Kiedy zapytałem mieszkańców miasteczka nad jeziorem, gdzie tu najlepiej biorą ryby, usłyszałem odpowiedź: „Panie, tu wszyscy biorą, tylko nie ryby”. Niezrażony tym żartem, sam postanowiłem
poszukać najlepszego łowiska. Niewielkie leszczowe jeziorko i zaciszne miejsca wśród przybrzeżnych szuwarów same zachęcały do zarzucenia wędki.
Znalezienie dobrego stanowiska nie sprawiło kłopotu, problem w tym, jak namówić ryby do zainteresowania się przynętą. Postanowiłem zastosować oryginalny, chociaż dość popularny sposób zanęcania. Pokaźną
porcję uprażonej kaszy pęczak, umieszczonej w szczelnie zawiązanym muślinowym woreczku, zanurzyłem w wodzie w okolicy łowiska, powyżej ledwo widocznych w tym miejscu prądów niosących. Chodzi o to, aby
zwabić rybę zapachem, jednocześnie uniemożliwiając jej dostęp do smakowitego kąska. Dla zwabionej zapachem ryby osiągalne staje się tylko ziarenko pęczaku umieszczone na haczyku, a o to właśnie chodzi.
Po kilkudziesięciu minutach oczekiwania - pierwsze branie. Szybkie zanurzenie spławika i żyłka ucieka w stronę głębokiej wody. Podstęp się udał. Wieczorem skrobanie złowionych leszczy, oprawianie
i obowiązkowe zakonserwowanie przez wypełnienie ryby pokrzywami i owinięcie w liście pokrzywy. Następnego dnia, już w domu, ryby po lekkim obsmażeniu trafią do marynaty. Po kilku dniach wekowania w zalewie
octowej z domieszką warzyw ości, z których słynie leszcz, zupełnie zmiękną, a mięso zaspokoi nawet najbardziej wybredne podniebienia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu