Reklama

„Warto rozmawiać” - TVP II

Panie Profesorze, jak Pan może...

W ostatnim czasie celem zmasowanych ataków różnych mediów, szczególnie tych o liberalno-lewicowym charakterze, jest telewizyjny program Warto rozmawiać. Stało się to przede wszystkim za sprawą odcinka poświęconego tzw. ankiecie prof. Izdebskiego. Od tego momentu program został uznany za wyzwanie rzucone kanonom medialnej lewicowej poprawności. Stróże i wyznawcy tej poprawności szczególnie „zagotowali się”, gdy zapytany przez profesora o kompetencje prowadzący program Jan Pospieszalski odpowiedział, że występuje tu nie tylko jako dziennikarz, ale także jako ojciec dzieci (bo tego, podobnie jak faktu bycia Polakiem i chrześcijaninem, nie ukrywa, także prowadząc program).
Ta odpowiedź bardzo zbulwersowała zwolenników prof. Izdebskiego i natychmiast wywołała próbę zdyskredytowania Pospieszalskiego, a może jeszcze bardziej próbę odwrócenia uwagi od spraw najważniejszych.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Czy Rodzice wiedzieli?

Jakoś niewielu zauważyło później, że gdy prowadzący program zadał obecnemu w studiu prof. Izdebskiemu pytanie m.in. o to, w jaki sposób uzyskał on zgodę rodziców na ankietę - profesor odpowiadał bardzo długo, lecz w swej wypowiedzi, ciągnącej się niemal nieprzerwanie przez dobrych pięć minut, nie odniósł się w żaden sposób do tej drażliwej kwestii. W 90-minutowym programie prof. Izdebski wypowiadał się zresztą bardzo obszernie, mówił łącznie przez ok. 25 min, często przerywając prowadzącemu i uniemożliwiając mu zadawanie pytań innym (jego ewentualni sprzymierzeńcy wśród zaproszonych gości wypowiadali się zaś o wiele bardziej zdawkowo, wyraźnie nie paląc się do głosu). Miał okazję, by wyjaśnić wszystkie wątpliwości w sposób o wiele szerszy i głębszy, niż to zrobił w liście do rodziców. Mimo to usłyszeliśmy bardzo słabe argumenty. Profesor sugerował, że krytyka jego ankiety bierze się z zaprzeczania faktowi pedofilii - i nie przyjmował do wiadomości, że jego krytycy byli jak najdalsi od tej negacji, za to nie zgadzali się na przyjętą metodę zaatakowania tysięcy uczniów spersonalizowanymi pytaniami o niezwykle intymnym przedmiocie. Na pytania o to, czy nie można było inaczej, np. adresując badania tylko do wyselekcjonowanej grupy ryzyka, nieustannie wracało wyjaśnienie, że treść i sposób przeprowadzenia ankiety zostały zdeterminowane przez zobowiązania międzynarodowe, które w ramach pozarządowej grupy „dzieci ryzyka” poczynił przedstawiciel jak najbardziej „rządowego” Ministerstwa Edukacji (tego samego ministerstwa, które - jak potwierdziła zaproszona pani naczelnik - nie znało i nie rekomendowało tych badań! Kto to zrozumie?). Okazało się więc, że treść ankiety została określona przez nieznanego autora. W toku dyskusji okazało się jednak, że nawet wspomniane ustalenia nie mogły narzucić formy przeprowadzenia tej ankiety w szkole, w dziwnej sytuacji wykorzystania miejsca i czasu szkolnego do badania przeprowadzanego na masową skalę. Siedząca wśród zaproszonych gości prof. Leokadia Ostrowska (współautorka - wraz z prof. Izdebskim - książki o seksualności Polaków) przyznała, że metoda szerokiego badania użyta w tej ankiecie nie wydaje się jej wskazana. Równocześnie jednak odrzucenie dawno znanych metod alternatywnych, niewymagających szokowania niezdemoralizowanych dzieci, uzasadniła w pierwszym rzędzie ich pracochłonnością i skomplikowaniem. Obecni w studio zaniepokojeni rodzice i pedagodzy mieli więc okazję, by zrozumieć, że niekiedy badacze przedkładają własny czas i oszczędność starań nad bezpieczeństwo dzieci i ostrożność w traktowaniu kształtujących się osobowości. Prof. Nalaskowski alarmował w związku z tym: te badania łamią zasadę, że badany nie może doznawać w wyniku ich przeprowadzenia uszczerbku, że nie może stawać się ich ofiarą. Prof. Izdebski nie odpowiedział także na pytanie, dlaczego nad tragicznymi przejściami z dzieciństwa każe się zastanawiać dopiero stającym na progu dorosłości uczniom szkół ponadgimnazjalnych, a nie np. już dojrzałym dwudziesto-, dwudziestoparolatkom. Gdy natomiast pedagog z podwarszawskiej szkoły opowiadała o milczącym zażenowaniu, które widoczne było u uczniów po wypełnieniu ankiety, o ich niechęci do rozmowy na ten temat - reakcją prof. Izdebskiego było jedynie aroganckie zwrócenie tej pani uwagi, że widocznie to ona ma zły kontakt z uczniami…

Reklama

Badania wbrew prawu

Kto jest winny skandalowi nieodpowiedzialnych, wręcz szkodliwych badań ankietowych, wykonywanych z pogwałceniem reguł prawa? Wygląda na to, że nie twórca tego skandalu, lecz medium, które o nim poinformowało - w tym wypadku program Warto rozmawiać. W obronie pokrzywdzonego kierownika naukowego projektu piorunują teraz na łamach Trybuny wszyscy święci równouprawnienia, planowania i wolnego wyboru, którzy zresztą w większości już występowali w programie Pospieszalskiego (jeszcze gdy był nadawany w Telewizji Puls). Według Wandy Nowickiej z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, w programie „druga strona może tylko próbować przebić się z własnym głosem” (przypomnijmy, że to „przebijanie się” prof. Izdebskiego zajęło ok. 1/3 programu, w którym są jeszcze felietony, głosy publiczności, wypowiedzi innych gości). Feministka Kazimiera Szczuka - wyróżniona niedawno przez Radę Etyki Mediów specjalnym napomnieniem za łamanie standardów prowadzenia programu - żali się po prostu na to, że „materiały, które są przygotowywane do programu, są starannie dobierane” (widzowi podpowiada się, że coś jest złem). A Anna Kamińska z Przedwyborczej Akcji Kobiet podzieliła się z nami, że „jest przerażona tym, że taki program jest w telewizji publicznej”. P. Kamińska uważa, że jeśli Pospieszalski „nie jest w stanie oddzielić roli dziennikarza od roli ojca i chrześcijanina, to powinien wrócić do Telewizji Puls”. Tak więc - do chrześcijańskiego rezerwatu, Panie Pospieszalski... Tam, gdzie przewidziano dla Pana miejsce już wtedy, gdy Trybuna była jeszcze Trybuną Ludu. Nie wymyślili wówczas tylko tego, że w programie o seksie w szkole musi Pan ukrywać przed profesorem, iż jest Pan ojcem dzieciom.
Są również tacy, którzy w odróżnieniu od Trybuny postawili na drwiący dystans, głównie do oburzenia krytyków ankiety. Dziennikarka Newsweeka nie potrafi rozpocząć wywiadu z prof. Izdebskim inaczej niż w konwencji zdartego szlagieru: „Jest pan gotów spłonąć na stosie jako największy deprawator dzieci?”. Profesor jest gotów, chociaż nie jako deprawator. „Nie boi się Pan publicznej anatemy?” - dopytuje dziennikarka, porównując prof. Izdebskiego do Alfreda Kinseya, autora raportu o seksualności Amerykanów. Profesor nie podejmuje jednak porównania z Kinseyem, który przecież dla dobra nauki i ludzkości nie takie ankiety przeprowadzał. Kto dziś pamięta o uznaniu przez Kinseya za jedno z głównych źródeł swych przełomowych badań o seksualności dzieci, np. zapisków mężczyzny, który „miał stosunki seksualne z 600 małymi chłopcami i 200 małymi dziewczynkami”? To właśnie dzięki jego „naukowemu zacięciu” autorzy Raportu Kinseya - jak pisze jeden z nich, Wardell Pomeroy - „mogli uzyskać dane o zachowaniach wielu dzieci” (cyt. J. A. Reisman, E. W. Eichel, Kinsey - seks i oszustwo, ss. 90-91). Nauka odniosła kolejny sukces?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Prawda i statystyka

Wróćmy do sprawy prof. Izdebskiego. W Gazecie Wyborczej Piotr Pacewicz uznaje za problem jedynie „nieścisłość” w informacji podanej rodzicom - chociaż nieścisłość tę usprawiedliwiałoby jakoś dobro badań, a więc „interes całej społeczności”. Poza tym Pacewicz metodycznie przemilcza głosy krytyczne obecnych w programie psychologów i pedagogów, chichocze, że „z ekranu zagrzmiał donośny głos polskiego zaścianka”. Dzieli się z nami swoimi fantazjami: „Wyobrażam sobie, jak zarykiwały się ze śmiechu biedne 18-latki karmione erotyką telewizyjno-internetową”. Ja zaś wyobrażam sobie - czemu nie? - jak wielu respondentów tej ankiety przy kolejnym pytaniu o seks analny i kontakt oralny zaczynało sobie zwyczajnie „robić jaja” i tworzyć dla prof. Izdebskiego wirtualne statystyki, które będą podbudową wielkich programów. Wyobrażam sobie - a raczej wracam do wspomnień studenckich, do opowieści moich kolegów, którzy przyłapani przez ankieterów na koncercie rockowym opowiadali im dokładnie to, co chcieli usłyszeć. W studiu prof. Nalaskowski ostrzegał, że przy tego typu badaniach nie więcej niż 30 % odpowiedzi jest prawdziwych.
Przyjęcie upublicznionych w programie Warto rozmawiać wiadomości przez niektóre wpływowe media odbywa się na poziomie zużytych żarcików o stosie i o zaścianku. Godne uwagi są natomiast pewne formy obrony pośredniej ankiety prof. Izdebskiego: mówi się, że owszem, jest ona zbyt szokująca („nie jesteśmy Skandynawią” - miał powiedzieć prof. Lew Starowicz), ale nie byłaby taka, gdyby w szkole realizowano „właściwie” edukację seksualną. Ale co to znaczy „właściwie”? W wielu krajach świata, np. we wspomnianej Skandynawii, tę edukację realizuje się od lat. Czy jej efekty są zadowalające? Wiemy, że obniżył się tam wiek inicjacji seksualnej, który jest niższy od tego, co mamy w Polsce. Zapewne z badań firmowanych u nas przez prof. Izdebskiego ma wyniknąć jakiś nowy program edukacyjny. Ale zapytajmy przy okazji, co wynikło z innych kontrowersyjnych programów, polegających na inwazji w wyobraźnię i odruchy dzieci - co praktycznie wynikło z Niebieskiej Linii, z akcji „zły dotyk”, z billboardów o przemocy w rodzinie? Jakie wymierne korzyści przechyliły tu szalę względem niebezpieczeństwa naruszenia zaufania między dziećmi a ich rodzicami, których kojarzy się z tymi, którzy biją i gwałcą? Obecny w studiu psycholog Szymon Grzelak sygnalizował, że badań o skuteczności takich akcji raczej nie ma. Nie wiemy zatem także, w jakim stopniu te akcje przyczyniły się do zniszczenia relacji w rodzinach zdrowych. Nowe akcje planowane są bez rzetelnego podsumowania poprzednich.
Powinniśmy być wdzięczni twórcom programu Warto rozmawiać za odważne nagłośnienie nadużyć dokonanych w ramach ankiety prof. Izdebskiego. Chyba oni sami nie spodziewali się, jak drażliwej kwestii dotknęli. Program pełen żywej, dramatycznej dyskusji zgromadził przed telewizorami rekordową liczbę 1,5 mln widzów. Okazało się, że weszliśmy na teren ważnego sporu, który wart jest otwartej debaty między osobami o wyraźnych stanowiskach, nieograniczanej do ram konsensu dobieranych ekspertów, przysłowiowych doktorów Pasikoników z okienka telewizji i kolorowej gazetki.

Co wolno w szkole?

Zapytajmy na koniec także o to, co było na początku tej afery: czy polska szkoła chce i potrafi panować nad tym, co dzieje się w jej ramach z dziećmi, z młodzieżą, która jest jej powierzana przez rodziców? Czy wystarczy przedsiębiorczość ośrodka badania opinii i znane nazwisko profesora, aby nasze dzieci zostały posadzone w ławkach z ankietą, której nie zna ani nauczyciel, ani dyrektor, ani rodzic, ani minister? Wygląda na to, że tak. Bywa zresztą jeszcze inaczej. Przekonałem się o tym osobiście, gdy zupełnie niedawno udzieliliśmy oboje z żoną zgody na, zdawałoby się, zupełnie niewinne badanie psychologiczne naszej córki w zerówce. Zgodziliśmy się, bo miały to być zgoła rutynowe badania zdolności manualnych, i to w naszej obecności - urządzono je jednak właśnie tak, abyśmy nie byli obecni, a przedmiot i sposób badania spowodował, że jeszcze dziś, po pół roku, na jego wspomnienie córka cała sztywnieje, choć już nie płacze. Rzecz działa się w szkole - a jest wielu, którzy wiedzą, że przypadek mojej córki nie jest wyjątkiem, raczej potwierdzeniem pewnej reguły oddziaływania na badane dzieci współpracującej ze szkołą pani psycholog. Tylko nikt „nie robi afery”. Ostatecznie to tylko mały przykład, lecz dla mnie zarówno niedotyczący mnie bezpośrednio przykład ankiety prof. Izdebskiego, jak i dotyczące mnie, jako rodzica, łamanie etyki przez psychologa badającego małe dzieci stanowią casus, aby zapytać ministra edukacji: Panie Ministrze, szkoły chronią się dziś rozmaicie, aby nie wpuszczać do środka dealerów narkotyków; czy potrafią Państwo je zamknąć także przed dealerami toksycznych ideologii?

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Ponad 50 tysięcy widzów w polskich kinach na pokazach 4. sezonu "The Chosen"

2024-03-28 11:39

[ TEMATY ]

„The Chosen”

Materiały promocyjne/thechosen.pl

Serial o Jezusie z kolejnym sukcesem. W polskich kinach 4. sezon zebrał ponad 50 000 widzów, a licznik wciąż rośnie. Kolejne odcinki serialu, co stało się całkowitym fenomenem w branży filmowej, wciąż wyświetlane są w kinach.

Poza repertuarowym wyświetlaniem w kinach, również społeczność ambasadorów serialu organizuje w całej Polsce pokazy grupowe, które nierzadko mają sale zajęte do ostatnich miejsc. W wielu miejscowościach można wybrać się na taki pokaz czy to do kina sieciowego, lokalnego czy domu kultury. Kina widząc ogromne zainteresowanie same wstawiają do repertuaru kolejne odcinki lub powtarzają wyświetlanie od 1 odcinka. Już pojawiają się pierwsze całodzienne maratony z 4. sezonem.

CZYTAJ DALEJ

Triduum Paschalne - trzy najważniejsze dni w roku

Niedziela legnicka 16/2006

Karol Porwich/Niedziela

Monika Łukaszów: - Wielkanoc to największe święto w Kościele, wszyscy o tym wiemy, a jednak wielu większą wagę przywiązuje do świąt Narodzenia Pańskiego. Z czego to wynika?

CZYTAJ DALEJ

Bp Muskus: sensem Eucharystii jest spotkanie z miłością

2024-03-28 20:44

[ TEMATY ]

Kraków

Wielki Czwartek

bp Damian Muskus

diecezja.pl

- Przy jednym stole spotykają się z Jezusem biedacy, grzesznicy, słabi i poranieni ludzie. To nie jest uczta w nagrodę za dobre sprawowanie, uroczysta kolacja dla wybrańców, którzy zasłużyli na zaproszenie - mówił w Wielki Czwartek o Eucharystii bp Damian Muskus OFM. Krakowski biskup pomocniczy przewodniczył Mszy św. Wieczerzy Pańskiej w kościele Matki Bożej Zwycięskiej w Krakowie-Borku Fałęckim.

- Bóg, który pokornie schyla się do ziemi, by umyć nogi człowiekowi, nie wywołuje entuzjazmu. Ten osobisty i czuły gest budzi sprzeciw i zgorszenie wielu - mówił bp Muskus, zauważając, że obraz Boga, który obmywa nogi uczniom, kojarzy się z upokorzeniem. - Paradoksalnie łatwiej przyjąć fakt, że Jezus cierpiał i poniósł śmierć na krzyżu, niż zaakceptować Boga, który z miłości obmywa ludzkie stopy - dodał.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję