„Była tak wymizerowana, że ledwo ją poznali: wychudzona (ważyła trzydzieści siedem kilo), wybite zęby, włosy na parę centymetrów, ledwo trzymająca się na nogach, ale spojrzenie i blask w oczach ten sam…” – tak zapamiętała Zofię Kossak-Szatkowską po uwolnieniu z Pawiaka i uratowaniu przed egzekucją jej córka, Anna Szatkowska – Rosset-Bugnon. Za kilka dni wybuchło w Warszawie Powstanie i do tego obrazu nędzy i rozpaczy doszły liczne oparzenia, nadwęglone brwi i włosy, które zgolone w Auschwitz, odrastały z trudnością i masowo wypadały na skutek wyniszczenia całego organizmu. Jednak cieszyły ją niezmiernie pierwsze sukcesy Powstania, miała szczęście, że tego doczekała.
„Zdążyła opowiedzieć, że Niemcy odkryli jej tożsamość w momencie, kiedy była już prawie umierająca na tyfus. Przenieśli ją do obozowego szpitala i leczyli intensywnie, by nie umarła w drodze. Gestapo bowiem chciało wydobyć od niej różne informacje i dlatego zabrano ją na przesłuchania do Warszawy” – wspomina dalej Anna.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Hostia w puderniczce
Okoliczności aresztowania autorki „Krzyżowców” rok przed wybuchem Powstania były całkiem przypadkowe. Niemiecki patrol zatrzymał ją na ulicy i odkrył, że niesie w paczce prasę konspiracyjną. Podczas przesłuchania na Gestapo wybito jej zęby, ale nie została rozpoznana. Krótko była na Pawiaku, skąd wywieziono ją do Auschwitz.
Reklama
Zanim sama trafiła na Pawiak, była organizatorką akcji przemycania w puderniczce i w medalionie Komunii św. na jego kobiecy, a z czasem i na męski oddział. Było to niezwykle ważne dla oczekujących na śmierć. W chwili kiedy doszło do jej aresztowania, miała już za sobą piękną konspiracyjną kartę. Założyła Front Odrodzenia Polski – tajną organizację stanowiącą kontynuację przedwojennej Akcji Katolickiej. Była współzałożycielką „Żegoty” – Rady Pomocy Żydom, dostarczała ukrywającym się „po aryjskiej stronie” Żydom fałszywe papiery i pieniądze. Po wojnie odznaczono ją za to medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.
Dużym echem w kraju odbił się napisany przez nią w sierpniu 1942 r. „Protest!” – podczas trwania akcji wywózki Żydów z warszawskiego getta do obozów koncentracyjnych. Był mocnym sprzeciwem środowiska katolików wobec niemieckiej zbrodni Holocaustu, dokonywanej na okupowanych przez III Rzeszę ziemiach polskich. Wydano go konspiracyjnie w nakładzie 5 tys. egzemplarzy.
Z piekła do piekła
Reklama
Z KL Auschwitz mało kto powracał. Pół roku przed przybyciem Zofii do obozu zmarł tam jej syn z pierwszego małżeństwa – Tadeusz Szczucki. Do końca życia nie poznała jego losów, myślała, że jednak ocalał z wojny i żyje „gdzieś w świecie”. Ona trafiła z Auschwitz znów na Pawiak. Dla władz Polskiego Państwa Podziemnego była postacią tak ważną, że przekupiono prominentnego niemieckiego urzędnika – sekretarza Pawiaka, by ją uwolnić (oczywiście, nie w każdym przypadku było to możliwe). Wkrótce wzięła udział w Powstaniu, pisała pełne patosu artykuły do prasy powstańczej. Bardzo doceniano wartość jej świetnego pióra, dziękowano za „Dekalog Polaka”. Te strofy na bibule podtrzymywały morale w świecie gwałtu i zniszczenia, pod gradem niemieckich pocisków i bomb. Nie bez powodu nazywaną ją „natchnieniem Polski Podziemnej”. W Powstaniu uczestniczyła także jej szesnastoletnia córka Anna – w kompanii „Harcerskiej” w Batalionie „Gustaw”. Tamte tragiczne dni opisała w książce „Był dom... Wspomnienia”. Podczas powstańczych zmagań musiały się rozdzielić, ale cudem ocalały. Zofia zabrała z Warszawy tylko jeden przedmiot – ulubiony obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Przy ewakuacji Powiśla pod koniec Powstania zmarła z wycieńczenia i nadmiaru emocji matka pisarki – Anna Kossakowa.
U Czarnej Madonny
Po opuszczeniu Warszawy 10 października 1944 r. autorka „Bez oręża” szczęśliwie odnalazła w Milanówku swoją córkę. Jeszcze w tym samym miesiącu Zofia i Anna przybyły do okupowanej Częstochowy i zaraz udały się przed Cudowny Obraz. Tak czyniły już każdego dnia. Używały wówczas fałszywych nazwisk – Zofia Śliwińska i Anna Sokołowska. Skorzystały z zaproszenia rzeźbiarki Zofii Trzcińskiej-Kamińskiej i jej męża Zygmunta – artysty malarza.
Spod płaszcza Czarnej Madonny popłynęła hojna pomoc dla tłumów wygnańców ze zburzonej Warszawy – bp Teodor Kubina wezwał częstochowian do dzielenia się z nimi. Zmartwychwstanki, magdalenki i paulini uruchomili kuchnie z darmowymi posiłkami. Uchodźcy znaleźli schronienie w domach zakonnych i przy parafiach, m.in. w parafii św. Jakuba, gdzie proboszczem był wówczas ks. Wojciech Mondry – pierwszy redaktor naczelny „Niedzieli” (w latach 1926-37).
By „Niedziela” trwała
Zofia Kossak z właściwą sobie energią podjęła się nowej misji – reaktywowania „Niedzieli”. W lutym 1945 r., miesiąc po ewakuacji Niemców i wejściu do Częstochowy Sowietów, zwróciła się do bp. Kubiny z taką propozycją. Sufragan wkrótce powołał ks. Antoniego Marchewkę na stanowisko redaktora naczelnego „Niedzieli”. Ks. Marchewka także był w Powstaniu, spisał swoje przeżycia, które wydano później w Bibliotece „Niedzieli”, pt. „...Nadejdzie kiedyś dzień wolności. Wspomnienia”. Zofia Kossak znała go, wspólnie ratowali żydowskie dzieci, m.in. Artura Dreifingera, który później wyjechał do Argentyny. Tak więc ksiądz i pisarka znów połączyli siły – tym razem dla organizowania redakcji. Pierwszy powojenny numer „Niedzieli” ukazał się z datą 8 kwietnia 1945 r. W tym okresie Zofia Kossak tworzyła książkę „Z otchłani: wspomnienia z lagru” – zapis pobytu w KL Auschwitz. Pierwsze jej odcinki opublikowała w „Niedzieli”.
W lecie 1945 r. musiała emigrować na Zachód, a jej pisarskie perły trafiły w PRL na listę druków zakazanych. Powróciła do kraju po październikowej odwilży, w 1957 r. Zamieszkała w Górkach Wielkich na Śląsku Cieszyńskim. Zmarła w 1968 r. w ukochanej Ojczyźnie, której wiernie służyła przez całe swoje życie.