszczyty.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Władza wynagradzała
Władza nagradzała sowicie za ody ku czci Stalina i poematy
na cześć hut i milicyjnych szpicli. W trzydzieści lat później, w
Hańbie domowej Jacka Trznadla, Zbigniew Herbert bardzo precyzyjnie
nazwał to, co robili wówczas polscy pisarze na garnuszku sekretarzy
PZPR. Ze sobą, swoją twórczością, z Polską, z kulturą. To właśnie
ta wypowiedź stała się początkiem bezlitosnej nagonki na poetę, której
apogeum przypadło na lata 90., a której wielki finał miał się rozegrać
już po jego śmierci.
Gerard Rasch: "Ale dlaczego trzy proste słowa Bądź wierny
Idź - niezależnie od kontekstu historycznego, politycznego oraz społecznego
- czysto prywatnie znaczą dla mnie tak wiele? Czyż nie od tego winno
się zaczynać, bo poza tym pozostaje już niewiele dobrego, co można
jeszcze dodać do tego świata, tylko że wówczas nawet najmniejsze
niewiele znaczy bardzo dużo. Czy to Herbert mnie przekonał, nie tylko
swoimi słowami, ale całą swoją poezją, całą swoją osobą? Czy też
dlatego, że ta poezja nie tylko o czymś mówi, ale jeszcze jej o coś
chodzi? Dlatego, że opłaca się robić dobrze jedną rzecz, którą się
potrafi, do której jest się powołanym, nawet jeżeli to bardzo niewiele:
tak tarnino/ kilka czystych taktów/ to bardzo dużo/ to wszystko (
Tarnina)".
Odpowiedź "elit"
Gdy w początku lat 90. Zbigniew Herbert włączył się w nurt
życia obywatelskiego, udzielając wypowiedzi Tygodnikowi Solidarność
i odnosząc się do spraw politycznych, z pasją i bezkompromisowością
- m.in. bronił gabinetu Jana Olszewskiego przed propagandowym kłamstwem,
wynikającym ze zmowy politycznej, zaangażował się po stronie płk.
Ryszarda Kuklińskiego i występował w obronie jego dobrego imienia,
udzielał moralnego poparcia bojownikom o wolną Czeczenię - wywołało
to nieopisaną irytację w środowisku cicho patronującym projektowi,
by okres transformacji nie uczynił żadnej krzywdy gen. Jaruzelskiemu
i wizerunkowi PRL, jako kraju cywilizowanego. Gazeta Wyborcza zaatakowała
Poetę zjadliwym felietonem Pan Cogito ma kłopoty z demokracją Marka
Beylina. Rozpoczął się rozbrat z ludźmi, z którymi łączyła Herberta
niegdyś osobista przyjaźń, a których dziwne łamańce, moralne i polityczne,
ustawiły dla Poety niewidzialną szybę, gładką i mocną jak skała.
To z tego okresu pochodzą słowa Zbigniewa Herberta o Adamie Michniku
jako "kłamcy i manipulatorze" i wiersz, w którym sportretowany został
Czesław Miłosz:
Emigracja jako forma egzystencji rzecz ciekawa/ bez przyjaciół
i bez krewnych pod namiotem/ żyć bez sankcji obowiązków każdy przyzna/
że na barkach ciąży nam ojczyzna/ mroczne dzieje, atawizmy, rozpacz/
znacznie lepiej w lustrach żyć bez trwogi/ Mereżkowski gada przez
sen Zinaida pokazuje ładne nogi (Chodasiewicz).
Już po śmierci Poety dwie dziennikarki Gazety Wyborczej
w wywiadzie z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim dokonały symbolicznej
zemsty na Herbercie, po tych wszystkich nazbyt jednoznacznych werdyktach.
Ktoś, kto dla tylu Polaków, swoich czytelników, był jednym z ważniejszych
punktów odniesienia, prawdziwym księciem niezłomnym wśród twórców
literatury, moralnym drogowskazem, nie mógł zachowywać się aż tak
niepoprawnie. Zemsta ta to sugestia, że Herbert współpracował ze
służbami specjalnymi PRL. Manipulując cytatami z listów Poety i reakcją
zaskoczonego Herlinga, osiągnięto efekt, który miał być częścią "
antylustracyjnej kampanii Adama Michnika", według słów
W. Wencla. Jednak intryga udała się tylko połowicznie.
Zaraz po tej publikacji, na parę miesięcy przed swoim odejściem Gustaw
Herling-Grudziński zdołał ujawnić publicznie, co myśli o odwiedzinach "
pań śledczych", jak je nazwał, i efekcie ich starań. W Oświadczeniu,
zamieszczonym m.in. w Rzeczpospolitej, można było przeczytać: Panie,
które odwiedziły mnie w Neapolu, wykonując plan, przygotowany, moim
zdaniem, przez Adama Michnika, chciały, cytując list Herberta, rzucić
na niego cień. Chodziło o pomieszanie w świadomości czytelników czystych
postaci z naszej nieodległej przeszłości z postaciami marnymi i nieczystymi.
Ten plan polega na próbie przekonania wszystkich, że Herbert, który
wydawał się nam czysty, był zaplątany w jakieś brudne sprawy. Ten
pomysł jest absolutnym nonsensem (...) Jest to pomysł groźny. Jeśli
mam rację, polega on na próbie spopularyzowania hasła, które brzmiałoby
- parafrazując powieść Hłaski - "wszyscy byli zabrudzeni". Otóż tak
nie było. Nie wszyscy byli zabrudzeni. Kiedy wiele lat temu poznałem
Herberta na uroczystej kolacji urządzonej przez Janka Lebensteina
i jego matkę, po godzinnej rozmowie z nim zrozumiałem, że mam do
czynienia z człowiekiem czystym, wiernym swoim opcjom politycznym,
narodowym, artystycznym i filozoficznym. I nigdy nie zmieniłem swego
o nim zdania (...) Niewiele możemy zrobić wobec manipulacji. Ale
możemy przynajmniej bronić tej cząstki prawdy, jaką znamy, jaką zbadaliśmy,
jaką przekazujemy w swoim świadectwie. Jeszcze raz proszę, aby tę
rozmowę opublikowaną na łamach "Gazety Wyborczej" uznać za nadużycie,
będące konsekwencją mojego błędu.
Dokończenie za tydzień