Reklama

Kowalski w kryzysie

Niedziela Ogólnopolska 27/2009, str. 32-33

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Urszula Buglewicz: - „Kryzys” to słowo, które często pojawia się w naszych rozmowach i często staje się niejasnym wytłumaczeniem wielu spraw. Czym zatem jest kryzys, którego wszyscy się boją, skąd się wziął i jakie są jego przejawy?

Prof. Zyta Gilowska: - Kryzys gospodarczy jest dość ogólnym określeniem poważnej choroby gospodarki. Podobnie ogólnym określeniem w medycynie jest np. zapalenie płuc. Wiadomo, że na zapalenie płuc inaczej chorują niemowlęta, inaczej ludzie starsi, wiele też zależy od rodzaju drobnoustrojów powodujących zapalenie. W gospodarce światowej każdy kryzys, jak w organizmie każda większa infekcja, może przenieść się na kolejne regiony i państwa. Obecny kryzys wybuchł w USA i stamtąd rozprzestrzenił się przez światowy system bankowy na poszczególne segmenty globalnych rynków finansowych. Z kolei z finansów kryzys przetoczył się do realnej gospodarki, do fabryk, sklepów i gospodarstw domowych. Pierwotna przyczyna obecnego kryzysu jest w zasadzie ustalona - był to nadmiar pieniądza kredytowego wyemitowanego przez instytucje finansowe (nie tylko banki) w nadziei, że ceny nieruchomości będą rosły i rosły.... Niby - naiwność, ale żądza zysków opakowała tę naiwność w rozmaite tzw. instrumenty finansowe, które na oko wyglądały solidnie i opłacalnie.

Reklama

- Jaki związek z kryzysem ma rynek nieruchomości? Czy w sytuacji niestabilnych walut i upadających banków warto inwestować w nieruchomości?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

- Obecny kryzys zaczął się na rynkach nieruchomości, głównie w USA. Już w połowie lat 70. ubiegłego stulecia amerykańscy politycy postanowili forsować programy łatwego dostępu obywateli do własnego domu. Po latach okazało się, zgodnie z przysłowiem: „Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”, że owe programy rozzuchwaliły i kredytobiorców, i kredytodawców. Pierwsi często nie mieli żadnych zasobów własnych, a nierzadko także i źródła utrzymania, natomiast drudzy niespecjalnie dokładnie sprawdzali tzw. zdolność kredytową. Powstało olbrzymie kasyno, w którym regularny dopływ gotówki zasilał deweloperów, ceny były coraz wyższe, zaś nadzieja na zyski przyciągała coraz to nowych graczy. Interes się kręcił przez wiele lat. I w pewnym momencie, na wiosnę 2008 r., po raz pierwszy ktoś głośno powiedział: „sprawdzam”. Potem ruszyła lawina. W kilka miesięcy wyszło na jaw, że cały system jest sztucznie podtrzymywany poprzez gwarancje rządowe i specjalistyczne instrumenty bankowe, natomiast w środku powstała wielka piramida finansowa. Najpierw przypuszczano, że problem dotyczy tylko ok. 2 bln z 12 bln dolarów amerykańskich kredytów hipotecznych. Potem okazało się, że pod te kredyty wytworzono i sprzedano na całym świecie rozmaite papiery bankowe na łączną kwotę nieznaną nikomu, ale na pewno przewyższającą owe 12 bln dolarów, z których zresztą zdecydowana większość jest regularnie i bez przeszkód spłacana. Niestety, światowy system finansowy się rozregulował, nie tylko prywatne instytucje, ale także finanse publiczne wielu państw. Teraz wszyscy liczą straty, a w gospodarce ostro tąpnęło zaufanie i zaczął się kryzys.

- Może w sytuacji upadających banków odkładanie do przysłowiowej skarpety jest pewniejszym sposobem na zachowanie oszczędności?

- Ba! Człowiek współczesny nie trzyma gotówki w skarpecie, to pewne. Jeżeli dysponujemy większymi środkami finansowymi, to wiemy, że należy się zabezpieczać różnorodnością alokacji. Fachowo to się nazywa dywersyfikacją portfela. Wtedy można trochę odłożyć w postaci lokaty bankowej, trochę zainwestować w obligacje lub akcje, kupić biżuterię itd. Ale większość ludzi nie ma dużych oszczędności, a kupując nieruchomość nie tyle inwestuje, ile zapewnia sobie dach nad głową. Polska jest dość ubogim krajem z wielkim deficytem mieszkań. Błędem jest traktowanie takich zakupów jako swego rodzaju zabezpieczenia rozmaitych transakcji. Przecież w naszym klimacie nie da się żyć w namiocie.

- Kto na kryzysie traci, a dla kogo jest to sytuacja korzystna?

Reklama

- Na kryzysie gospodarczym nie zyskuje nikt, tak jak nikt nie jest zdrowszy po przebytym zapaleniu płuc. Zresztą kryzys jest zaraźliwy i nikt nie może z góry założyć, że jest odporny. Kryzys gospodarczy silniej atakuje rozwinięte gospodarki, z wyrafinowanymi usługami bankowymi, wysokim udziałem eksportu w PKB, dużymi segmentami kredytów hipotecznych. Polska gospodarka jako mniej zaawansowana technicznie, a przy tym duża i zróżnicowana wewnętrznie jest dość odporna na zjawiska kryzysowe. Przynajmniej na razie stawiamy opór. Ale kryzys nas nie ominie, to pewne. Już jest obecny w finansach państwa, ponieważ gospodarka rozwija się znacznie wolniej niż dotychczas. W efekcie maleją wpływy podatkowe, rośnie szara strefa, znowu nawarstwiają się tzw. zatory płatnicze, które były prawdziwą zmorą na początku obecnej dekady, kiedy firmy nie regulowały na czas swoich zobowiązań, ponieważ ich kontrahenci też tego nie robili. Część zjawisk jest nowa, np. utrudniony dostęp do kredytów, a część wraca po kilku latach względnego spokoju, zwłaszcza bezrobocie.

- Dane statystyczne w odniesieniu do naszego kraju mówią o dodatnim wzroście PKB, zatem Kowalskiemu powinno żyć się lepiej i dostatniej. Czy rzeczywiście tak jest?

Reklama

- Niezupełnie. Statystyczny wzrost PKB w I kwartale był tak niski, że mieścił się w granicach błędu pomiaru. Spadek tempa z prawie 3 punktów procentowych w IV kwartale ub.r. do niespełna 1 punktu procentowego jest jednak poważny i w najlepszym razie oznacza tendencję stagnacyjną. Ale żaden dynamiczny układ - a takim jest gospodarka - nie może trwać w bezruchu. Albo spadek się pogłębi, albo odbuduje się wzrost. Na razie mamy spadek, chociaż polską gospodarkę broni dość wysoki popyt konsumpcyjny, niski udział eksportu w PKB, osłabienie naszej waluty oraz indywidualna przedsiębiorczość. Ważne są wieloletnie doświadczenia kryzysowe milionów Polaków, którzy w poprzednim systemie właściwie bez przerwy musieli żyć w warunkach kryzysowych i wykształcili w sobie wiele pożytecznych zdolności adaptacyjnych. Gorzej sprawy się mają z młodymi obywatelami naszego kraju, dla których obecny kryzys może być traumatycznym doświadczeniem, zwłaszcza gdy mieli dobrą pracę i zaciągnęli duże kredyty hipoteczne na zakup mieszkań lub domów. Paradoksalnie, kryzys może korzystnie zmodyfikować relacje międzypokoleniowe, ponieważ obecni dziadkowie dysponują pokaźnymi sprawnościami antykryzysowymi - na ogół są oszczędniejsi, silniejsi psychicznie i potrafią wiele rzeczy zrobić własnoręcznie.

- Niektóre regiony w Polsce zanotowały zwiększenie zatrudnienia i obniżenie bezrobocia, np. Lubelszczyzna, inne odwrotnie, np. Śląsk. Jakie są tego przyczyny?

- To pozory. Tam, gdzie uprzednio nie notowano silniejszych wzrostów, teraz nie ma radykalnych spadków. Lubelszczyzna to rolnictwo indywidualne, które ma olbrzymie zdolności dostosowawcze, może np. przetrzymywać znaczne zasoby siły roboczej w postaci tzw. ukrytego bezrobocia. Ponadto na wiosnę zawsze występuje wzrost zatrudnienia sezonowego, zwłaszcza w budownictwie. Generalnie jednak liczba nowych miejsc pracy spada. W I kwartale br. notowaliśmy spadek liczby miejsc pracy w tempie prawie 100 tys. miesięcznie. Różnice międzyregionalne są znaczne, ale statystycznie obserwowalne są zwłaszcza przypadki zwolnień grupowych i bankructw przedsiębiorstw. To kieruje uwagę na regiony silnie uprzemysłowione.

- Jak na obecną sytuację wpływa system monetarny? Czy mocny złoty nam się opłaca?

Reklama

- Obecnie własna waluta bardzo nam się opłaca, szczególnie gdy nieco słabnie. To jest jeden z paradoksów trwającego kryzysu. Wprawdzie wiadomo, że na dłuższą metę opłaca się mieć silną walutę, bo to oznacza nie tylko korzystne kursy względem innych walut, ale także stabilność i przewidywalność tych kursów, ale jak się takiej waluty nie ma, to dobrze jest dysponować własnymi narzędziami polityki monetarnej. W naszej sytuacji, tj. przy płynnym rynkowym kursie, polski złoty się osłabił, pozwalając na utrzymywanie opłacalności eksportu wielu towarów i usług. Wprawdzie w ujęciu ilościowym nie sprzedajemy za granicę więcej, tylko na ogół mniej, ale w przeliczeniu na polskie złote wolumen eksportu jakoś się trzyma. Na dłuższą metę nie jest to żadne rozwiązanie, ale innego na razie nie mamy. Po prostu korzystamy z faktu elastycznego dostosowywania się kursów naszej waluty do realiów rynkowych.

- Czy dołączenie Polski do strefy euro będzie dla nas korzystne? Dlaczego?

- Oczywiście. Euro jako wspólna waluta państw członkowskich Unii Europejskiej zawsze będzie silniejsza niż nasz złoty, i w zasadzie powinna też być bardziej stabilna. Po wejściu do strefy euro zniknie poważne źródło niepewności w naszych relacjach gospodarczych z rynkiem europejskim i rynkami światowymi. Ale obecnie nie możemy wejść do strefy euro, ponieważ nasza gospodarka nie jest jeszcze wystarczająco mocna. Mamy wprawdzie duże aspiracje i naprawdę spory potencjał rozwojowy, ale obiektywne parametry makroekonomiczne nie są jeszcze stabilne. Chodzi głównie o rozmiary długu publicznego, poziom deficytu w finansach publicznych, długookresowe stopy procentowe i wskaźniki inflacji, czyli stabilność cen. Gdybyśmy teraz wchodzili do strefy euro, zrobilibyśmy sobie krzywdę, podobnie jak bokser wagi lekkiej startujący w turnieju wagi ciężkiej. Państwa członkowskie strefy euro są po prostu od nas dużo bogatsze i zasobniejsze. My rozwijamy się szybciej, ale i tak jesteśmy jeszcze daleko w tyle.

- Jak na codzienne życie Kowalskich przekłada się znacznie wyższy od zapowiadanego deficyt finansów publicznych i pesymistyczne prognozy Komisji Europejskiej?

Reklama

- Może przekładać się dość radykalnie, niebawem dowiemy się, co rząd postanowił zdziałać z tegorocznym budżetem, który jest wprawdzie nierealny, ale już prawie pół roku wykonywany niejako w ciemno. Na oficjalny deficyt (18,2 mld zł) rząd nałożył dodatkowy, nieformalny limit (17,3 mld zł), co i tak nie wystarczy, bo faktyczny niedobór będzie większy niż owe łączne 35,5 mld zł. Część wydatków bez pokrycia w dochodach można po cichu wyekspediować poza budżet (na jeden rok, a więc to nic nie da), można podwyższać dochody (ale podatków dochodowych i składek na ZUS w trakcie roku podnosić nie wolno), można jeszcze ciąć wydatki (co najtrudniejsze) i wreszcie można pogodzić się z faktem, że deficyt wzrósł, a następnie czekać na tzw. odbicie się od dna, co na pewno kiedyś nastąpi, bo po spadkach są wzrosty. Prędzej czy później, ale tak będzie. Co wybierze rząd, jeszcze nie wiemy.

- Jakie działania antykryzysowe już podjął rząd?

- Ponad rok temu rząd przyjął taktykę na przeczekanie i konsekwentnie tego się trzyma. Przecież kryzys stał się nieuchronny od bankructwa wielkiego banku inwestycyjnego Bear Stearns w marcu 2008 r. Wtedy było oczywiste, że nastąpi odwrót - najpierw od kredytów hipotecznych, następnie od licznych instrumentów pochodnych, że pojawią się żądania „pakietów ratunkowych”, że rozkołyszą się giełdy i rynki walutowe. Do następnego tąpnięcia we wrześniu 2008 r. (Lehman Brothers), w apogeum kampanii prezydenckiej w USA, był czas, żeby coś postanowić. Ten czas rządy przespały, natomiast instytucje finansowe przeciwnie, wykorzystały ten czas do maksimum. Potem wypiętrzyła się fala rozmaitych akcji ratunkowych, która pod koniec listopada 2008 r. opiewała łącznie na prawie 10 bln dolarów (wg szacunków Banku Anglii) i chyba dopiero wtedy nasz rząd zorientował się w powadze sytuacji (co zdają się potwierdzać niedawne słowa ministra finansów, który w Sejmie oznajmił, że „kryzys trwa już osiem miesięcy”). Ale wybory do Parlamentu Europejskiego otrzymały priorytet polityczny i rządzący przez następne sześć miesięcy grali na zwłokę. Teraz czekamy na nowelizację ustawy budżetowej.

- Co trzeba było zrobić, by zminimalizować skutki kryzysu dla naszej gospodarki? Co jeszcze można zrobić?

Reklama

- Być może na obecnym etapie już niewiele da się zrobić. Wprawdzie przysłowie powiada, że lepiej późno niż wcale, ale szybka reakcja jest ważna także w polityce gospodarczej. Jeszcze pół roku temu przedkładałam pomysł obniżenia podstawowej stawki podatku VAT, bo jest ona w Polsce bardzo wysoka i jako element cen ogranicza popyt konsumpcyjny. Z tego co wiem, podobny ruch w Wielkiej Brytanii przyniósł dobre skutki. Ale…. Po pierwsze - wszyscy się na mnie rzucili, że zgłaszam nierealne propozycje, więc chyba nie ma tzw. klimatu, by w praktyce sprawdzić działanie powszechnie znanej krzywej Laffera. Po drugie - doktrynerskie podejście do deficytu budżetowego nie sprzyja żadnym odważnym posunięciom. Po trzecie - Prezydent RP podniósł tę kwestię w swoim sejmowym orędziu i natychmiast napotkał ostry opór. Wiadomo więc, że rządzący, a także liczni analitycy bankowi (ta grupa zawodowa dominuje wśród medialnych ekspertów) nie chcą obniżać podatków, tylko przeciwnie. Kombinują nad argumentami za podwyżką podatków. Na to nie da się nic poradzić. Takich mamy rządzących, jakich sobie wybraliśmy.

- Odnosząc się do ogólnoświatowego kryzysu, Papież Benedykt XVI przestrzegł przed rozpaczą, ponieważ chodzi tylko „o pieniądze”. Jak Pani rozumie te słowa?

- Dosłownie. Na świecie wiele osób straciło na tym kryzysie naprawdę duże pieniądze. Jeszcze inni, także w Polsce, stracili część swoich oszczędności (ulokowanych bezpośrednio w akcjach lub w funduszach inwestycyjnych) lub nadzieję na własne mieszkanie. Ludzie tracą pracę, maleją szanse na podwyżki. To wszystko sprzyja nastrojom rozczarowania, co trzeba rozumieć i przeczekać. Ale lepiej nie dopuszczać do gniewu i złości, bo są to emocje dla człowieka niebezpieczne. Prowadzą do rozpaczy, która jest najgorsza. Rozpacz jest przecież swego rodzaju wotum nieufności wobec Bożej Opatrzności.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Niedziela Ogólnopolska 28/2005

[ TEMATY ]

święta

pl.wikipedia.org

Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę - czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii. Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia. Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu. Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło. Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości. Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością. Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV: przed Bogiem zdamy sprawę z troski o bliźnich i świat stworzony

2025-10-01 17:47

[ TEMATY ]

Leon XIV

Monika Książek

„Bóg zapyta nas, czy pielęgnowaliśmy i dbaliśmy o świat, który stworzył (por. Rdz 2, 15), dla dobra wszystkich i przyszłych pokoleń, oraz czy troszczyliśmy się o naszych braci i siostry” - stwierdził Ojciec Święty podczas konferencji zorganizowanej w 10. rocznicę publikacji encykliki Laudato si’ w Centrum Mariapoli w Castel Gandolfo.

Zanim przejdę do kilku przygotowanych uwag, chciałbym podziękować dwojgu przedmówcom, [Arnoldowi Schwarzeneggerowi i Marinie Silva - brazylijska minister środowiska i zmian klimatycznych - przyp. KAI], ale chciałbym dodać, że jeśli rzeczywiście jest wśród nas dziś po południu bohater akcji, to są to wszyscy, którzy wspólnie pracują, aby coś zmienić.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję