Reklama
Historia, którą chcę przedstawić, zaczyna się z początkiem XX wieku, kiedy to we lwowskiej dzielnicy Gródeckie został wybudowany jeden z piękniejszych kościołów Lwowa, pw. św. Elżbiety. Swym stylem neogotyckim przypomina naszą katedrę częstochowską. We wnętrzu kościoła wśród wielu obrazów i figur znajdował się krzyż z drewna o wysokości ok. 1,5 m i szerokości 1 m. Na swych ramionach miał umocowaną postać ukrzyżowanego Chrystusa. Krzyż służył parafianom aż do okrutnych czasów związanych z zajęciem Lwowa przez wojska sowieckie. Najtragiczniejsze dni przyszły w czerwcu 1944 r., kiedy to okazało się, że Lwów będzie się znajdował poza granicami Polski – rozpoczął się kolejny etap gehenny i prześladowań Polaków. Tym, którzy nie chcieli opuścić miasta, zagrożono przymusowym przyjęciem obywatelstwa sowieckiego. Wszelkie przejawy polskości były przez nowych zaborców z całą stanowczością rugowane. Lwowskie kościoły zostały zamknięte, a znajdujące się w nich przedmioty kultu religijnego były bezczeszczone. Jednym z najbardziej zniszczonych kościołów był kościół św. Elżbiety, zamieniony potem na magazyn zboża. Moi rodzice mieszkali na pl. Bilczewskiego, naprzeciwko kościoła, i widzieli jego ruinę oraz dewastację. Rodzice, podobnie jak inni lwowiacy, chcąc uchronić przed zniszczeniem przedmioty kultu religijnego znajdujące się w kościołach, potajemnie zabierali je do domów na przechowanie. Krzyż z kościoła św. Elżbiety znalazł się w naszym mieszkaniu.
Ojciec mój przed wojną pracował jako nauczyciel w szkole przy ul. Kordeckiego. W roku 1938 w szkole tej zostały zawieszone w klasach nowe krzyże. Długo nie wisiały, gdyż po zajęciu Lwowa przez wojska sowieckie we wrześniu 1939 r. w miejsce szkół polskich powstały szkoły ukraińskie, w których nie było miejsca na krzyże. Trzeba było w pośpiechu zdejmować krzyże, by uchronić je przed zniszczeniem przez nowych czerwonych władców. Jeden z tych krzyży Ojciec zabrał na przechowanie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wobec nasilającego się prześladowania Polaków Rodzice moi zdecydowali się na wyjazd ze Lwowa latem 1946 r. Cały nasz dobytek znajdował się w kilku solidnie wykonanych dębowych skrzyniach. W jednej z nich były oba krzyże. Opuszczaliśmy Lwów w strugach deszczu, przez trzy dni czekaliśmy na podstawienie transportu. Kiedy pociąg ruszył, przez otwarte drzwi bydlęcych wagonów ze łzami w oczach lwowiacy żegnali swoje miasto. Tak jak w znanej lwowskiej piosence „Z dala widać już, niestety, wieży kościoła Elżbiety” (pisane w żargonie lwowskim) żegnały nas, wypędzonych ze Lwowa, zniszczone wieże kościoła św. Elżbiety.
Reklama
Po dwóch tygodniach tułaczki dotarliśmy do Bytomia. Oba krzyże znalazły miejsce w naszym domu i czekały na powrót do Lwowa. Krzyż ze szkoły przez krótki czas znajdował się w jednej ze szkół na Opolszczyźnie, w której Ojciec był kierownikiem. Jednak przyszły lata stalinowskie, czasy postępującej ateizacji życia publicznego, czasy budowy nowej epoki socjalistycznej, która chciała odebrać ludziom Boga. Krzyż powrócił więc do naszego domu.
Mijały lata. Rodzice coraz rzadziej mówili o powrocie do Lwowa. W międzyczasie dorosłem i podjąłem samodzielne życie. Od 1975 r. mieszkam i pracuję w Częstochowie. W mojej dzielnicy, na Tysiącleciu, rozpoczęła się budowa kościoła pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. O dalszym losie krzyża zadecydowała moja Matka jesienią 1983 r. Wracając z niedzielnej Mszy św. z kościoła jeszcze znajdującego się w baraku, stwierdziła, że w kościele nie ma odpowiedniego krzyża.
Tak więc krzyż, który był przechowywany u Matki, został odnowiony przez znajomych, a następnie przekazany proboszczowi ks. Kazimierzowi Najmanowi. Ponownie gościłem Matkę w jedną z niedziel Wielkiego Postu w 1984 r. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła krzyż w kościele. Wróciwszy ze Mszy św., opowiadała, jak ksiądz proboszcz w kazaniu mówił o losach krzyża; powiedział, że przybył on wraz z repatriantami, że jest z kościoła św. Elżbiety ze Lwowa. Ludzie wychodzący z kościoła całowali krzyż i w niejednych oczach ukazały się łzy. Dzisiaj krzyż wisi już w nowym kościele, jest umieszczony w środku ołtarza nad tabernakulum. Ilekroć jestem w kościele, widząc krzyż, przypominam sobie moich Rodziców i jestem dumny, że cząstka lwowskiej historii jest tu, w Częstochowie, w moim kościele Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny.
Reklama
Drugi krzyż też znalazł swoje godne miejsce w jednej ze szkół średnich w Częstochowie, w której pracuję. Krzyż ten jest dla mnie symbolem nie tylko Ukrzyżowanego Chrystusa, ale przede wszystkim – długo oczekiwanych zmian, które umożliwiają młodzieży naukę w szkole, w której obecny jest Bóg.
Szkoda, że moi Rodzice już nie żyją, z pewnością byliby zadowoleni z obecności tych znaków Boga tu, w Częstochowie, w mieście, w którym ich syn znalazł swoje miejsce, wspaniałych i życzliwych ludzi oraz mógł powrócić na łono Kościoła.
* * *
Przez dwóch wielkich absolwentów naszej szkoły – św. Jana Pawła II oraz św. bp. Józefa Bilczewskiego poznałam kard. Mariana Jaworskiego, którego interesuje historia naszej szkoły, a zwłaszcza przygotowania do jubileuszu jej 150-lecia, który przypada w 2016 r.
W czasie ostatniej wizyty u Księdza Kardynała z historykiem dr. Konradem Meusem powiedzieliśmy, co planujemy w tym roku. Pokazaliśmy dokumenty, które otrzymałam od rodziny naszej nieżyjącej absolwentki Marii Birn (Matuszyk), a związane z historią dwóch krzyży uratowanych ze Lwowa.
Ksiądz Kardynał zachęcił, by w tygodniku „Niedziela” zamieścić to wspomnienie, co czynię.
Gdy modliłam się przed krzyżem (jednym z uratowanych) w kościele pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie przed Mszą św. pogrzebową Marysi 13 listopada 2014 r., zrozumiałam, że łaski płynące od Ukrzyżowanego pozwoliły pogodzić się z przyjęciem ciężkiej choroby zarówno przez Marysię, jak i 15 lat wcześniej przez jej męża. W czasie homilii pogrzebowej ksiądz proboszcz mówił, skąd pochodzi krzyż znajdujący się w tutejszym kościele, co też słyszeliśmy w czasie pogrzebu Jacka. Krzyż otoczony jest czcią przez parafian, którzy modlą się i dbają o to miejsce. Prosiłam rodzinę, aby odszukać spisane przez Jacka Birna świadectwo dotyczące historii dwóch krzyży.
Maria Krystyna Talaga, Stowarzyszenie Absolwentów Liceum Ogólnokształcącego im. Marcina Wadowity w Wadowicach