Przystępując w roku 2004 do Unii Europejskiej, zrezygnowaliśmy z części własnej suwerenności, aby już nie decydować o swym losie, ale tylko „współdecydować”. Na pociechę zwolennicy UE wmawiali eurosceptykom, że w niektórych dziedzinach prawa zachowamy jednak suwerenność, np. w zakresie ustawodawstwa chroniącego życie ludzkie od poczęcia. Wprawdzie nasze przepisy mogłyby chronić życie ludzkie lepiej (gdyby wpisano do konstytucji, że ochrona ludzkiego życia trwa od momentu jego poczęcia), ale na tle barbarzyńskiego ustawodawstwa UE mamy powód jeśli nie do dumy, to do zadowolenia. Jednak najnowsze, skandaliczne orzeczenie tzw. Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu stwarza bardzo niebezpieczny precedens: trybunał ten stwierdził, że polskie ustawodawstwo chroniące życie zasługuje na karę - i ukarał Polskę (sprawa Alicji Tysiąc) 25 tysiącami euro grzywny. Oznacza to, że Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu unieważnił tym precedensowym wyrokiem polskie, rzekomo suwerenne, ustawodawstwo chroniące życie, i odtąd każda kobieta niezadowolona z polskich przepisów będzie je skarżyć do Strasburga i wygrywać proces! Zauważmy przy okazji, że wyrok Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu obciąża polski skarb państwa, czyli wszystkich podatników - także ludzi wierzących i przeciwników zabijania niewinnych, poczętych dzieci...
Tymczasem w Berlinie została podpisana tzw. deklaracja berlińska, stanowiąca - jak się wydaje - etap pośredni w przygotowaniach do likwidacji resztek polskiej suwerenności.
Niemcy nawet nie ukrywają, że będą dążyć do przeforsowania konstytucji europejskiej, zmieniającej dotychczasowy status UE jako związku państw - w państwo związkowe. W tym świetle deklaracja berlińska staje się pretekstem dla propagandowych kampanii i presji, jakie mogą być wywierane - i zapewne będą - na opornych względem „odnawianego wspólnego fundamentu UE”. Ten „odnowiony wspólny fundament europejski” w swym zwiastunie, jakim jest deklaracja berlińska, ani słowem nie wspomina o potrzebie ochrony życia ludzkiego od poczęcia.
Trudno więc zrozumieć, z jakich względów rząd polski podpisał deklarację berlińską - tym bardziej że ani na jotę nie zmieniło się stanowisko niemieckiego rządu w sprawie roszczeń Powiernictwa Pruskiego, gazociągu pod Bałtykiem, a zaangażowanie UE w odblokowanie eksportu polskiego mięsa do Rosji kompromituje o tyleż niemieckie przewodnictwo w UE, co samą wolę polityczną „Brukseli” (czytaj: Berlina).
Nie było żadnych powodów, by zobowiązywać się deklaracją berlińską do „odnawiania fundamentu europejskiego”, którego praktykę tworzy m.in. skandaliczne, barbarzyńskie orzecznictwo Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, unieważniające m.in. resztki narodowej suwerenności. Jest natomiast wiele powodów, by kwestionować sam ten „fundament”. Bezwarunkowe poparcie dla deklaracji berlińskiej rodzi obawy, że rząd polski posunął się tym razem o jeden krok za daleko w „zasysającej” polityce Berlina.
Pomóż w rozwoju naszego portalu