Tej sceny nie uwieczniła żadna kamera ani aparat fotograficzny. 25 maja 2006 r. po nabożeństwie ekumenicznym w ewangelicko-augsburskim kościele Świętej Trójcy w Warszawie do papieża Benedykta XVI podszedł ówczesny zwierzchnik polskich luteranów bp Janusz Jagucki. Powiedział tylko dwa słowa: Marana tha. Papież odpowiedział z pełnym przekonaniem: „Tak, Chrystus na pewno przyjdzie”.
To wspólne wyznanie wiary w powtórne przyjście Chrystusa, wypowiedziane przez luterańskiego biskupa i papieża, wywarło na mnie większe wrażenie niż znakomite skądinąd przemówienie Benedykta XVI wygłoszone do polskiej rodziny ekumenicznej. Byłem pewien, że to przekonanie podzielali wszyscy uczestnicy tego ekumenicznego nabożeństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Ten epizod nasunął mi się jako pierwszy obraz związany z Benedyktem XVI, kiedy dowiedziałem się o jego śmierci. Naturalnym odruchem było sięgnięcie do jego nauczania i – ku mojemu zdumieniu – od razu natrafiłem na wątek eschatologiczny, który pojawił się w króciutkim dialogu Benedykta XVI z biskupem luterańskim. Wynika z niego, jak ważne było dla Josepha Ratzingera owo „pomiędzy” tym, co się dzieje między zejściem na ziemię Chrystusa a Jego ponownym przyjściem. Wyszedł od doktryny św. Bernarda z Clairvaux, który nowotestamentową doktrynę o dwóch przyjściach Chrystusa – pierwszym w poniżeniu, drugim w majestacie – poszerzył o naukę o przybyciu Chrystusa między tymi dwoma punktami czasowymi, a więc w czasie istnienia Kościoła. W eseju zamieszczonym w książce Te chwile tworzą historię. Spotkania z Janem Pawłem II (wyd. Jedność 2004), który napisał jeszcze jako Joseph Ratzinger, stwierdził: „Chrystus wciąż na nowo rodzi się w duszach, mamy więc do czynienia z ciągłym duchowym przybywaniem Chrystusa”. Ale znacznie rozszerzył tę perspektywę, sugerując, że nie można jej ograniczać tylko do sfery duchowej i doświadczenia pojedynczego człowieka. Chrystus bowiem wchodzi w historię przez wydarzenia takie jak np. reforma z Cluny z początku drugiego tysiąclecia czy powstanie zakonów żebraczych.
Joseph Ratzinger twierdził, że w ten sam sposób rozumiał „adwentową” interpretację chrześcijaństwa Jan Paweł II i chciał nas przekonać, że potencjał nadziei chrześcijańskiej jest niewyczerpany również pod względem historycznym. „Wszystko, co powiedział i uczynił z okazji obchodów roku 2000, miało być przyjściem Chrystusa «pośrodku» historii oraz wyjściem naprzeciw temu przyjściu, którego sami nie potrafilibyśmy przygotować, i otworzyć się na nie” – stwierdził ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Jako papież czynił podobnie jak Jan Paweł II, nauczając, jak żyć w owym „pomiędzy”. Przede wszystkim uczył nas głębokiej, rozumnej wiary, będąc absolutnie, niewzruszenie przekonanym, że chrześcijaństwo jest najpewniejszą, najbardziej sprawdzoną propozycją daną człowiekowi.
Reklama
Niełatwo mi było przyjąć go jako następcę Jana Pawła II, i to bynajmniej nie z powodu jego niemieckiego pochodzenia – z tym akurat nie miałem problemu. 6 czerwca 1979 r. jako młody dziennikarz uczestniczyłem we Mszy św. z Janem Pawłem II na terenie obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Byłem zszokowany, kiedy w tłumie uczestników zobaczyłem kard. Josepha Ratzingera, ówczesnego arcybiskupa Monachium i Fryzyngi. Podszedłem i powiedziałem: „Obecność księdza kardynała w tym miejscu ma dla Polaków szczególne znaczenie”. Był to spontaniczny podziw młodego Polaka okazany niemieckiemu kardynałowi, którego rodacy podkopali w dzieciństwie wiarę w człowieka.
Po śmierci Jana Pawła II trudno mi było się pogodzić, że nie ma go już wśród nas. Każdy jego następca traktowany byłby przeze mnie z rezerwą. Benedykt XVI szybko mnie do siebie przekonał, dając niezliczone dowody miłości i lojalności wobec swego poprzednika i kontynuując jego linię pontyfikatu oraz nauczanie z autorską „domieszką” swojej teologicznej głębi.
Zyskał mój szacunek i podziw za przywrócenie obecności liturgii łacińskiej w Kościele, za odwagę stanięcia twarzą w twarz z ofiarami księży pedofilów, przede wszystkim zaś za wspaniałe dziedzictwo teologiczne, w którym ukazał piękno, głębię i niezwykłość chrześcijaństwa.