Bp Edward Frankowski o katastrofalnej sytuacji w Polsce
Reklama
Publikowana 14 lutego w Naszym Dzienniku katecheza bp. Edwarda Frankowskiego, wygłoszona wcześniej w Radiu Maryja 7 lutego, należy do najdramatyczniejszych dokumentów nauki społecznej Kościoła w Polsce.
W katechezie zatytułowanej: Ubodzy i bezrobotni potrzebują nadziei bp Frankowski szczegółowo omawia problemy, które składają się na katastrofalną sytuację gospodarczo-społeczną w dzisiejszej Polsce. Mówi
o przerażającym stanie gospodarki, pogrążonej w recesji, rosnącym bezrobociu i zapaści budownictwa, obcinaniu nakładów na naukę, zdrowie, kulturę, obronność, dużym deficycie handlowym Polski z zagranicą,
akcentując: „Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy najbardziej rentowne, przynoszące zyski polskie przedsiębiorstwa, a nawet całe branże, w ramach tak zwanej prywatyzacji sprzedawane są korporacjom
międzynarodowym, jak choćby energetyka. Nikt nie odważył się na przyjęcie zasady preferencji dla kapitału polskiego w prywatyzowaniu gospodarki. Realizowana jest konsekwentnie liberalna wizja lekceważąca
wszelkie polskie preferencje w polityce ekonomicznej. (...) jako wspólnota narodowa tracimy kontrolę nad strategicznymi sektorami naszej gospodarki: sektorem bankowym, ubezpieczeniami, a dalej energetyką
(...). To polska własność zaczyna być w naszym państwie jedynie dodatkiem do wszechpotężnych koncernów zachodnich. To one w niedługim czasie rozstrzygać będą o kluczowych kwestiach naszej gospodarki.
(...) Nie ma niepodległości politycznej bez niezależności gospodarczej. Niezależność gospodarcza to tysiące warsztatów pracy niepodlegających obcym rozkazom. Nigdy dotąd nie byliśmy z własnej woli pod
komendą obcego kapitału. Nigdy dotąd nie było naszego zniewolenia na nasze życzenie”.
Bp Frankowski wskazuje na rozmiary nasilającej się biedy w Polsce. Przytacza dane z 1999 r., że już wtedy ilość osób zarabiających poniżej minimum socjalnego wynosiła w gospodarstwach jednoosobowych
17 proc., w gospodarstwach dwuosobowych - 45 proc., w trzyosobowych - 73 proc., a w czteroosobowych aż - 90 proc. To, że 5 mln Polaków żyje w rodzinach poniżej granicy minimum socjalnego.
Tym ostrzej krytykuje ciągłe sięganie SLD-owskich władz po pieniądze uboższych warstw społeczeństwa, podczas gdy „większość z majętnych żyje w luksusie”. Akcentuje: „Rząd wie o tym,
a mimo to sięga po wdowi grosz. Wie, że renciści nie zablokują centrum Warszawy, bo są bezsilni wobec siły państwa. Prawdziwa bieda jest cicha i skromna. Rząd natomiast boi się swojej własnej nomenklatury,
która co innego głosi, a co innego robi. Głosi hasła lewicowe, a działa na rzecz tych, co mają wielkie pieniądze. Niestety, renciści i emeryci najwięcej głosowali na tych, którzy dziś gotowi są z nich
zedrzeć skórę. (podkr. J. R. N.). (...) Społeczeństwo polskie coraz bardziej dzieli się na oligarchię finansową oraz na ubogich pracujących, i jeszcze uboższych bezrobotnych. (...) elita pieniądza i władzy
w szybkim tempie przekształca się w nomenklaturową klasę próżniaczą. (...) zamiast społeczeństwa demokratycznego mamy nowy totalitaryzm pozbawiony wartości chrześcijańskich, bez sumienia. Zamiast społeczeństwa
otwartego mamy społeczeństwo zamknięte w klany, w mafie, w gangi, w skorumpowane koterie, w egoizmy partyjne, rodowe”.
Protestując przeciwko pogłębiającej się niesprawiedliwości społecznej, bp Frankowski apeluje: „Można przecież zacisnąć pasa biurokracji. Można oświadczyć Unii Europejskiej, że składkę za rok
2004 zapłacimy później, bo Unia bez naszych pieniędzy da sobie radę, ale Polska nie da sobie rady. Rząd francuski w podobnej sytuacji jak nasza nie szukał pieniędzy w kieszeniach najbiedniejszych, ale
najbogatszych. Nałożył na wielkie fortuny jednorazowy podatek solidarnościowy”. Apelując o powrót do wartości, o odważne rozwiązywanie problemów Polski w duchu sprawiedliwości społecznej, bp Frankowski
akcentuje: „Trzeba problem biedy i bezrobocia uczynić problemem debaty publicznej. To jest tak skomplikowany, tak wielostronny problem, że potrzeba tu ogromnego wysiłku całego Narodu. (...) ileż
problemów musi być rozwiązanych. A więc jak rozwinąć w Polsce infrastrukturę i budownictwo? Jak rozwijać rodzinne rolnictwo oraz małe i średnie przedsiębiorstwa? (...) Jak poprawić zagraniczną gospodarkę
polską, gdy odrzucono powszechne uwłaszczenie Polaków i przyjęto skandalicznie zrealizowany Narodowy Fundusz Inwestycyjny, i sprzedano cały najważniejszy majątek narodowy za ok. 10. proc. jego wartości?
(...) Jakie ustawy przygotować, by pomnażać własność pracowniczą na bazie zwykłej własności prywatnej, by pracownicy czuli się współgospodarzami, a nie niewolnikami?”.
Mówiąc o dzisiejszych tak dotkliwych problemach Polski, bp Frankowski apeluje ciągle, by nie tracić nadziei i odważnie walczyć o obalenie wszystkiego, co dręczy miliony Polaków. Woła: „Otwórzcie
drzwi Chrystusowi i nie opuszczajcie rąk zbyt szybko. Możemy tę dżunglę uczynić królestwem Chrystusa. Trzeba nam nadziei mocnej jak stal, trzeba nadzieją napełnić ten świat, a pokłady prawdziwych bogactw
zawsze leżą w mocy łaski Bożej miłości”.
Spóźniony alarm
Liczne prawdziwe autorytety (m.in. abp Józef Michalik na łamach Niedzieli) wielokrotnie ostrzegały - jeszcze przed akcesyjnym referendum - przed snutymi przez europanegirystów rozlicznymi
iluzjami na temat raju, jaki otworzy się przed Polską natychmiast po wejściu do Unii Europejskiej. I oto nagle czytamy jakże spóźnione, w tyle miesięcy po referndum, potwierdzenie najgorszych prognoz
co do naszych szans po wejściu do UE, wydrukowane w najbardziej prounijnym dzienniku - Gazecie Wyborczej. Publikuje je czołowy ekonomiczny komentator Wyborczej Witold Gadomski w tekście Czarno widzę
(GW z 27 lutego). Czytamy tam m.in.: „Jestem pełen złych przeczuć, jeśli idzie o wykorzystanie szans, jakie stwarza przynależność do Unii Europejskiej. Za kilka miesięcy okaże się zapewne, że instytucje
naszego państwa są źle przygotowane do integracji, urzędnicy rządowi i samorządowi nie są w stanie sformułowć wniosków o fundusze strukturalne, zgromadzić własnych środków niezbędnych do uruchomienia
projektów. Okaże się, że nasza gospodarka i nasze państwo nie spełniają iluś kryteriów wymaganych przez Unię (...) więc fundusze pomocowe przejdą nam koło nosa. Naszych polityków nic to nie obchodzi,
gdyż są właśnie zajęci «trzymaniem władzy» lub szykują się do jej przejęcia”.
Spóźnione o wiele miesięcy ostrzeżenia Gadomskiego na łamach GW są tylko jednym z wielu przykładów jakże częstych ostatnio alarmów na temat różnych zagrożeń dla Polski w stosunkach z UE, jakie pojawiają
się teraz wciąż na łamach prounijnej prasy. Tej samej prasy, która tak konsekwetnie milczała na temat tych zagrożeń w okresie przed referendum, gdy chciano, by większość Polaków bezkrytycznie, bez odpowiednich
informacji, zaakceptowała akcesję do UE. Prounijne gazety i tygodniki chcą zyskiwać wiarygodność przez informowanie o tym, co dziś jest widoczne gołym okiem - jak żałosne są warunki wynegocjowane
dla Polski i jak wciąż się dodatkowo pogarszają w miesiącach po referendum. Liczą na to, że szerokie rzesze Polaków nie będą pamiętać o tym, jak usypiali ogół Polaków co do prawdziwych kosztów akcesji
do UE w okresie przed referendum. Wszystko zgodnie ze starą zasadą Hitlera, wyrażoną na kartach Mein Kampf: „Masy nie mają pamięci”. Widać również już ciche działania postkomunistów i lewicowców
zmierzających do sączenia różnymi sposobami społeczeństwu przekonania, że to Kościół jest rzekomo odpowiedzialny za wejście Polaków do UE. Wielokrotnie spotykałem się ostatnio z przejawami tego typu cichej
propagandy SLD-owców, próbujących w oczach szerokich niedoinformowanych rzesz uczynić właśnie Kościół kozłem ofiarnym za poczynania Millera, Cimoszewicza, Hübner i Truszczyńskiego.
Kolejne koszty dla Polski
Henryk Sadowski ostrzega w tekście Rzućmy palenie (Życie Warszawy z 24 lutego), że ze względu na narzucane nam unijne standardy oznakowań na paczkach papierosów - po 1 maja może zabraknąć polskich
papierosów ze względu na brak czasu na wypełnienie unijnych zaleceń. W efekcie rynek polski „może przejąć konkurencja z zagranicy, która w Polsce nie tworzy miejsc pracy”. Unijne wymogi, grożące
bardzo wysokim opodatkowaniem zapasów produktów rolnych, mogą przynieść bardzo poważne straty dla Polski - informuje Krystyna Naszkowska w tekście Zapasy z Unią (Gazeta Wyborcza z 1 marca). Stosując
się do wymogów narzucanych przez UE: „Rząd chce opodatkować nadmierne zapasy produktów rolnych. Grozi nam wzrost cen żywności, bezrobocia, wyższa inflacja i upadek wielu firm”. Z kolei Artur
Rojek ostrzega już w tytule tekstu: Eurodrożyzna u drzwi (Głos z 6 marca), szczegółowo analizując przewidywany wzrost kosztów w przeróżnych dziedzinach po pierwszomajowej akcesji do UE. Pesymistycznie
brzmią również dwa artykuły drukowane w najnowszej Naszej Polsce (nr z 2 marca) na temat paru dziedzin naszych stosunków z UE. Wiesława Mazur pisze w tekście Mogą nas zajeździć o skutkach zgodzenia się
Polski na wjechanie ogromnych unijnych ciężarówek (nacisk 11, 5 tony na oś pojazdu) na i tak już zdewastowane polskie drogi. Z kolei Tomasz Rogowski pisze o szczelnym zamykaniu się europejskich rynków
pracy dla Polaków w artykule: Miała być praca, nie będzie pracy. Dodajmy do tego dodatkowo komentarz Carla Mortisheda w brytyjskim The Times z 26 lutego pt. Unia Europejska zwija powitalny czerwony dywan,
przedrukowany w Angorze z 17 marca.
Według Mortisheda: „Przyjęcie Polski w poczet europejskiego klubu wyższych sfer nastąpi już za kilka miesięcy, jednak zamiast oczekiwanego czerwonego dywanu, mieszkańcy tego kraju ponownie czują,
że są tylko pionkami w grze rozgrywanej przez innych. Po wejściu do Unii Europejskiej nie czeka ich spodziewane ciepłe przyjęcie, ale zaporowe regulacje prawne, eliminujące Polaków ze wspólnego rynku
pracy”.
A jednak wciąż mamy, i to niemało, Polaków, których nic nie potrafi nauczyć, by troszczyli się o polskie interesy w świecie, w którym aż nazbyt często padamy ofiarą stosowanych wobec nas wilczych
obyczajów. Oto jeden jakże wymowny przykład. Na łamach gazety wrocławskiej - Słowa Polskiego z 28-29 lutego przeczytałem kompromitującą wręcz swą nonsensownością wypowiedź „Grażyny, urzędniczki
z Wrocławia”. Zapytana, czy kupując towary, sprawdza, w jakim kraju są produkowane, odpowiedziała: „Dajmy spokój z podziałami: «Polak-Niemiec, polskie - zagraniczne». Za
chwilę wejdziemy do Unii Europejskiej i mam nadzieję, że o czymś takim nie będzie mowy. Pomyślmy o sobie jako o obywatelach świata”. Cóż może myśleć o takich „obywatelkach świata” nasz
wspaniały niemiecki przyjaciel Carl Bedderman, który tyle razy ostrzegał nas przed rosnącą wciąż zachłannością i szowinizmem wielu - aż nazbyt mocnych dziś - środowisk niemieckich... Do sprawy
tej wrócę w przyszłym tygodniu.
Spotkania z prof. Jerzym Robertem Nowakiem
Pomóż w rozwoju naszego portalu