Reklama

Bochen chleba i bukiet róż

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Sanatorium Wolpa na Białorusi. Niedziela, dzień bez zabiegów. Słońce w zenicie. Wokół cisza. Nad uzdrowiskiem, zlokalizowanym w głębokim lesie, przeleciało stado ptaków. Nie zdążyliśmy rozpoznać, jakie to fruwające stworzenia złożyły nam krótką wizytę. Uwaga polskich kuracjuszy skierowana została na duży krążownik szos, z którego wysypało się dziewięć osób. Przedstawiciele trzech pokoleń Białorusinów przejechało aż 200 km, by odwiedzić Marię Zawodniak, od kilkudziesięciu lat przyjaciółkę babci Niny Gryszanowej. Powitanie, pocałunki i na stole Marii oraz jej warszawskiej przyjaciółki dr Haliny Krauss poza szaszłykami i sztamowymi różami ląduje duży bochen chleba, drożdżowe ciasto domowej roboty oraz bogaty w różne witaminy napój brzozowy. Tak każe zwyczaj. Maria ma oczy pełne łez, ale uśmiecha się radośnie. Nina to jedyna osoba, która od przedwojennych lat pozostała w małej wsi pod Drohiczynem Poleskim, gdzie do 15. roku życia mieszkała również moja bohaterka - Maria. To jest prawdziwa przyjaźń, która przetrwała wszelkie zakręty dziejowe. Obie panie spotykają się rzadko, na obu ciążą już sędziwe lata, ale chętnie wracają do wspomnień.

Życie można wygrać

Odwiedziłam Marię w uroczym polskim kurorcie, w Szczawnie-Zdroju. Osiadła tu już na stałe, otoczona miłością córki Halinki i dużym gronem przyjaciół. Niestety, jej jedyny wnuk zginął w wypadku samochodowym, co było dla pani Marii wielką tragedią. Po latach odszedł z tego świata jej drugi mąż Antoni. Ale o tym nie chce dłużej mówić. Teraz woli spokojnie usiąść i zadumać się nad swoją przeszłością.
- Jak to jest, że jedni przeżywają życie gładko, a drugim wszystko idzie jak po grudzie? - zastanawia się moja rozmówczyni. Życiowa droga Marii wymagała zmagań z przeciwnościami, które jej nie odstępowały. Ale nie przerażały. Ta twarda dziewczyna, wychowana na białoruskiej ziemi (za jej dziecięcych lat była tam Polska), jest dowodem, że spełniają sie słowa, które kiedyś wypowiedział Napoleon Bonaparte: „Zostawcie to Polakom, dla nich nie ma nic niemożliwego”. I rzeczywiście.
Kiedy w wieku 13 lat została sierotą, bo ojciec zmarł w wieku 28 lat, a matkę śmiertelnie poraził prąd, przyszło jej zaopiekować się młodszym o 6 lat bratem Marianem. Oddajmy jej głos:
- Od najmłodszych lat chciałam zobaczyć Polskę. To był przecież mój kraj, którego nie znałam. Oboje rodzice byli Polakami, a tu mieszkali dlatego, że ojciec - zasłużony legionista - otrzymał od Józefa Piłsudskiego gospodarstwo na Kresach Wschodnich.
Po wojnie władze radzieckie wysiedlały na Syberię niewygodnych mieszkańców. Ludzie uciekali, dokąd mogli. Mnie marzyła się Polska.
Z dalszych relacji dowiaduję się, że Marysia właściwie przyzwyczaiła się do Drohiczyna Poleskiego, bo już wtedy tam mieszkała. Że zachwycona była pobliską łąką, na której złociły się mlecze i kaczeńce, że obserwowała pojedyncze brzózki i powykręcane wierzby, a niebo było tam tak bardzo błękitne, że romantycznej dziewczynie wydawało się, iż jest bardzo blisko niej. Ale z tymi odczuciami musiała się rozstać. Rzeczywistość zmusiła ją do podjęcia dorosłej decyzji. A ta była tylko jedna - Polska. Po drodze oboje zatrzymali się u ciotki, siostry mamy. Była wdową, miała osiemnaścioro dzieci, z dwóch małżeństw. Dodatkowe dwie osoby do wyżywienia były więc ogromnym obciążeniem. Marysia to dostrzegała i w ciężkich chwilach biegała na cmentarz, modliła się do matki, by dodała jej sił i pomogła wyjść z tej trudnej sytuacji. I udało się.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Postanowiła wykraść brata

Początkowo wyglądało, że los się do niej uśmiechnął. Chłopca udało się umieścić w domu dziecka. Był on jednak przepełniony, toteż sąsiedzi zaproponowali adopcję chłopca, i załatwili wszystkie formalności. Ale siostrze trudno było pogodzić się z tym rozstaniem. Przecież siedmioletni Marian był teraz jej jedyną, najbliższą osobą, która pozostała na tym świecie. Odwiedziła go. Pasł krowy boso, a wieczorem wykończony i głodny zasypiał na zniszczonej słomie, obok drzwi wyjściowych. - To była szybka decyzja - wspomina Maria - postanowiłam go wykraść. Udało się. Pierwsze kroki skierowaliśmy do kościoła w Drohiczynie Poleskim, bo wiedzieliśmy, że tamtejszy proboszcz - ks. Antoni Chmielewski pomaga Polakom w tej wymuszonej przeprowadzce.
Po dłuższych staraniach dwoje młodych uchodźców otrzymało kartę ewakuacyjną. Ale pojawiła się nowa przeszkoda. Bardzo prozaiczna. Nie można było dostać się do pociągu, ponieważ kasa nie miała papieru na wypisanie biletu. Marysia pokonała i tę przeszkodę. Pobiegła na pobliski śmietnik i tam ze znalezionej książki wyrwała czystą kartkę, na której osłupiała ze zdziwienia kasjerka wypisała stosowny dokument. Ale to jeszcze nie był koniec kłopotów. Jakiś ważny urzędnik nie chciał się zgodzić na wyjazd małoletniego chłopca. Maria i tu wykazała wrodzony spryt i inteligencję. Znalazła gdzieś podniszczony worek i brata przeniosła na plecach jako osobisty bagaż.
Do wymarzonej Ojczyzny jechali bydlęcym wagonem z 18 pasażerami i krową. Przylgnęli do stryjenki, jej siostry i sparaliżowanej matki. Podróż trwała prawie dwa miesiące. Dziś Maria wspomina ją jako jedną z wielkich przygód. Było gorąco, ulokowali się więc z bratem na dachu wagonu, by wreszcie móc swobodnie oddychać. Wygłodniali i wyczerpani, dotarli do celu. Jakiś czas przemieszkiwali w Koluszkach w baraku. Mały trafił do prowadzonego przez siostry zakonne sierocińca. Kiedy skończył dziesięć lat, znalazł się w domu opiekuńczym, u księży.

Reklama

Pierwsze zarobione pieniądze

Maria otrzymała je w wałbrzyskiej fabryce porcelany, gdzie została zatrudniona. Rozpierała ją duma. Wreszcie miała w ręku najprawdziwsze złotówki. Mina jej trochę zrzedła, kiedy w sklepie okazało się, że może za nie kupić tylko tekstylne pantofle i jakąś małą zabawkę dla brata. Po czterech latach przeniosła się do Szczawna-Zdroju i dostała bardziej satysfakcjonującą pracę w sanatorium Zacisze. Początkowo była kelnerką, wkrótce awansowała na stanowisko kierowniczki do spraw administracyjnych.
Życie mojej bohaterki nie znosi monotonii. Szybko wyszła za mąż, wkrótce urodziła córkę Halinkę i rozwiodła się. Ten ostatni rozdział swego życiorysu komentuje krótko: - Po prostu małżeństwo było nieudane. Koniec, kropka. Aby wypełnić wolny czas, Marysia rzuciła się w wir pracy harcerskiej. Pomagała i koleżankom, i ludziom starszym, wychodząc z założenia, że człowiek jest tyle wart, ile zostawia śladów po sobie.
Każdego roku 25 sierpnia, a więc w dniu śmierci matki, chodziła do kościoła i błagała rodzicielkę, by miała ich w swej opiece.

Reklama

Pobyt w Ameryce

Na zaproszenie koleżanki wyjechała do Ameryki. Znalazła się w małym miasteczku niedaleko Nowego Jorku. Oszołomiona, zestresowana wielkomiejskim otoczeniem, postanowiła wziąć się w karby i poszukać jakiejś pracy oraz kawałka dachu nad głową. Dzięki znajomym została przyjęta do fabryki aluminium jako spawacz. Pracowała ciężko, zawsze nocą. Tam poznała Antoniego Gracjana Zawodniaka, Amerykanina polskiego pochodzenia, człowieka bardzo pobożnego, za którego wyszła za mąż.
- Nasze mieszkanie zawsze było pełne ludzi, część z nich okresowo przemieszkiwała u nas. Wtedy Polską targały różne huśtawki polityczne. Cierpiała na tym duża część społeczeństwa. Byliśmy związani z Polonią amerykańską, od której dostawaliśmy adresy potrzebujących. Wysyłaliśmy paczki z żywnością, z odzieżą i obuwiem przede wszystkim do kościołów. Pamiętaliśmy też o Białorusi.
Po 20 latach pobytu w USA Maria miała już dość otaczającego ją luksusu i pobytu w obcym kraju. Tęsknota za córką, wnukiem i Polską była przeogromna. Oboje małżonkowie wypracowali sobie emerytury i osiedlili się w Szczawnie-Zdroju.

Niespokojny duch

Moja dzielna bohaterka nie potrafi siedzieć na miejscu. Mimo że ma już 82 lata, optymizm jej nie opuszcza. Należy do osób, które uważają, że starość zaczyna się wtedy, kiedy nie ma się żadnych zadań do wykonania. A ona wciąż ma.
Kiedy przemierzamy urocze zakątki uzdrowiska, co chwilę ktoś ją pozdrawia, wypytuje o zdrowie, poleca swoje usługi. Marysieńka, jak jej tu pięknie mówią, stara się pomagać innym. Twierdzi, że ma głęboko zakodowane uczucie empatii i umiłowanie ludzi. Nic więc dziwnego, że na ścianach jej mieszkania wiszą dyplomy i odznaczenia, świadczące np. o tym, że została wolontariuszką roku 2005 i 2008. Wśród tych honorowych odznaczeń w ramce oglądam wypłowiałe zdjęcie ojca w legionowym mundurze.
W czasie mego pobytu u Marii nadeszły podziękowania za jej wsparcie finansowe z Białorusi z sanktuarium Maryjnego w Łahiszynie i z bliskiej jej sercu parafii w Drohiczynie Poleskim. Kiedy moja bohaterka odwiedza Białoruś, zawsze uczestniczy we Mszy św. w swoim dawnym miasteczku. Ksiądz na początku kazania pozdrawia ją tymi słowami: „Witam najstarszą, nie wiekiem, a stażem naszą parafiankę - panią Marię Zawodniak”. A ona wraca do swojego dzieciństwa, kiedy dosłownie przez pięć lat była głodna. Może dlatego teraz, gdy ktokolwiek zjawi się w jej domu, zawsze jest poczęstowany czymś smacznym. Jej młodsi przyjaciele wpadają do niej nie tylko na jedzonko, ale aby pomóc tej niezwykłej kobiecie w pracach domowych. Do takich należą m.in. Alicja Badach - harfistka orkiestry symfonicznej w Szczawnie-Zdroju i Jerzy Gronowski - aktor i śpiewak w teatrze wałbrzyskim.
Kilka lat temu Maria wybrała się na cmentarz, gdzie kiedyś pochowała matkę. Widok był przerażający. Tu był poligon wojsk białoruskich. Groby zrównano z ziemią. Maria szybko zmobilizowała ludzi i razem przystąpili do uporządkowania terenu. Postanowili przywrócić dawny cmentarz. Własnymi rękoma wydobywali czaszki, kości, piszczele. Usypali dla naszych rodaków jeden wielki grób - symbol polskości na Kresach Wschodnich.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 5.): Ile słodzisz?

2024-05-04 22:24

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat. prasowy

W czym właściwie Maryja pomogła Jezusowi, skoro i tak nie mogła zmienić Jego losu? Dlaczego warto się Jej trzymać, mimo że trudności wcale nie ustępują? Zapraszamy na piąty odcinek „Podcastu umajonego”, w którym ks. Tomasz Podlewski opowiada o tym, że czasem Maryja przynosi po prostu coś innego niż zmianę losu.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję