Reklama

Jan Paweł II

"Habemus Papam!". Jak zapamiętali ten wybór

Niedziela Ogólnopolska 42/2005

[ TEMATY ]

papież

Kościół

wiara

bp Jan Szkodoń

MARIAN SZTAJNER

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

To było jakby wczoraj.
Poniedziałek, 16 października, godzina 17.20.
Nad Kaplicą Sykstyńską uniósł się biały dym.
A potem na balkon Bazyliki św. Piotra wyszedł uśmiechnięty kard. Karol Wojtyła.
„Nie wiem, czy potrafię wyrażać się
jasno w Waszym... naszym języku włoskim.
Jeżeli się pomylę, to mnie poprawcie...”.

O to, jak zapamiętali tę chwilę, zapytaliśmy ludzi Kościoła, świata kultury i polityki.

Rozpoczęliśmy lot

Ks. dr Wiesław Aleksander Niewęgłowski, Krajowy Duszpasterz Środowisk Twórczych:
Pamiętam dobrze godzinę wyboru kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Pracowałem wtedy w kościele akademickim pw. św. Anny w Warszawie. Pod koniec nabożeństwa różańcowego, gdy na klęcznik położono mi karteczkę: „Mamy papieża, jest nim kardynał krakowski”, poczułem radość i wzruszenie. Parę minut później, zgodnie z przewidzianym porządkiem liturgicznym, rozpoczynałem Mszę św. Na początku podałem intencję i niezwykłą wiadomość: modlimy się za nowego papieża - Jana Pawła II, który jest synem polskiej ziemi. Entuzjazm wśród zgromadzonych, łzy, uściski, początek nowego, chociaż nieznanego czasu.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że społeczeństwo i Polska stają wobec nowych wyzwań, a Kościół Milczenia odzyska głos. Zaczął otwierać się przed nami świat. Zaczęło się to jeszcze przed inauguracją pontyfikatu. Zamknięty przez system w tym kraju, mogłem otrzymać wreszcie paszport, przekroczyć granicę, aby uczestniczyć w tej niezwykłej chwili Kościoła powszechnego. W dzień po inauguracji miałem dar osobistego spotkania z Ojcem Świętym. Zrozumiałem wtedy, że zaczynają rozwijać się nam skrzydła. Rozpoczęliśmy lot.

(Wysłuchał: Artur Stelmasiak)

Potraktowałem to jako żart

Prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog:
Pamiętam to dokładnie. Tego październikowego dnia ktoś do mnie zadzwonił. Powiedział: „Słuchaj, Karol Wojtyła został papieżem” i odłożył słuchawkę. Oczywiście, potraktowałem to jako żart. Jednak coś nie dawało mi spokoju. Włączyłem czym prędzej radio i zacząłem przeszukiwać skalę. Słyszałem, że właściwie we wszystkich językach świata powtarzało się jedno słowo: „Wojtyla”. Dopiero wtedy uwierzyłem. Stało się coś, czego prawdopodobnie nikt poza Duchem Świętym nie przewidywał.
Gdy ta wiadomość na dobre do mnie dotarła, poczułem, że wreszcie zegar historii ruszył także dla Polski. Coś się stanie. To będzie miało następstwa przekraczające nasz horyzont wyobraźni. Mimo że bardzo się starałem, nie potrafiłem wówczas przewidzieć wszystkich skutków tego pontyfikatu. 16 października 1978 r. zdałem sobie sprawę, że teraz już nie jesteśmy osamotnieni. Już świat nie będzie mógł o nas zapomnieć, ponieważ będzie Papież, który mocno przypomni o naszym istnieniu oraz o krzywdzie, którą nam wyrządzono. Wówczas nie myślałem, że wkrótce powstanie jakiś ruch społeczny, który obali komunizm. W tamtym czasie to wszystko przekraczało granice mojej wyobraźni. Ale wiedziałem, że stało się coś, co w podręcznikach historii będzie zapisane jako ocenzurowane.
Polacy poczuli się silniejsi. Poczuli, że Jan Paweł II jest punktem odniesienia do tego, co się dzieje w kraju, ale także jest naszym adwokatem i rzecznikiem na świecie. Wybór Papieża spowodował wielkie poruszenie w naszym narodzie. Także jego pierwsza pielgrzymka do Polski w 1979 r. wywołała ogromny entuzjazm. Zewnętrzne objawy tego powszechnego poruszenia wygasały, ale konsekwencje ujawniały się stopniowo. Pamiętajmy, że po pierwszej papieskiej pielgrzymce pozornie wszystko wróciło do normy, a rok później powstała „Solidarność”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

(Wysłuchał: Artur Stelmasiak)

Myślałem tylko o jednym: czy da sobie radę

Red. Grzegorz Polak, redaktor naczelny Wielkiej Encyklopedii Jana Pawła II:
Pamiętam tę chwilę, jakby to było wczoraj. 16 października 1978 r., będąc wówczas początkującym dziennikarzem, poszedłem ze swoją Mamą na Mszę św. na godz. 18.00 do parafialnego kościoła pw. Opatrzności Bożej na warszawskim Rakowcu. Chcieliśmy się pomodlić za nowego papieża. Mszę św. odprawiał ks. Władysław Walczewski. Nagle, podczas liturgii Słowa, w drzwiach zakrystii ukazała się uśmiechnięta, szczęśliwa twarz naszego proboszcza, ks. prał. Romualda Kołakowskiego. - Co się dzieje? - pomyślałem. - Przecież nigdy się tak nie zachowywał. Ksiądz Proboszcz podszedł do ołtarza i szepnął coś do ucha celebransowi. Ks. Walczewski ogłosił: „Jak przed chwilą podało radio, papieżem prawdopodobnie został Polak, kard. Karol Wojtyła!”. To było 27 lat temu i wierni nie zachowywali się tak swobodnie w kościele jak dzisiaj. Nie było braw, nie było padania sobie w objęcia. Ale czułem, jak przez nasz kościół przepłynęła fala radości i szczęścia. Ludzie, uśmiechnięci, patrzyli z lekkim niedowierzaniem na swoich sąsiadów. A po Mszy św. na zewnątrz kościoła aż huczało od rozmów.
Byłem pijany ze szczęścia. Wsiadłem do autobusu i pojechałem do Słowa Powszechnego, gdzie wówczas pracowałem, aby włączyć się w redagowanie numeru o historycznym wydarzeniu, które wstrząsnęło światem. W pierwszych tygodniach po wyborze Jana Pawła II nie zastanawiałem się nad jego programem duszpasterskim. Myślałem tylko o jednym: Czy nowy papież z odciętej od demokratycznego świata Polski da sobie radę z pełnieniem tak odpowiedzialnej funkcji, a później - czy odwiedzi Ojczyznę, bo pamiętałem, że komuniści nie pozwolili przyjechać Pawłowi VI na Millennium Chrztu Polski. Okazałem się człowiekiem małej wiary. To był pontyfikat twórczy i dynamiczny. Jan Paweł II jako czwarty papież w dziejach otrzymał jeszcze za życia przydomek „Wielki”. A tylko za czasów PRL-u przyjeżdżał do nas aż trzy razy.
Odkąd Ojciec Święty przekroczył próg kościoła luterańskiego oraz synagogi, już mnie tak nie zaskakiwał - no, może powrotem w ostatnich latach życia do poezji. Dokonał tak wiele, zmienił świat w sensie politycznym i duchowym, ale zapamiętam Go jako człowieka niespotykanej wprost wrażliwości, z taką samą uwagą słuchającego murzyńskiej matki, która nie ma co dać na obiad swoim dzieciom, co przywódcy największego światowego mocarstwa. Kluczem do jego pontyfikatu jest, moim zdaniem, pojęcie „wyobraźnia miłosierdzia”, o którą apelował do nas podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski.

Reklama

(Wysłuchała: Milena Kindziuk)

Poczułem radość, ale i szok

Prof. Andrzej Stelmachowski, prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”:
Doskonale pamiętam tamten październikowy wieczór 1978 r. Żona przybiegła do mnie i podekscytowana stwierdziła, że słuchała radia, w którym podano informację o wyborze naszego kardynała Wojtyły na papieża. - Czy na pewno dobrze usłyszałaś? - pytam. - Nie jestem pewna - odpowiedziała. Zasiedliśmy więc do oglądania Dziennika telewizyjnego i tam rzeczywiście poinformowano o wyborze kard. Wojtyły na Stolicę Piotrową. Poczułem wielką radość, ale i szok jednocześnie, bo nie spodziewałem się czegoś takiego. Przecież kilkusetletnią tradycją było wybieranie Włocha na papieża.
Zdawałem sobie sprawę, że w ten sposób otwiera się niesłychana szansa dla naszego kraju. Oto na czele Kościoła katolickiego staje nasz Rodak. Czy miałem wyobrażenie co do bezpośrednich skutków tego wyboru? Na początku nie. Dopiero po pierwszej pielgrzymce Ojca Świętego do Polski w 1979 r. zrozumiałem, że szykuje się jakiś przełom. Choćby dlatego, że wreszcie można było zobaczyć, jak olbrzymie tłumy myślą podobnie. Przedtem nie mieliśmy tej świadomości. Nie było polskich organizacji masowych, które nie byłyby sterowane przez władze komunistyczne. A tu nagle miliony ludzi były razem. Wskazywało to, że społeczeństwo polskie zaczyna dojrzewać do jakiegoś przełomu.

Reklama

(Wysłuchał: Piotr Chmieliński)

Nowa szansa i nowa nadzieja

Prof. Wiesław Chrzanowski, polityk, marszałek Sejmu RP w latach 1991-93:
O wyborze kard. Wojtyły na papieża dowiedziałem się telefonicznie, od przyjaciela. Pierwsze uczucie, jakie się we mnie wtedy zrodziło, to ogromna nadzieja, że choć trochę poprawi się sytuacja Polski. Ojciec Święty bowiem wyrósł z tej ziemi - myślałem - z polskiego katolicyzmu, i nie sposób, by o tym zapomniał, gdy objął Stolicę Piotrową. Spodziewałem się też, że Jan Paweł II pozytywnie wpłynie na polski Kościół, na religijność Polaków. Wiedziałem, że ma niezwykłą zdolność pobudzania religijności, że to jest jego charyzma, która okaże się ożywcza dla Kościoła. I tego przede wszystkim spodziewałem się po tym pontyfikacie: ożywienia religijności i wzmocnienia naszej sytuacji polskiej, narodowej, w czasie gdy byliśmy osamotnieni na arenie międzynarodowej.
Pamiętam też, jak wkrótce po inauguracji pontyfikatu Jan Paweł II powiedział, że decyzja konklawe była przejawem łaski okazanej narodowi polskiemu. Tymi słowami wyraził dokładnie to, co i ja wtedy odczuwałem: że to dla nas nowa szansa i nowa nadzieja. I tak rzeczywiście było. Ojciec Święty przez cały pontyfikat nie odcinał się od swoich korzeni, podkreślał swoje więzy z Polską i swoim narodem; ta polskość była w nim przez cały czas obecna. Podkreślał też więź z Kościołem, z którego wyrósł, i nie kłóciło się to wcale z pojęciem uniwersalizmu chrześcijańskiego, na który także kładł nacisk w swoim nauczaniu.
Jeśli chodzi o to, jak zapamiętałem 16 października 1978 r., powiem o jeszcze jednej rzeczy. Otóż, w moim domu rozdzwoniły się wtedy telefony od przyjaciół z Londynu, którzy z zaciekawieniem pytali mnie, kim jest ten Polak - Wojtyła. A potem, w nocy z 16 na 17 października, zorganizowali w polskim kościele Mszę św. Młodzież była na niej w strojach narodowych, a brytyjska telewizja transmitowała tę uroczystość. Później Anglicy - niekatolicy - składali Polakom gratulacje!

(Wysłuchała: Milena Kindziuk)

Byłam wtedy zakonnicą

Prof. Anna Świderkówna, autorka popularnych książek o Biblii:
W październiku 1978 r. przebywałam w postulacie zakonnym opactwa Sióstr Benedyktynek w Żarnowcu. Myślałam, że moim powołaniem jest zostać benedyktynką, jednak moje władze zakonne później zadecydowały inaczej. Bóg po prostu formował mnie do tej pracy, którą wykonuję dzisiaj. Niemniej podczas konklawe, na którym wybrano kard. Wojtyłę na papieża, byłam jeszcze postulantką.
W klasztorze wiedziałyśmy, oczywiście, że trwa konklawe. 16 października wieczorem jadłyśmy w klasztornym refektarzu kolację. W tym samym czasie w kościele odbywało się nabożeństwo różańcowe. Jeden z księży przewodniczył temu nabożeństwu, a drugi kapłan na plebanii słuchał radia. Tam usłyszał tę niesamowitą wiadomość z Watykanu. Natychmiast przyszedł do kościoła i ogłosił ją wiernym. Jedna z naszych sióstr, która siedziała wtedy na chórze (była organistką), natychmiast przybiegła do nas z informacją, że Polak został papieżem.
To było tak nieprawdopodobne, że w ogóle nie chciałyśmy w to wierzyć. Jednak chwilę później, za plecami matki ksieni otworzyły się dwa lufciki w wielkich gotyckich oknach i ukazały się głowy sióstr, które w gospodarstwie doiły właśnie krowy. Miały ze sobą przenośny, malutki odbiornik radiowy. I podekscytowane powtórzyły wiadomość przyniesioną przez siostrę organistkę. Zrobił się wielki harmider. Postanowiłyśmy, za zgodą matki ksieni, obejrzeć Dziennik telewizyjny. A po nim w kaplicy odśpiewałyśmy Te Deum. Pamiętam, że wieczorem, przed snem, pomyślałam sobie: Jakie ciężkie okaże się to zapewne dla naszego Papieża, że już nie będzie mógł mieszkać na stałe w Polsce.
Wtedy nie myślałam, że w Polsce nastąpią jakieś gwałtowne zmiany. Pamiętam zresztą, jak pod koniec 1989 r. rozmawiałam z jednym z wybitnych naszych biskupów, który powiedział mi, że miał za słabą wiarę jak na biskupa. Bo wprawdzie był przekonany, że Związek Radziecki kiedyś się rozpadnie, ale nie myślał, iż stanie się to za jego życia.

(Wysłuchał: Piotr Chmieliński)

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Papież o minach przeciwpiechotnych: to broń podłych tchórzy, nie ma prawa istnieć

[ TEMATY ]

papież

isafmedia / photo on flickr

Miny przeciwpiechotne to broń podłych tchórzy, broń nieludzka i nieodpowiedzialna. Wyrządzone przez nie szkody przypominają nam, że sięganie po broń, a w szczególności po miny jest porażką wszystkich – słowa te czytamy w papieskim przesłaniu na konferencję przeglądową w sprawie konwencji o minach przeciwpiechotnych, która odbyła się w Mozambiku. Odczytał je watykański sekretarz stanu kard. Pietro Parolin.

Papież przypomina, że miny przeciwpiechotne wciąż warunkują życie wielu rodzin, społeczności i całych krajów. Sprawiają, że żyją w ciągłym lęku, nawet jeśli konflikt już się zakończył. Ma to wpływ na codzienne życie i utrudnia budowanie pokoju. Ojciec Święty apeluje do wszystkich odpowiedzialnych, aby raz na zawsze rozwiązać problem min przeciwpiechotnych. Eliminacja tej broni powinna być wzorem dla innych procesów rozbrojenia, zwłaszcza w odniesieniu do broni atomowej i innych rodzaju uzbrojenia, które w ogóle nie powinno istnieć – uważa Papież.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Fascynacja Słowem Bożym

2024-04-25 17:41

Paweł Wysoki

Laureaci ze swoimi katechetami. Od lewej: ks. Grzegorz Różyło, Łucja Bogdańska, Izabela Olech-Bąk, Karina Prokop i Paweł Wawer

Laureaci ze swoimi katechetami. Od lewej: ks. Grzegorz Różyło, Łucja Bogdańska, Izabela Olech-Bąk, Karina Prokop i Paweł Wawer

Łucja Bogdańska z „Biskupiaka” wygrała etap diecezjalny 28. edycji Ogólnopolskiego Konkursu Wiedzy Biblijnej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję