Reklama

Kanonizacja ks. Josemaríi Escrivy

Znałem Świętego

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

- "Chcesz być przeciętnym? Ty - jeden z wielu? Przecież zrodziłeś się po to, aby przewodzić! Wśród nas nie ma miejsca dla opieszałych. Ukorz się, a Chrystus wznieci w tobie na nowo ogień Miłości" ("Droga", 16). Autor tych słów na pewno nie był człowiekiem przeciętnym. Czy Ksiądz znał go osobiście?

KS. PIOTR PRIETO:- Pierwszy raz spotkałem się z nim w 1972 r. i od razu odniosłem wrażenie, że znam go od zawsze, tak jakby był członkiem mojej rodziny. Byłem wówczas studentem pierwszego roku architektury. Razem z kilkoma innymi osobami znajdowaliśmy się w ogrodzie domu rekolekcyjnego Opus Dei w Barcelonie. W ręku miałem gitarę. W pewnym momencie zjawił się przy nas ks. Josemaría, który akurat wybrał się na spacer. Gdy mnie zobaczył, powiedział: "Hola pocholo!" - tak po hiszpańsku dorośli zwracają się do dzieciaków ( coś w stylu polskiego: "Cześć mały!"). Widywałem go nieraz także w następnych latach i wiele razy śpiewałem mu różne piosenki.

- Czy to były piosenki religijne?

- Nie. On bardzo lubił piosenki opowiadające o zwyczajnych ludzkich sprawach: o przyjaźni, o miłości, a także piosenki ludowe. W każdej z nich potrafił odkrywać jakby "drugie dno", pokazywać, że każda rzecz ludzka odnosi się do Boga. Bardzo lubił piosenkę A mi me gusta la pesca (Bardzo lubię łowić ryby). Trudno było nie skojarzyć sobie tych słów z jego nieustanną zachętą do apostolstwa, do tego, aby każdego człowieka zbliżać do Boga, jakby "łowić" go dla Niego. Zresztą, także niektórzy Apostołowie byli rybakami, zostali powołani podczas porządkowania narzędzi swojej pracy już po wykonaniu zawodowych obowiązków. Ks. Josemaría miał w sobie pewność, że warto żyć dla Boga i bez rozgłosu oddać dla Niego życie. Jeśli miałbym opisać go jednym słowem - to powiedziałbym, że wyglądał jak człowiek zakochany. To pociągało. Ja także chciałem być tak szczęśliwie zakochany jak on.

- W jakich okolicznościach dowiedział się Ksiądz o Opus Dei?

- Na początku nie miałem o Dziele dobrego zdania. Cała moja wiedza na ten temat pochodziła z mediów, które przedstawiały Opus Dei jako instytucję wpływową i elitarną, reprezentującą w Koś ciele nurt konserwatywny. Był to przełom lat 60. i 70. - burzliwy okres studenckiej rewolty i zmian wprowadzanych po Soborze Watykańskim II.
Do Opus Dei byłem nastawiony negatywnie i ostro je krytykowałem. Studiowałem wówczas architekturę, a na roku miałem jednego kolegę z Dzieła. On zaprosił mnie do ośrodka i poszedłem tam - tak naprawdę - z egoizmu. Chciałem brać udział w interesujących spotkaniach, a poza tym bardzo dobrze się tam studiowało. Było miejsce specjalnie przeznaczone na naukę, w którym wszyscy intensywnie pracowali. Byłem też zapraszany na rozważania w kaplicy, ale wtedy niewiele z tego rozumiałem. Szukałem jednak prawdy.

- Czy znajomi z Opus Dei wiedzieli o Księdza krytycznym stosunku do Dzieła?

- Tak. Nieraz mówiłem im, że są nowymi masonami, ale oni tylko uśmiechali się i zupełnie się tym nie przejmowali.
Z czasem sam się przekonałem, że to, co mówiono w mediach i co sam powtarzałem, nie zgadza się z tym, co widziałem tam na co dzień. Przez pierwszy rok poznawałem, co to znaczy wierzyć. Oczywiś cie, wcześniej też byłem wierzący, ale tutaj nauczyłem się, jak wiarę wcielać w życie. W Opus Dei nauczyłem się też modlić. Kiedyś chodziłem do kościoła po to, aby pośpiewać z kolegami i koleżankami. Teraz szedłem do kaplicy, aby rozmawiać z Bogiem o ważnych dla mnie sprawach. Poza tym nikt nie wywierał na mnie presji i czułem, że mam wolnoś ć wyboru. Natomiast namawiano mnie, abym się więcej uczył i pracował. Słyszałem nieraz: "Jeśli się uczysz, to tylko jakiś bardzo ważny powód może cię zmusić do wyjścia z biblioteki". Związywałem się coraz bardziej z Dziełem, a w 1971 r. poprosiłem o przyjęcie.

- W jakich okolicznościach powstało Opus Dei?

- Ks. Josemaría sam mówił, że to nie on jest założycielem. Często powtarzał, że sam należy do Opus Dei, cieszył się, że może być jego członkiem. Dzieło powstało 2 października 1928 r., w święto Aniołów Stróżów. Tego dnia Pan Bóg pokazał ks. Josemaríi drogę do ś więtości dostępną dla każdego i pod każdą szerokością geograficzną . Droga ta wiodła przez pracę zawodową, życie rodzinne i społeczne. Było to coś tak wielkiego i niezwykłego, że w pierwszej chwili on nie mógł uwierzyć, że Pan Bóg oczekuje spełnienia tego zadania od tak młodego i pozbawionego ludzkich środków księdza. Nie wyobrażał sobie, że mógłby być założycielem takiego przedsięwzięcia i do tego stopnia nie chciał być bohaterem, że dowiadywał się, czy nie istnieje już gdzieś w Kościele podobne zjawisko. Napisał także do Polski, poszukując szczegółowych wiadomości na temat inicjatyw bł. o. Honorata Koźmińskiego. Okazało się jednak, że zgromadzenia bezhabitowe zakładane przez o. Honorata to coś innego i że trzeba kontynuować pracę nad budowaniem Opus Dei.

- Wypadło to w burzliwym okresie historii. Kilka lat potem w Hiszpanii wybuchła wojna domowa. Zginęło wówczas wielu księży, biskupów i zakonników. Czy ks. Josemaría też był zagrożony?

- Warto przypomnieć, że ofiarami terroru padali wówczas nie tylko duchowni, lecz także świeccy. Niedawno Papież beatyfikował pierwszego w historii Cygana, który, nawiasem mówiąc, pochodził z Barbastro - rodzinnej miejscowości ks. Josemaríi. On sam rzeczywiś cie był kilkakrotnie zagrożony. W tej chwili nie sposób mówić o wszystkim, ale chciałbym opowiedzieć jedną historię, która bardzo dobrze obrazuje zapał apostolski Założyciela. Niedługo po wybuchu wojny domowej ukrywał się on w jednym z domów w Madrycie wraz z kilkoma innymi, nie znanymi mu bliżej osobami. Pewnego dnia dom ten przeszukiwała milicja. Ksią dz razem z innymi ukrył się na strychu. W pewnym momencie usłyszeli, że oddział wchodzi do sąsiedniego pomieszczenia. Wówczas ks. Josemarí a zbliżył się do jednej z osób i powiedział: "Jestem księdzem. Żyjemy w trudnych czasach. Jeśli pan chce, proszę uczynić akt żalu, a ja panu udzielę rozgrzeszenia". W tej sytuacji przyznanie się do tego, że jest się księdzem, mogło oznaczać wyrok śmierci. Gdyby milicja tam weszła, a ktoś zdradziłby prawdę, ks. Josemaría zostałby prawdopodobnie rozstrzelany. A jednak nie zawahał się. Ostatecznie milicjanci ominęli to pomieszczenie.
Takich sytuacji było więcej. Zainteresowanych odsyłam do biografii bł. Josemaríi autorstwa Vazqueza de Prado, której pierwszy tom ukazał się nakładem Wydawnictwa M i Księgarni św. Jacka. Znaleź ć tam można dokładny opis pierwszego okresu życia Założyciela Opus Dei.

- Bestsellerem stała się "Droga", pierwsza książka Josemarí i Escrivy. Jakie fragmenty zrobiły na Księdzu największe wrażenie?

- Gdy pierwszy raz wziąłem ją do ręki, pomyślałem, że ta książka różni się od wielu innych mówiących o Panu Bogu. Z niej dowiadywałem się, jak konkretnie stawać się dobrym chrześcijaninem w codziennym życiu. Ograniczę się do kilku cytatów. To krótkie myś li, które pomagają szukać woli Bożej w zwyczajnych okolicznościach. Spójrzmy na przykład na takie zdanie: "Pytaj sam siebie po kilka razy dziennie: Czy w tej chwili czynię to, co powinienem?". Takie zdania pomagają być chrześcijaninem nie tylko w kościele, ale przez 24 godziny na dobę. Przekonałem się też, że to wymaga pracy nad sobą, a to z kolei oznacza ustawiczną walkę i ciągłe rozpoczynanie od nowa. Przeczytajmy myśl 404.: "Spotkała cię porażka? - Nas nigdy nie spotykają porażki. - Zaufałeś całkowicie Bogu. Nie zaniedbałeś żadnego ludzkiego ś rodka.
Bądź przekonany do tej prawdy: twój sukces - teraz i w tym wypadku - polega właśnie na niepowodzeniu. - Podziękuj Panu i rozpocznij na nowo!".
Im dłużej żyję, tym bardziej odkrywam prawdę tych słów. Motywem tej walki jest miłość, co wyraża najlepiej ostatni punkt książki: "Gdzie kryje się sekret wytrwałości? W Miłości. - Zakochaj się, a nie opuścisz Go".

- Dzieło przywiązuje wagę także do miłości ludzkiej i przypomina, że rodzina jest ważną drogą do świętości. A jednak w Opus Dei spotkania prowadzone są oddzielnie dla kobiet i mężczyzn, nawet jeśli są to małżeństwa. Dlaczego?

- Osobiście bardzo cenię te wszystkie instytucje i ruchy w Kościele, które prowadzą pracę w grupach albo we wspólnotach składają cych się z kobiet i mężczyzn. Rola prałatury Opus Dei jest trochę inna. Chodzi o to, aby każdemu pomagać indywidualnie w jego drodze do świętości. Ludzie różnią się przecież między sobą usposobieniem czy charakterem. Znajdują się w różnych okresach życia, mają różne trudności i różne słabości. Wiadomo, że ta sama prawda powinna być przekazywana w różnej formie, w zależności od tego, do jakich osób się zwracamy. Psychika kobiet i mężczyzn jest trochę inna. Sam Pan Jezus rozmawia inaczej z Nikodemem, a inaczej z Martą.
To, oczywiście, nie znaczy, że Opus Dei nie zachęca swoich wiernych do pracy na rzecz rodziny. W wielu krajach istnieją rozwinięte inicjatywy, jak na przykład szkoły dla rodzin, kursy wychowania dzieci, a także szkoły zakładane przez rodziców - członków Dzieła i inne osoby. Prałatura odpowiada w nich za formację religijną. Ponieważ najważniejszym celem jest zastosowanie nauki Chrystusa w codziennym życiu, to spotkania prowadzone są z konkretnymi grupami: studentów, pracujących kobiet oraz mężczyzn, a także z osobami z różnych środowisk, np. w niektórych krajach z rolnikami.

- 6 października 2002 r. Ojciec Święty dokona kanonizacji Założyciela Opus Dei. Drogę do kanonizacji otworzyło zaaprobowanie cudu za wstawiennictwem bł. Josemaríi. Niedawno ukazała się książka o licznych nadzwyczajnych wydarzeniach, jakie miały miejsce dzięki pośrednictwu ks. Escrivy. Wiadomo, że on sam miał duży dystans do nadzwyczajności. Czy da się pogodzić cuda i zwyczajne życie?

- Przede wszystkim nie zapominajmy o tym, że bł. Josemarí a mówił o uświęceniu pracy, sam był pracowity, a teraz jest w niebie, gdzie też "pracuje". Sądzę, że łaski za jego wstawiennictwem są efektami tej pracy. Po drugie - warto zwrócić uwagę na charakter cudu, jaki został wybrany do procesu kanonizacyjnego. Wydarzenie miało miejsce w rok po beatyfikacji Założyciela - w 1993 r. Ciekawą interpretację wyboru tego akurat cudu do procesu kanonizacyjnego daje Vittorio Messori, który zwraca uwagę, że został uzdrowiony lekarz cierpiący na nieuleczalną chorobę zawodową, nazywaną popromiennym zapaleniem skóry. Ten lekarz - dr Manuel Nevado Rey przez wiele lat używał aparatu rentgenowskiego. Jego ręce wystawione na promieniowanie były w takim stanie, że zalecano mu już ich amputację. Nevado nie znał Opus Dei ani nie słyszał o Błogosławionym do dnia, w którym przypadkowo spotkany człowiek wręczył mu obrazek z modlitwą do Założyciela. Lekarz zaczą ł prosić go o wstawiennictwo i po piętnastu dniach choroba zaczęła się cofać. Obecnie dr Nevado jest w pełni sprawny i nadal wykonuje swoją pracę. Messori zwraca uwagę na to, że cud był bardzo dobrze udokumentowany, ale też i na to, że nie był spektakularny. Pisze, że jest to bardzo "w stylu" Błogosławionego, który nie lubił robienia czegoś "na pokaz". Włoski publicysta pisze też o uświęceniu pracy. Uzdrowienie dotyczyło człowieka świeckiego, zwyczajnego lekarza, znanego w swoim środowisku z wielkiego zaangażowania w swój zawód. Uratowanie jego rąk było nie tylko równoznaczne z uratowaniem mu życia (sam Nevado miał kolegów, którzy zmarli na tę chorobę), ale też pozwoliło mu wrócić do wykonywania swoich obowiązków. Nevado nie cofnął się przed ryzykiem dla ratowania zdrowia pacjentów - pisze Messori. - Bez wątpienia uzdrowienie było cudem od Boga, ale zarazem wskazywało na pewną formę "zwyczajnej świętości w pracy", dzięki której tę łaskę otrzymał zwyczajny chrześcijanin chodzący na niedzielną Mszę św.

- Czy każdy może wstąpić do Opus Dei, nawet aktywny działacz lewicy?

- Opus Dei jest otwarte, nigdy nie pytamy o poglądy polityczne. Jeśli ktoś chce przyjść i porozmawiać, to zapraszamy. Najlepszy przykład daje nam tu Ojciec Święty, który rozmawia ze wszystkimi. Lubimy to trudne apostolstwo. Wiadomo, że ludzie o poglądach lewicowych mogą uczestniczyć w działalności Kościoła. Zresztą, znane są także ugrupowania nielewicowe o programach z elementami ideologii materialistycznej, indywidualistycznej i relatywistycznej. Jeśli nadejdzie taki moment, że ktoś biorący udział w takiej działalności politycznej poczuje powołanie do zaangażowania się w Opus Dei, to sam zrozumie, jakie zasady polityczne są niezgodne z wiarą, i będzie starał się to zmienić.

- Czy dotyczy to także niewierzących?

- Jak wszystkie instytucje w Kościele, stykamy się z niewierzącymi lub poszukującymi. Jest wiele osób, które dzięki kontaktowi z wiernymi Prałatury krok po kroku odnajdują Pana Boga. Jakiś czas temu udzielałem Pierwszej Komunii św. 27-letniemu mężczyźnie, pamiętam też ojca czwórki dzieci, który przez 20 lat nie był w kościele. Mimo to regularnie rozmawialiśmy z nim, a teraz jest on aktywnym członkiem Kościoła. Wśród osób, które wspierają Opus Dei, są osoby niewierzą ce i wyznawcy innych religii. Mają oni status współpracowników. Wielokrotnie zdarzało się, że te osoby poznając bliżej Kościół katolicki, nawracały się i cieszą się teraz naszą wiarą.

- Dzieło obecne jest w Polsce od 1989 r. Jak wygląda jego działalność?

- Podobnie jak w innych krajach, podstawową formą działalnoś ci wiernych Prałatury jest uświęcanie pracy i codziennych obowiązków w swoim własnym środowisku. Opus Dei dostarcza im do tego środków w postaci formacji duchowej. Ośrodki znajdują się w Szczecinie, Warszawie, Krakowie. Spotkania formacyjne odbywają się także w Gdańsku, Lublinie, Poznaniu oraz w innych miastach. W miejscowości Siennica niedaleko Warszawy znajduje się centrum konferencyjne i formacyjne "Dworek", w którym prowadzone są dla zainteresowanych rekolekcje, kursy teologiczne i spotkania kulturalno-formacyjne.
Obecnie Dzieło liczy w Polsce ok. 250 wiernych. Natomiast kontakt z pracą apostolską ma znacznie więcej osób.
Oprócz działalności wśród dorosłych prowadzone są także zajęcia dla dzieci i młodzieży, którym w ten sposób rodzice organizują spędzanie wolnego czasu - np. w Warszawie spotkania odbywają się w klubie "Potok", a w Krakowie - w klubie "Skała". Studenci uczestniczą w różnych formach pomocy potrzebującym (np. odwiedziny chorych, pomoc w szpitalach i ośrodkach dla niepełnosprawnych). Dobiegła końca budowa ośrodka prowadzącego formację i przygotowanie zawodowe dla kobiet mieszkających na wsi.
Co roku księża z Polski podejmują specjalistyczne studia na uniwersytetach, będących dziełami korporacyjnymi Opus Dei: w Rzymie jest to Papieski Uniwersytet Świętego Krzyża, a w Pampelunie w Hiszpanii - Uniwersytet Navarry.
Wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć więcej, zapraszam na naszą stronę internetową: www.opusdei.org.

- Dziękujemy za rozmowę.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świdnica. Złożyli przysięgę, będą święceni

2024-05-10 23:38

[ TEMATY ]

Świdnica

święcenia diakonatu

wsd świdnica

alumni

archiwum prywatne

Marcin Dudek składa przysięgę przed święceniami diakonatu.

Marcin Dudek składa przysięgę przed święceniami diakonatu.

W sobotę 11 maja Kościół świdnicki cieszyć się będzie z czterech nowych duchownych.

CZYTAJ DALEJ

Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty chce się ze mną i z Tobą spotykać

2024-04-15 14:51

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 16, 23b-28.

Sobota, 11 maja

CZYTAJ DALEJ

Adorować to postawić Boga w centrum życia

2024-05-11 09:47

ks. Łukasz Romańczuk

Abp Józef Kupny, metropolita wrocławski

Abp Józef Kupny, metropolita wrocławski

Drugi dzień II Kongresu Wieczystej Adoracji rozpoczął się w katedrze pw. św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu. Eucharystii przewodniczył abp Józef Kupny, metropolita wrocławski.

W homilii abp Józef Kupny wyjaśnił, czym jest adoracja Najświętszego Sakramentu. - Odkrywamy adorację jako wymóg wiary. Adorować to postawić Boga w centrum życia, to nadać wszystkim sprawom właściwy porządek, stawiając Boga na pierwszym miejscu. W życiu wiarą nie wystarczy sama wiedza teologiczna, potrzeba Go spotkać i adorować. Na niewiele zdadzą się nasze wiadomości z zakresu życia religijnego czy zdolności duszpasterskie, jeśli nie padamy na kolana. Wiara jest relacją z żywą osobą, którą się kocha. Stając twarzą w twarz z Jezusem poznajemy Jego oblicze. Adorując odkrywamy dzieje miłości z Bogiem, w którym nie wystarczają idee, ale trzeba Go postawić na pierwszym miejscu, tak jak stawia się osobę, którą kochamy. Taki właśnie musi być Kościół, adorujący i zakochany w Jezusie, swoim Oblubieńcu - wskazał. abp Kupny i dodał: - Trwanie na kolanach przed Jezusem jest lekarstwem na podziały w Kościele. Dzisiaj chcemy rozważać, że adoracja czyni jedność w Kościele. Przez adorację dokonuje się wyzwolenie z największego niewolnictwa, uzależnienia do nas samych.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję