Reklama

Życie po życiu

Nie znają swoich dawców. Nie wiedzą, kim są ludzie, którzy ofiarowali im swoje narządy wewnętrzne. Ale o nich myślą, za nich się modlą. Jakaś część zmarłego dawcy nadal żyje, a ludzie po przeszczepie narodzili się na nowo

Niedziela Ogólnopolska 47/2007, str. 32-33

Dzięki przeszczepionej wątrobie rodzina Kożuchowskich odzyskała matkę. W ich domu ponownie zagościło szczęście. Takich rodzin są już w Polsce tysiące
Artur Stelmasiak

Dzięki przeszczepionej wątrobie rodzina Kożuchowskich odzyskała matkę. W ich domu ponownie zagościło szczęście. Takich rodzin są już w Polsce tysiące<br>Artur Stelmasiak

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

„Należy zaszczepić w sercach ludzi, zwłaszcza młodych, szczere i głębokie przekonanie, że świat potrzebuje braterskiej miłości, której wyrazem może być decyzja o darowaniu narządów”
- Jan Paweł II, przemówienie do uczestników Światowego Kongresu Towarzystwa Transplantologicznego, Rzym 2000 r.

W Polsce na przeszczep nerki, wątroby lub serca czeka prawie 1600 osób. Kolejka jest bardzo długa. Pewnie wielu z nich nie doczeka się przeszczepu, czyli swoich drugich narodzin, szansy na dalsze życie.
Sytuacja w polskiej transplantologii załamała się dramatycznie na początku tego roku. Tej wyjątkowej metodzie leczenia zaszkodziła afera w warszawskim Szpitalu MSWiA. Dramatycznie spadła liczba pobieranych narządów. - Winę za to ponoszą przede wszystkim media. Doniesienia medialne oparte na nieprecyzyjnych lub błędnych informacjach mają negatywny wpływ na społeczny odbiór transplantacji jako metody leczenia - podkreśla prof. Wojciech Rowiński, krajowy konsultant ds. transplantologii klinicznej. W mediach pojawiło się wiele sensacji, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Efekt tego jest taki, że do listopada br. przeszczepiono 748 narządów, a do końca roku przewiduje się przeszczepienie jeszcze ok. 200, w sumie - ok. 950. Dla porównania - w roku 2006 liczba przeszczepów była znacznie wyższa i wyniosła 1258 narządów. Czyli liczba transplantacji spadła o jedną trzecią. - Popsuć coś jest bardzo łatwo. O wiele trudniej jest to naprawić. Dlatego też trzeba jeszcze wiele wysiłku, aby ten zły trend odwrócić - wyjaśnia Krzysztof Pijarowski ze Stowarzyszenia „Życie po przeszczepie”.

Astronom z cudzą wątrobą

Reklama

Magdalena Sroczyńska-Kożuchowska jest oddaną matką dwóch dorosłych synów. Kiedyś bardzo kochała swoją pracę. Jako doktor astronomii pracowała naukowo w Polskiej Akademii Nauk. Jej życie układało się pomyślnie. Do pewnego momentu. W połowie lat 80. zaczęła mieć problemy ze zdrowiem.
- Coś mnie zaczynało boleć. Jednak nie należałam do ludzi, którzy często chodzą do lekarza. Brałam środki przeciwbólowe i żyłam dalej - opowiada. Jednak jej stan cały czas się pogarszał.
O swojej chorobie dowiedziała się dopiero w 1994 r. po specjalistycznych badaniach. To był dla niej szok. - Dowiedziałam się, że mam pierwotną żółciową marskość wątroby i że moja wątroba po prostu „parcieje”! - mówi pani Magdalena.
Prawdziwy dramat zaczął się w 1996 r. Stwardniała wątroba zaczęła blokować przepływ krwi. - Ta krew musiała sobie znaleźć jakieś ujście. Dostała się do żołądka i zaczęłam nią wymiotować - wspomina p. Kożuchowska. Wówczas rozpoczęła się jej powolna agonia.
- Widziałem, jak życie z mamy wycieka - mówi jej syn Łukasz Kożuchowski. - Widzieliśmy, że staje się coraz słabsza. Bałem się, że odejdzie - dodaje Marcin, młodszy syn.
Słowo „przeszczep” po raz pierwszy padło w 1998 r. - Od razu się zgodziłam. Bezgranicznie ufałam mojemu lekarzowi. Przeszczep oznaczał dla mnie być albo nie być - mówi p. Kożuchowska.
Chłopcy bali się operacji. - Pamiętam, jak odwiedziliśmy mamę tuż po przeszczepie. Miała do swojego ciała podłączone mnóstwo rurek: dreny, kroplówki. Wydawało mi się, że jej życie jest podtrzymywane przez aparaturę. Bardzo się bałem o nią - wspomina Marcin. Mówi, że czuł się wówczas bardzo bezradny. - Nic nie mogłem zrobić. Siedziałem w swoim pokoju i bardzo się modliłem - wyznaje.
Operacja się udała. Okazało się, że pani Magdalena była osiemnastą osobą w Polsce i z przeszczepioną wątrobą. Rodzina Kożuchowskich odzyskała matkę.
Już prawie od dziesięciu lat mama Łukasza i Marcina co roku obchodzi urodziny na pamiątkę przeszczepu. Uważa, że tego dnia urodziła się ponownie. - Myślę, że hasło: „Nie zabieraj swych organów do nieba, tam wiedzą, że one potrzebne są tylko tutaj” doskonale wpisuje się w istotę miłości chrześcijańskiej. Ja nie zabiorę swych organów. Podpisałem oświadczenie woli. To jest największy dar, jaki człowiek może dać drugiemu - uważa Marcin.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Narządy nie rosną na drzewie

Takich dramatycznych opowieści z dobrym zakończeniem są tysiące. W całej historii polskiej transplantologii udało się bowiem przeprowadzić prawie 16 tys. przeszczepów. Można powiedzieć, że w ten sposób lekarze, dawcy i ich rodziny ocalili średniej wielkości miasto powiatowe w Polsce.
Jednak nie wszystko zależy od samych lekarzy. Przeszczepianie narządów jest bardzo wrażliwym w odbiorze społecznym sposobem leczenia. Tym różni się od innych metod, że potrzebny jest narząd, którego nie można kupić ani wyprodukować. Organy muszą pochodzić z organizmu innego człowieka. O ile dawcą nerki lub fragmentu wątroby może być - poza zmarłym - osoba bliska biorcy: rodzina, wieloletni przyjaciel, to w przypadku płuc, serca, wątroby, trzustki muszą one pochodzić z organizmu zmarłego człowieka.
Paradoksem jest, że podczas gdy większość ludzi w razie choroby akceptuje przyjęcie przeszczepu, to znacznie mniej osób świadomie wyraża zgodę na wykorzystywanie swoich narządów w przypadku śmierci. Podobna sytuacja jest, gdy umrze ktoś bliski. - Przecież nerki, wątroby i serca nie rosną na drzewie - przekonują pomysłodawcy kolejnej kampanii społecznej. - Transplantacja nie jest możliwa bez dawców.
Do pobrania narządów od zmarłej osoby jest wymagana zgoda rodziny. Nie wynika to z polskiego prawa, ale z lekarskiej etyki i ludzkiej uczciwości. - To bardzo trudne, kiedy lekarz musi poinformować bliskich o śmierci, a w chwilę później zapytać, czy wyrażają zgodę na pobranie organów - mówi prof. Rowiński. Dlatego całe środowisko związane z transplantologią propaguje tzw. oświadczenia woli, które można nosić razem z dokumentami. Deklarujemy w nich wolę, aby nasze organy po śmierci służyły do transplantacji. Oświadczenia te nie mają żadnej mocy prawnej, ale bywają kluczowe, gdy lekarz prosi rodzinę o zgodę na pobranie narządów. - Ważne jest także, abyśmy o naszej decyzji powiadomili jeszcze za życia naszych bliskich, rozmawiali z nimi o tym. Wówczas jest większe prawdopodobieństwo, że po śmierci uszanują naszą wolę - mówi Urszula Jaworska, która jest twórczynią największego w Polsce banku szpiku kostnego.

Transplantacja = miłość chrześcijańska

Niestety, wiele rodzin w przypadku nagłej śmierci bliskiej osoby nie zezwala na pobranie narządów. W ich mniemaniu jest to „okaleczenie”. Często pojawiają się nawet zabobonne przesądy, że ich bliski nie zostanie zbawiony, jeżeli do nieba trafi niekompletny. Nauka Kościoła zapewnia, że w niebie już nie będzie nam potrzebna nerka czy wątroba, a nawet serce.
Pytania tej natury można byłoby porównać do pytań, jakie zadaje dziecko w przygotowywanym spocie edukacyjnym. W materiale filmowym dla przedszkolaków pokazane jest dziecko, którego mama została poddana transplantacji serca. Kilkuletnie dziecko zastanawia się, czy jego mama z nowym sercem będzie go wciąż kochać tak samo?
Podobnie jest z wiarą Kościoła. Miłość Boga nie zależy od naszych narządów. A nawet wręcz przeciwnie, oddanie komuś części naszego ciała doskonale wpisuje się w istotę miłości chrześcijańskiej. - Naszym wiernym trzeba pokazać, jak Chrystus podszedł do tego problemu. Przecież On przelał swoją krew oraz oddał ciało, oddał swoje życie, aby dać nam życie wieczne - stwierdza ks. Piotr Sadkiewicz z Leśnej k. Żywca, Proboszcz Roku 2005, który przekonał prawie połowę swoich parafian do wyrażenia zgody na pobranie organów w razie śmierci. - Dlatego też idea transplantacji wpisuje się w podstawowy sens chrześcijaństwa - podkreśla.
Każde przetoczenie krwi do żył drugiego człowieka czy przeszczep wewnętrznego organu ciała będą „znakiem nadprzyrodzonego krwiobiegu miłości ożywiającej Kościół Jezusa Chrystusa” - czytamy w liście Konferencji Episkopatu Polski z września br. Biskupi zachęcają wiernych, aby deklarowali wolę przekazania po śmierci swoich narządów do przeszczepienia, a rodziny osób tragicznie zmarłych, by w swoim bólu i smutku nie zapominały, że organy wewnętrzne pobrane od ich bliskich mogą komuś uratować życie. Taka decyzja może sprawić, że ktoś inny będzie cieszył się życiem.
Bowiem „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” - przypominają biskupi.

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Francja: znikną nazwy szkolnych wakacji odwołujące się do świąt chrześcijańskich?

2025-10-02 13:17

[ TEMATY ]

Francja

nazwy szkolnych wakacji

święta chrześcijańskie

Adobe Stock

Krajowa Rada Edukacji we Francji przyjęła propozycję jednego z lewicowych związków zawodowych, by zmienić tradycyjne nazwy okresów wakacyjnych w szkołach i na wyższych uczelniach, odwołujące się do świąt chrześcijańskich i zastąpić je określeniami świeckimi. Gdyby tak się stało, ze słownika zniknęłyby takie określenia jak: „wakacje wielkanocne” (vacances de Pâques), „wakacje bożonarodzeniowe” (vacances de Noël) czy „wakacje Wszystkich Świętych” (vacances de la Toussaint).

Z tą inicjatywą wystąpił związek zawodowy FSU-SNUipp. Jego zdaniem dotychczasowe nazwy nie są już odpowiednie dla dzisiejszej edukacji narodowej. Na posiedzeniu Krajowej Rady Edukacji 1 października wniosek został przyjęty 44 głosami „za”, przy 7 głosach „przeciw”.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Oświęcim: zakonnicy spotkali się z biskupem bielsko-żywieckim

2025-10-02 17:46

[ TEMATY ]

Oświęcim

zakonnicy

biskup Roman Pindel

wikipedia.org

Spotkanie przełożonych męskich wspólnot zakonnych z terenu diecezji bielsko-żywieckiej z bp. Romanem Pindlem odbyło się 2 października br. w sanktuarium salezjańskim Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Oświęcimiu. Spotkania zakonników z pasterzem diecezji to wieloletnia tradycja, którą przerwała kilka lat temu pandemia koronawirusa. W sanktuarium salezjańskim zgromadziło się 14 przełożonych spośród ponad dwudziestu istniejących w diecezji wspólnot.

Wszystko rozpoczęło się nabożeństwem ku czci Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Salezjanie przybliżyli historię sanktuarium i związany z nim szczególny kult maryjny. Następnie uczestnicy mieli okazję do wymiany doświadczeń duszpasterskich oraz przedstawienia charyzmatów poszczególnych zgromadzeń. Przełożeni dzielili się swoimi troskami, omawiali najbliższe plany oraz kwestie związane z życiem wspólnot i parafii.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję